wtorek, 11 sierpnia 2015
5. Prezent.
Promienie słońca wkradają się przez okno. Justina nie ma w łóżku. Obracam się, żeby przeskanować wzrokiem naszą uroczą sypialnie, ale nigdzie go nie widzę. Zmuszam się do wstania z łóżka, wskakuję w spodnie od dresu, sportowy stanik i top.
Po odświeżeniu się, chwytam adidasy i wychodzę boso. W kuchni widzę Diane.
- Dzień dobry, Brooke. - Mówi radośnie. Kocham to, że podróżuje razem ze swoimi fartuszkami i nadaje każdemu naszemu pokojowi hotelowemu taką przytulną atmosferę. Podróżuje nawet ze swoimi ceramicznymi patelniami... takimi, które nie gubią aluminium, więc jedzenie Justina jest całkowicie czyste.
- Hmm, bosko pachnie. - Mówię rozglądając się w kuchni za śniadaniem.
- Jedz. Kazał odłożyć dla ciebie tonę. - Podnoszę miskę brei ze słodkich ziemniaków i przeżuwam.
- O której wyszedł?
- Pete przyszedł i zabrał go kilka minut temu.
- Pete? Nie Riley? Na którą salkę poszedł? - Ktoś puka do drzwi. Zlizuję z palców olej kokosowy, którego Diane używa do ugotowania ziemniaków i idę otworzyć.
- Brooke Dumas? -Przede mną stoi kobieta trzymająca średniej wielkości pudełko w czerwonym
papierze, ale bez kokardki.
- Tak? - Jej uśmiech powiększa się.
- Pan Bieber zamówił to dla pani. - Podaje mi pudełko, a ja patrzę na nie z niedowierzaniem.
- Justin mi to przysłał? - Pytam głupio.
- Tak, proszę pani. Życzę dobrej zabawy. - Gdy odchodzi, zamykam drzwi nogą, moje ręce są zajęte dużym pudełkiem z niespodzianką od Justina. O mój Boże. To całkowicie niespodziewane.
Nie tylko uwodzi mnie muzyką, swoimi diabelskimi, karmelowymi oczami, sterczącymi włosami, dołeczkami i swoim cholernie przepysznym zapachem, to jeszcze prezentami?
Momentalnie rozrywam papier i zdejmuję wieczko. Widzę w środku dużo chipsów styropianowych. Wkładam rękę pomiędzy bąbelkowe kształty i czuję masę gilgotek biegnących po moim palcu. Wyciągam rękę marszcząc brwi, a razem z nią trzy przyczepione, ogromne skorpiony.
Przez chwilę wszystko dzieje się jak w spowolnionym tempie. Wszystko.
Widzę jak insekty przesuwają się w górę mojego ramienia. Kolec jadowy na końcu ogona, dwa szczypce z przodu i osiem nóg poruszających się po moim ramieniu. Z oszołomieniem rejestruję też trzy czarne kropki na każdej z głów, jakby miały po trzy oczy. Czy skorpiony mają troje oczu?
Rejestruję to wszystko. W pół sekundy.
A potem, w kolejnej sekundzie, rejestruję coś innego. To jeden z największych
CO-JEST-KURWA .MOMENTÓW MOJEGO ŻYCIA.
Upadam do tyłu i skopuję pudełko. Tuzin kolejnych skorpionów wypełza ze środka, gdy próbuję strząsnąć te, które są już na mnie. Serce podleciało mi do gardła i teraz ściska moje drogi oddechowe w czystej, budującej się histerii.
- JASNA CHOLERA! JASNA CHOLERA! DIANE!
Mam skorpiony. Skorpiony. Pełzające. Po moim cholernym ramieniu! Są ogromne, wielkości połowy mojej dłoni, każdy ma po osiem nóg. Poważnie? Tylko osiem nóg? Ja czuję na sobie tysiąc nóg.
Czuję nogi na każdym milimetrze i centymetrze mojej skóry. Zaczynam mieć odruch wymiotny i trząść się jak wariatka na podłodze. Krzyczę, kiedy czuję pierwsze ukąszenie na moim przedramieniu.
- O MÓJ BOŻE, DIANE!!! - Nagle czuję jak czwarty skorpion wspina się po mojej kostce i wtedy rejestruję, że Diane przez cały ten czas krzyczała histerycznie.
- Brooke! O mój Boże! Niech ktoś coś zrobi!
- ZDEJMIJ JE ZE MNIE, DIANE!!! ZDEJMIJ JE!!
Nie wiem, dlaczego wrzeszczę rozgorączkowana, jak gdyby to miało je odstraszyć.
Bojąc się dotknąć ich ręką, wiję się i rzucam po podłodze, kiedy spada na mnie wiadro zimnej wody. Głośno nabieram powietrza, obserwując jak Diane pędzi z powrotem do kuchni, napełnia kolejne i rzuca na mnie. Ale skorpiony trzymają się.
Sięgam do jednego próbując strącić go z siebie i wtedy jego ogon atakuje mnie. Kolec wbija się w mój kciuk. Przechodzi mnie natychmiastowy ból, gdy reszta dalej pełza po mnie. Pełza. Po mnie.
Nie wiem czy te zwierzęta zostały odurzone, były głodzone czy dano im coś, co je podjudziło. Pełzają po mnie prawie jak pająki, szybko i gorączkowo. Jeden robi zamach swoim ogonem i wbija kolec jadowy w skórę na moim przedramieniu. Potem wbija we mnie kolejny kolec. Przechodzi mnie ból. Czuję kolejne ukłucie na moim ramieniu, a potem przestaję się wić i rzucać. Budzi się we mnie z pełną siłą instynkt uciekaj albo walcz. Ale nie mogę uciec i nie mogę walczyć, więc nieruchomieję, moje ciało jest sparaliżowane strachem, a moje organy szaleją, czując zagrożenie jakim są te stworzenia. Cały mój strach wybija się do przodu i zaczynam bezradnie płakać.
Leżę na podłodze szlochając, jedyną rzeczą, która się po mnie porusza są okropne odnóża, należące do tych okropnych stworzeń. Wtedy słyszę jak Diane krzyczy do telefony drżącym głosem.
- Wracajcie tutaj! Wracajcie tutaj, proszę! - Powtarza w kółko, a potem nagle otwiera drzwi i krzyczy w korytarzu.
- JUSTIN!
Wszystko jest zamazane, kiedy prawie od razu albo kilka minut później... nie wiem, drzwi otwierają się szerzej z łoskotem. Widzę go poprzez moje łzy i wyobrażam sobie, co widzi. Skorpiony na całym moim ciele i mnie, nie robiącą nic, płaczącą jak dziecko, przerażoną jak nigdy w życiu. Moja wizja kompletnie zamazuje się od czegoś innego niż łzy i zastanawiam się czy to nie jad. Czuję drgawki na całym ciele. Czuję jak skorpiony są odrywane ze mnie gołymi rękami, jeden po drugim, gdy szlocham.
Potem chwyta mnie i jestem w jego ogromnych, silnych ramionach, które trzymają moje ciało... jest moje? Czy to ciało, które się rozpada, należy do mnie? Trzęsę się z agonii bólu.
Próbuję wspiąć się wyżej, jak na drzewo i przywieram do jego szyi łkając i próbując oddychać. Wdycham jego zapach jakby to był jedyny sposób, który jest w stanie przypomnieć mojemu ciału jak się oddycha. Ciężko oddycha. Jego ręce są ściśnięte w pięści na moich plecach i trzęsą się. Potem zaczyna masować mnie nimi. Jego ręce sięgają do mojej twarzy i wściekle ściera moje łzy.
- Trzymam cię. - Warczy zapalczywie w moje ucho, ściskając mnie niezbyt delikatnie.
- Trzymam cię. Trzymam cię.
- Jakaś kobieta przed chwilą przyszła i zapukała! - Chaotyczne słowa Diane trzęsą się od łez.
- Powiedziała że Justin zamówił to dla niej!
- Jezu. - Mówi Pete z niesmakiem.
- Nie wyrzucajmy ich, Diane. Musimy sprawdzić, co to za gatunek. Zadzwoń po karetkę i zgniećmy te skurczybyki. Daj mi patelnię. - Głos Justina jest twardy jak granit w moim uchu.
- Zabiję go. - Obiecuje mi.
- Przysięgam na Boga, że zabiję go bardzo powoli.
- Tylko oszczędź to na ring, Jus. Sabotowanie twojego mistrzostwa jest dokładnie tym, czego chce.- Mówi Pete pomiędzy uderzeniami patelni.
Głos Justina jest warkotem, kiedy czuję jak masuje mnie dłońmi.
- Gdzie cię ukąsiły? Powiedz mi gdzie dokładnie, a wyssę cały jad. - Walczę o oddech, tak jakby moje drogi oddechowe nagle zaczęły puchnąć.
- Ja… w-wszędzie…
- Nie powinieneś tego wysysać. Daj mi na nią spojrzeć. - Powiedział Pete.
Przywieram do Justina, a on zaciska ramiona wokół mnie i powoli mną kołysze, jego całe ciało trzęsie się jak moje, kiedy mówi mi do ucha.
- Trzymam cię, petardko. Trzymam cię w moim ramionach. - Szepcze i słyszę ledwie utrzymywaną furię w jego głosie.
- Justin, daj mi na nią spojrzeć. - Prosi go Pete.
- Nie. - Jęczę i mocniej ściskam Justina, bo wiem, że jeśli umrę, to właśnie tak chcę odejść. O mój Boże, czy ja umrę? Kto się nim zajmie?
- Nie puszczaj, nie puszczaj. - Jęczę.
- Nigdy. - Obiecuje mi do ucha.
- Według Google, to arizońskie skorpiony pustynne. Jadowite, ale nie śmiertelnie.
- Trzymaj się mnie. - Szepta Justin, a potem jesteśmy w ruchu. Moja wizja jeszcze bardziej się zamazuje. Mój język jest gruby. Mam ślinę w ustach. Nie mogę oddychać. Trzęsę się, kiedy mnie podnosi, a poczucie bycia rażoną prądem od wewnątrz, wzrasta do niepokojącego poziomu.
- Bieber, gdzie z nią idziesz, do cholery? - Warknięcie Justin dudni przy mojej piersi i jakoś uspokaja mnie w tym drżącym, alarmującym stanie.
- Do pieprzonego szpitala, dupku. - Słyszę trzask drzwi, kiedy otwiera je z całej siły, a potem zgrzytniecie jak gdyby wyrwał je z zawiasów. Potem jesteśmy w ruchu, idziemy gdzieś… jego oddech jest ciężki i szybki… Pete woła za nami.
- Stary, Diane właśnie zadzwoniła po karetkę. Cholera, uspokój się i dajmy jej trochę Benadrylu.
- Ty się uspokój, Pete. - Idziemy gdzieś szybko i słyszę w jego głosie, że ledwo się trzyma. Myśl, że to mogłoby bardzo na niego wpłynąć i go pobudzi sprawia, że panikuję.
- Nic mi nie łest...- Mówię mu, a potem słyszę mój głos. Brzmię głupio. Może jakieś komórki mózgu umierają od jadu. Nie mogę sformułować litery 'j'. Mówię ponownie.
- Nic mi nie łest, Łusti…- O mój Boże.
Justin nieruchomieje i czuję, że patrzy na mnie, ale moje oczy są zamazane. Potem słyszę jak mówi.
- JA PIEEEERDOLĘ!
Przyjeżdża winda. Kiedy drzwi rozsuwają się, dosięga mnie głos Riley’ego.
- W porządku, co się dzieje? Justin, Trener czeka na sal…- Milknie.
- Żywe skorpiony. - Mówi Pete do Riley’a.
- Jadowite, ale na szczęście nie śmiertelnie.
- Nie mogę ołychać. - Mówię na głos. Odbija mi. Pierwszy raz w życiu nie rozumiem, co się dzieje w moim ciele.
- Jad rozprzestrzenia się systemem nerwowym, ale nie wnika do krwiobiegu. Spróbuj się uspokoić, Brooke. Te skorpiony to nieprzyjemne gnojki. Czujesz swoje nogi? - Kręcę głową. Mój język jest ciężki jak z ołowiu, każde miejsce, gdzie zostałam ukąszona, boli tak bardzo, że moja twarz wyraża permanentny grymas i oddycham dysząc. Pete wyciągnął rękę.
- Daj mi na to spojrzeć…- Czuję jak Justin owija rękę wokół mojego ramienia, wyprostowuje je i szepta.
- Zabiję go. - Pete ogląda mnie.
- Wszystko będzie dobrze, B. - Mówi Pete.
- Raz tego doświadczyłem. Okropne, ale naprawdę nie umiera się od Północnoamerykańskiego skorpiona. - Potakuję i trzymam się tego zapewnienia, kiedy Diane woła z drzwi.
- Jest liścik! Obróciłam pudełko i jest liścik!
- Co mówi? - Pyta Pete. Potem słyszę trzeszczący dźwięk, kiedy czyta.
- 'Pocałowałaś mnie. Teraz zostałaś pocałowana przez Skorpiona. Jakie to uczucie mieć w sobie mój jad?' Ciało Justina włącza się. Czuję nagłą, całkowitą zmianę w tym jak mnie trzyma.
Był opiekuńczy i władczy, a teraz nagle… chce walczyć.
W mojej głowie pojawia się obraz: stoję przed uosobieniem obrzydliwości i całuję jego ohydny tatuaż skorpiona, żeby móc zobaczyć się z moją siostrą. Jęczę, gdy świeża fala mdłości wspina się po moim gardle.
- Pete, widziałem jego przydupasów na dole w lobby. Myślę, że jest w hotelu. - Mówi Riley.
- Skurwysyn pewnie czeka na dole Justina
- Och, sam się o to prosił! - Dudni Justin.
- Już jest martwy!- eksploduje. Mocno zamykam oczy, gdy jego wrząca energia otacza mnie i wiem, nie ważne jak bardzo się starał, by nie stał się czarny… Justin stał się czarny.
Jego usta nagle znajdują się przy moim uchu i szepcze, trzymając tył mojej głowy.
- Muszę coś teraz zrobić. Kocham cię. Cholernie kocham każdą część ciebie. Wrócę i znowu poskładam cię do kupy, dobrze? - Potakuję, choć czuję się jak gówno. Przebiegają mnie małe wstrząsy. Mocno przygryzam wargę, żeby zamiast tego skupić się na bólu, ale nie mogę konkurować z ukąszeniami na moim ciele. Próbuję być odważna, ale pamiętam te skorpiony na mnie…na moim ciele…obrzydliwe ciała, szczypce…trzy czarne kropki na głowie…Drżę w jego ramionach i chce mi się wymiotować.
- Dlaczego ona tak się trzęsie, do cholery?- Żąda Justin, gdy znowu zaczynamy się poruszać.
- To atak na system nerwowy. Została ukłuta wiele razy, więc to będzie bolesne. Zanim przyjadą sanitariusze, dajmy jej trochę Tylenolu.- Z tego co widzę to wracamy do pokoju i Justin kładzie mnie na czymś miękkim. Z niebieskiej plamy, jaką widzę, wnioskuję, że to kanapa. Odgarnia moje włosy do tyłu i czuję jego wzrok na mojej twarzy.
- Teraz go zgniotę.
Potem już go nie ma, jakby był jakiś huraganem, który niszczy wszystko na swojej drodze. Mój mózg jest bardzo oszołomiony tym jak szybko podjął decyzję, jaki był spokojny i chłodny przy tym ostatnim oświadczeniu- że przez chwilę przekonuję siebie, iż tak naprawdę poszedł tylko po Tylenol.
- Niech to szlag, ruszył całą naprzód. Ri, dogoń go zanim zobaczy Skorpiona albo któregoś z jego przydupasów. Diane! Przygotuj zimne kompresy i czekaj na sanitariuszy. Musimy złapać tego faceta!
- Ostatni raz, kiedy widziałam jak Justin ma epizod i popada w całkowitą manię, Pete wbił w jego tętnicę strzykawkę ze środkiem uspokajającym. I kiedy słyszę kroki mężczyzn na dywanie, wrzeszczę.
- Pete, ani mi się kurwa waż wstrzykiwać coś w jego szyję!- Potem pojękuję, obracam głowę w dół i zaczynam wymiotować.
~~~~
Sanitariusze przyszli i poszli, a pół godziny później, my nadal czekamy. Pozostałości skorpionów patrzą na nas złowieszczo z okropnego pudełka Tupperware w kuchni. Kazano mi brać Tylenol i Benadryl, używać zimnych kompresów i zadzwonić, gdyby mi się pogorszyło. Wtedy zdobędą dla mnie antidotum.
Teraz kiedy Tylenol i Benadryl zaczęły działać, jest mi trochę lepiej. Mam pojemnik na śmieci przy kanapie w salonie, na wypadek gdybym musiała znowu puścić pawia.
Czuję, że zwymiotowałam połowę ciężaru mojego ciała. Diane teraz przykłada mi lód, żeby ukąszenia nie napuchły, ale ciągle czuję wstrząsy. Dzięki Benadrylowi jestem teraz odurzona, ale przynajmniej opuchlizna na moim języku trochę zeszła.
- Mówiłam ci, że ten człowiek ma najbardziej czerwony przycisk samo-destrukcji, jaki w życiu widziałam. - Mówi Diane delikatnie przyciskając zimny kompres do mojego ramienia.
Przypomina mi moją matkę i przez krótką chwilę tak tęsknię za domem, że chce mi się płakać.
Ale domem, za którym naprawdę chcę płakać, jest mężczyzna na dole. Ten, który jest gotów pobić na śmierć popaprańca, który mi to zrobił.
- Proszę, nie pozwól mu choćby spojrzeć na Skorpiona. - Mówię słabo.
- Jeśli znowu mu to popsuję...
- Nie popsujesz mu tego, Brooke. - Zapewnia mnie Diane.
- Kochasz go. Jesteś jedyną kobietą, jaką kiedykolwiek kochał i jedyną osobą, która kochała go i akceptowała takim, jakim jest. Nie zaznał miłości dorastając. Był odrzucony i odstawiony na bok. Myślisz, że jak bardzo będzie chciał cię bronić? -Moje oczy zamazują się, a głos załamuje.
- Ja też chcę go bronić, a nawet nie mogę stać prosto. - Mówię czując nagły żal nad sobą i słabość.
Chłopcy wracają po prawie godzinie i wszystkie moje zakończenia nerwowe zostały zniszczone niepokojem. Leżę na boku z zamkniętymi oczami na kanapie, pijana Benadrylem, kiedy słyszę
przyciszone głosy po drugiej stronie drzwi.
- …przytrzymaj drzwi…
Moje serce umiera. Przysięgam, umiera. Bo nie ma żadnego innego powodu, żeby przytrzymywać drzwi, jeśli twoje ramiona nie są zajęte trzymaniem czegoś. Czegoś dużego, lekkomyślnego i pięknego.
Wstrzymuję oddech, kiedy Diane podchodzi, żeby pomóc z drzwiami i wtedy ich widzę.
Nie ich... jego. Justina.
Pete i Riley chrząkają i prychają, kiedy wciągają go do środka. Jego stopy ciągną się po ziemi, głowa jest zwrócona w stronę podłogi. Widzę tylko jego ciemne włosy. Gniew i opiekuńczość, które nagle czuję, są tak obezwładniające, że jedynym powodem, dla którego nie podbiegam i nie biję tej dwójki, jest fakt, że nadal nie czuję jednej stopy.
- Wy dupki!- Krzyczę.
Spoglądają na siebie i nic nie mówią, kiedy nagle, niespodziewanie, słyszę jego głos. Bełkocze, ale nadal jest zdeterminowany.
- Muszę zobaczyć się z Brooke.
- Trzymaj się, kolego. - Mówi Pete bez tchu, gdy kierują się do głównej sypialni.
- Potrzebuję jej. - Powtarza Justin niskim, przekręconym głosem.
Diane spieszy, żeby pomóc mi wstać i pójść za nimi. Przysięgam, że moje serce wydaje się chusteczką w moim sercu. Taką, z której została cienka, żałosna szmatka. Nienawidzę, kiedy wbijają mu ten cholerny środek w gardło! Diane obejmuje mnie ramieniem i pomaga dojść do głównej sypialni. Widzimy jak chłopcy rozbierają ubrania Justina aż zostaje w szarych bokserkach. Potem z trudem
próbują położyć go do łóżka.
- Idź z drugiej strony. - Mówi Pete i Riley wciąga go z drugiego końca łóżka.
- Jus, co my mamy z tobą zrobić, do diabła? Co, kolego?- Mówi Pete jak do dziecka, gdy kładzie go do łóżka i wyciera.
- Brooke. - Warczy gniewnie Justin.
- Idzie, stary!- Mówi Pete, śmiejąc się.
Próbują ułożyć go na łóżku tak, żeby leżał twarzą do mnie. Wkładają poduszkę pod jego głowę i jego oczy otwierają się do połowy. Skupiają się na mnie, gdy Diane pomaga mi usiąść na łóżku, są całkowicie czarne i prawie rozgorączkowane, kiedy mnie widzi. Nadal dziwię się jak szybko potrafią zmienić się te jego piękne oczy. Jak jego ciało może całkowicie przemienić się w ciągu kilku minut. Jego duże, opalone ręce leżą bezczynnie przy bokach, ale palce drgają jakby chciał mnie dotknąć.
I nagle wszystkie palce mojej ręki świerzbią tą samą chęcią dotknięcia i pocieszenia go.
- W porządku?- Chrypie do mnie, jego wzrok jest niespokojny, mroczny i jaskrawy od frustracji.
Czuję jego frustrację. Chciał iść mnie bronić, a oni go powstrzymali. Czuję jak jego gniewne podniecenie wiruje wokół nas, gdy kładę się do łóżka i zakrywam nas do pasa.
- Bardziej niż w porządku. - Mówię delikatnie, gdy obejmuję jego twarde ramiona i głaskam czubek głowy. Czuję jak napięcie powoli uchodzi z jego ciała, kiedy zamyka oczy i nagle się pogrąża.
Zanurzam twarz w jego włosach i desperacko wdycham jego zapach w płuca. Trzymam go mocno, gdy jego ciężar układa się przy moim boku, przesuwając się tak, że jego głowa leży obok moich piersi.
- Tak bardzo cię kocham. - Szeptam do jego ucha.
- Obudź się niedługo, dobrze? Teraz ja cię trzymam.
- To będzie ciężki sezon. - Słyszę jak mówi Pete.
Potakuję w zrozumieniu, ale nie mogę spuścić oczu z niego, jego piękne rzęsy leżą na kościach policzkowych, usta są lekko rozchylone. Głaszczę palcami jego chłopięcą twarz z tą seksowną, szorstką szczęką.
- Pójdę po Trenera na salkę i powiem mu, że nasz chłopak nie przyjdzie. - Mówi Riley.
Pete obserwuje mnie, kiedy zaczynam powoli masować skalp Justina. Potem przynosi wodę, kolejną paczkę lodu i kładzie je na stoliku nocnym podczas, gdy Diane mówi mi, że posprząta na zewnątrz.
- Jak się czujesz?- Pyta mnie Pete. Kiwam głową.
- Lepiej po tej mieszance leków. - Szepczę. Potem dodaję.
- Przepraszam, że nazwałam was dupkami.
- Przepraszam, że musieliśmy…ale on tam był. Ten skurwysyn. - Układa usta w gniewną linię, a potem patrzy na mnie dziwnie.
- Jesteś jedyną rzeczą, jaka go uspokaja, Brooke. Ale jesteś też tą, która całkowicie go uruchamia.
- Wzdycha Pete i wygląda przez okno na pustynny ogród przed naszym pokojem.
- Skorpion wie, że jest w tobie coś, przez co Justin traci kontrolę. Dalej będzie go prowokował. Będzie próbował pieprzyć mu w głowie i wywabić bestię Justina.
- Pete, nie możemy, nie możemy pozwolić, żeby ktokolwiek pieprzył mu w głowie.- Całuję czoło Justina, wysyłając całą moją miłość do tego pięknego umysłu i cicho obiecuję.
Nie pozwolę nikomu pieprzyć ci w głowie.
- Justin jest teraz silniejszy niż kiedykolwiek. - Mówi Pete.
- Ale jesteś jego wielką słabością. Przegrałby dla ciebie, odszedłby dla ciebie. Zabiłby dla ciebie. Faszerowałby się lekami dla ciebie. -Wycieram łzy i przyciągam jego głowę głębiej między moje piersi.
- Pete, proszę, nie usypiajcie go więcej. Musimy znaleźć inny sposób.
- Stara, jest silny jak pół tuzina mężczyzn razem wziętych. Sugerujesz, że jak ktoś ma go zatrzymać? Powiem ci coś, jeśli organizatorzy Podziemia zdecydują, że finałowa walka będzie trwała aż do całkowitej uległości…- Kręci głową i wstaje.
- Co masz na myśli? Co to jest ta uległość? - Patrzy na mnie ponuro, a potem wzdycha.
- Nic. Ale Justin chce Skorpiona. Jest szlachetnym człowiekiem, ale nie będzie miał litości nad tym dupkiem. I jeśli dostanie szansę, żeby zabić go na ringu, to powiem ci w tej chwili, że to zrobi.- Podchodzi do drzwi.
- A teraz pójdę i znajdę nam inny hotel. - Potakuję na niego i szeptam.
- Dziękuję ci. - Obracam się z powrotem do mojego dużego lwa.
- Ułóżmy się wygodnie. - Mówię do Justina. Ściągam moje ubrania trzęsącymi się, nieporadnymi rękami, a potem zdejmuję mu bieliznę, bo wiem, że zawsze jest nagi w łóżku.
Potem sięgam po jego głowę i przyciskam ją do piersi, głaskając go po włosach.
- Teraz ja cię trzymam.- Jego oddech jest wolny i równy. Jego palce drga przy boku, więc chwytam jego rękę i oplatam ją sobie w talii.
- Lubisz mnie tak trzymać?- pytam cicho, tak naprawdę nie spodziewając się odpowiedzi. Wtulam się i obejmuję go ramionami, wyobrażając sobie ten dzień, kiedy zostawiłam go w szpitalu.
Czarnego i skołowanego, w manii i zdesperowanego, żeby coś mi powiedzieć.
A ja za bardzo się bałam, by zostać…
W moich oczach znowu zbierają się łzy i nagle nie bolą mnie tylko ukąszenia, ale całe moje ciało.
Przełykając gulę w gardle, wzmacniam uchwyt i zakopuję twarz w jego włosach, całując go mocno kilka razy, gdziekolwiek mogę. Jego oddech jest wolny i równy, ale mój nadal przyspieszony, tym co się wydarzyło. Wiem tylko, że przestaje boleć, gdy patrzę na niego, gdy go wącham, i gdy go dotykam.
Więc przesuwam rękami po jego twardych mięśniach ramion, a potem pochylam się i całuję płatek ucha, a następnie jego gładką, ciepłą skroń. Pachnie jak on, uwodząc mnie, zanurzam twarz żeby powąchać jego skórę. Przebiegam palcami po jego plecach, twardych kwadratach mięśni brzucha, a potem sunę ustami po jego szczęce. Mamrocze coś niezrozumiałego i jego palec drga. Biorę w dłonie jego szczękę i zostawiam miękki pocałunek na ustach.
- Dziękuję, że mnie bronisz, ale więcej nie pozwolę ci niszczyć dla mnie twoich marzeń. - Mówię mu.
Przebiegam palcami po jego umięśnionej piersi, szyi, ramionach z uwypuklonymi żyłami, w górę jego grubej szyi, gdzie pochylam się pocałować równo bijący puls. Wydaje z siebie kolejny dźwięk i zastanawiam się, co myśli. Słyszy mnie? Myślę, że tak.
Chwytam jego iPoda i moje słuchawki, żebyśmy mogli razem słuchać. Szukam piosenki, którą chciałam mu puścić. Wkładam jedną słuchawkę do jego ucha, drugą do mojego i puszczam mu 'Stay with You' Goo Goo Dolls. Biorę jego rękę w swoją i całuję kostki, głaskając jego włosy, gdy słuchamy. Przez tą piosenkę zapominam, że każda część, w którą zostałam ukąszona, boli mnie tak jakbym nadal miała w sobie kolce. Trzymam go i słuchamy. Mój wojownik. Walczy ze wszystkim, nawet ze sobą, ale kocham to, że nigdy nie walczył z miłością do mnie.
~~~
Jest kompletnie pobudzony.
Dwa dni po Prezencie... jak teraz to nazywamy, we wszystkich wiadomościach pojawiła się informacja, że bokser Podziemia znany jako Skorpion, wraz ze swoją ekipą, zostali zatrzymani i oskarżeni o wyrządzenie szkód w pokoju motelowym poprzez spowodowanie wybuchu petard.
Tak. Petard.
Kiedy zapytałam Pete i Riley’a, co się stało, powiedzieli tylko, że Justin nigdy nie zostawia wiadomości bez odpowiedzi.
- Mógł spróbować czegoś, co wykopałoby Skorpiona z zawodów, ale najwyraźniej chce zakończyć to w ringu. - Teraz Pete załatwia jakieś urządzenie, które ma mnie ochraniać podczas kolejnej walki i mam wielką nadzieję, że nie będę go nosiła na wypadek gdybym musiała pobić czegoś związanego ze Skorpionem.
Rytmiczny dźwięk uderzania w worek przez Justina, odbija się echem w wielkiej sali gimnastycznej i dzisiaj wszyscy czujemy magię.
Zawsze jestem w stanie powiedzieć, kiedy ma dobry dzień treningu, bo jego energia włada pomieszczeniem. Inspiruje mnie, inspiruje każdego w pobliżu. Jego ogień zapala nasze.
To namacalne, tak jak skakanka świszcząca w powietrzu. Energia Justina jest tak potężna, że mogę ją powąchać, posmakować jej.
Trener krążył wokół obszaru, na którym trenuje Justin, najwyraźniej pobudzony całą tą energią. Riley obserwował z nieopodal, wymierzając w powietrzu ciosy bokserskie, a ja spędziłam dwie godziny na bieżni twarzą w kierunku Justina. Inspirowałam się sposobem, w jaki wykonuje każde atletyczne zadanie. Teraz rozciągam się z boku. Moje ciało, które nadal jest naznaczone śladami po skorpionach, jest rozciągnięte na matach, kiedy ćwiczę jogę.
Nadal pamiętam jak obudziłam się w nocy przez te ukąszenia, mały ogród na zewnątrz naszego pokoju był już ciemny. Małe drgawki bólu przebiegały po całym moim ciele, kiedy nagle poczułam jak Justin przyciąga mnie do swojego twardego ciała i zaczyna smarować wszystkie moje ukąszenia moją własną maścią. Boże. A jego głos, taki leniwy, trochę pijany od środka uspokajającego, ale och, tak czuły i zatroskany, kiedy powiedział.
- Spójrz na siebie.
- Spójrz na siebie? Ty spójrz na siebie! - Powiedziałam z całkowitym niedowierzaniem.
I oboje zaśmialiśmy się słabo. Mój śmiech tak naprawdę był tylko blefem, bo szczerze mówiąc, wyglądał na ospałego i zrelaksowanego. Jego pobudzenie nie było tak jasne przez ilość środków odurzających. Nie wyglądał żałośnie w żaden sposób, w żadnym kształcie czy formie. Za to ja tak się czułam. Justin promieniuje siłą. Nawet, gdy śpi. Albo leży nieprzytomnie. Śpiący lew nadal jest pieprzonym lwem.
Teraz daje z siebie wszystko na sali, a ja właśnie wykonuję pozycję psa z głową w dół, kiedy nagle słyszę, że przestaje uderzać. Nieprzyzwyczajona do ciszy, podnoszę wiszącą między moimi ramionami głowę i zerkam na niego. Patrzy na mój tyłek w powietrzu. Moje wnętrze robi coś dziwnego i prostuję się, żeby uśmiechnąć się do niego. W odpowiedzi pojawiają się dołeczki, a potem podnosi swoje potężne ramiona i znowu zaczyna wymierzać ciosy, uderzając w worek znowu i znowu.
Uwielbiam sposób, w jaki walczy. Każdy potężny cios ląduje mocno i w sam środek, a na jego pięknej twarzy widać tą cichą koncentrację, którą uważam za tak seksowną. Jego bicepsy napinają się, gdy wali w worek. Jest taki skoncentrowany na tym, co robi, że słyszę jak czasami warczy do niej nisko i z głębi gardła. Tum! Tum! Tum!
Trener ma jeden ze swoich głośnych popołudni i słyszę jak znowu zaczyna.
- W tym roku nie spieprzymy! Niczego nie oddamy. Weźmiemy, co się nam należy! -Justin nie ma żadnej odpowiedzi prócz mocniejszych uderzeń.
- Będziemy potrzebowali cięższego worka, jeśli chcemy być mistrzami, Riley - Mówi Trener stojąc obok worka naprzeciwko Riley’ego, który robi notatki.
Kocham, kiedy Trener Lupe używa słowa 'my' jakby sam był na ringu i walczył obok Justina.
Pfff! Jakby ten człowiek w ogóle potrzebował trenowania.
- Co masz na myśli?- Odkrzykuje Riley i pokazuje na wielki, ciężki worek, którego Justin miażdży pięściami.
- To 120-to kilowy worek. Nie ma cięższego.
- Za bardzo się chwieje! - Krzyczy Trener, kręcąc łysą głową. Riley śmieje się i wbija palec w stronę Justina.
- Przerzućmy go na szybkość. - Trener gwiżdże i pokazuje mu na gruszkę, Justin ściąga rękawicę, żeby móc się napoić. Jego szary T-shirt jest przyklejony do piersi, a potem spływa strużkami po jego gardle,
torsie i opalonych, umięśnionych ramionach. Celtycki tatuaż wychyla się spod rękawa, gdy podnosi butelkę do ust. Na ten ruch jego biceps wypina się niczym góra. Jest tak godny przelecenia, że moje sutki twardnieją. Tak długo ćwiczy, że prawie czuję ciepłotę jego ciała z drugiego końca sali. Moje palce świerzbią, żeby popracować nad nim. Nawet nie wspomnę o reszcie mnie. Powiedzmy po prostu, że kiedy jest czarny, jestem szczególnie świadoma jego 'potrzeb'. I nie mogę się doczekać, by spełnić je w bardzo dobry, dziewczęcy sposób. Już drżę z oczekiwania, kiedy łagodna wibracja w pobliżu kieruje mój wzrok na komórkę, którą odłożyłam na bok razem z butelką wody. Podnoszę ją i czytam.
MELANIE: Mam koszmary o tej bestii w twoim imieniu! Pozbierałaś się już po tych robakach?
BROOKE: Nie Nadal czasami czuję te pełzające po mnie odnóża! FUJ! Ale nie chcę, żeby Justin wiedział, że Skorpion tak mnie popieprzył... nie chcę, żeby pieprzył nam w głowach bardziej niż do tej pory. Ale czuję się gównianie. Czuję taką niemoc. W nocy chodzę do drugiej łazienki tak dyskretnie jak mogę i rzygam!
MELANIE: Ale dlaczego nie powiesz Justinowi?, że ta BESTIA MUSI UMRZEĆ!
BROOKE: Mel! Bo ZROBIŁBY to!
MELANIE: DALEJ RIPTIDE ! ZABIJ BESTIĘ !
BROOKE: Nie, Mel, muszę mu mówić, że wszystko jest W PORZĄDKU. Próbuję uspokoić jego jaskiniowca.
MELANIE: Nie znam żadnego innego sposobu na uspokojenie jaskiniowca poza jedzeniem i seksem. I właśnie poczułam nietoperze w brzuchu, myśląc o tym jak 'uspokajasz' podenerwowanego Riptide’a!
BROOKE: Wiem, to takie SZTYWNE zadanie! ♥?
MELANIE: OMG, gdzie moja przyjaciółka atletka, ty dziwko? Tęsknię za tobą, sprowadź mnie szybko!
MELANIE: Daj mu znowu pokazać jak bardzo cię kocha, że sprowadza twoją BFF- to
znaczy, no co z nim jest? Ma cię i teraz zapomina, żeby zaimponować ci sprowadzeniem na miejsce BFF?
- Przestań się rozglądać i skup się! Ona nigdzie się nie wybiera, Bieber. - Szczeka Trener, gdy wysłałam pożegnanie do Melanie; potem słyszę dźwięki jakie wydaje na gruszce.
Tadumtadumtadumtadum… Dzisiaj nie jesteśmy sami na salce.
Dwie gimnastyczki trenują na dalekim końcu i mój brzuch nie był zbyt szczęśliwy, kiedy jawnie gapią się na niego. Obserwowały go, kiedy skakał przez skakankę. Potem, obserwowały go, kiedy robił podciągnięcia, ćwiczenia alpinisty i ćwiczenia na mięśnie brzucha w zwisie, a ich oczy prawie wypadały z głowy. Moja bestia wygląda tak seksownie, gdy trenuje, a te dwie gapiły się na niego przez cały poranek i południe. Jedna nawet upadła na tyłek, tak się gapiła.
I zdaję się, że moim obecnym problemem jest to, iż kiedy przyłapię jakąkolwiek ładną kobietę na podziwianiu go, przypominają mi się te fanki albo dziwki i wtedy znowu robi mi się niedobrze.
Robię wydech pochylając się do przodu w pozycji psa, wytrzymuję chwilę, potem przechodzę do pozycji kobry... gdzie jestem rozciągnięta twarzą w dół na macie, z plecami i szyją wygiętymi do tyłu, i widzę go przy gruszce. Oto i on. Uderza i uderza, jest chodzącą reklamą sportu i seksu. Jego każdy mięsień jest gorący i włączony do akcji, wymierzający potężne ciosy. Pracuje pięściami tak szybko, że gruszka nigdy nie przestaje się kiwać.
Jest już bez T-shirta i widzę wszystkie jego napinające się i rozluźniające mięśnie. Spodnie od dresu wiszą nisko na jego biodrach, obdarowując mnie fragmentem jego seksownego tatuażu w kształcie gwiazdy... Boże, to doprowadza mnie do szaleństwa.
Zaczynam myśleć o sposobie, w jaki jego erekcja czasami unosi się, żeby podrażnić gwiazdkę, jego członek jest tak długi że w pełnym wzwodzie zakrywa cały tatuaż. To wspomnienie przeszywa mnie i rozgrzewa na o wiele więcej sposobów, w jakie pragnę być teraz rozgrzana.
Świadoma, że moje sutki twardnieją z pożądania, na chwilę zaciskam oczy. Wypuszczam powietrze i zmuszam się do przesunięcia i rozciągnięcia nóg na macie, najpierw jedną, a potem drugą i jeszcze raz. Trener warczy.
- Trenujesz dzisiaj czy się gapisz, Bieber? -Wyprostowuję głowę i widzę jak Justin wraca do gruszki, przyjmuje pozycję, podnosi rękawice i wali w nią z taką zaciętością, że to jedyna rzecz, jaką słyszę na salce. Jego ciosy.
- Właśnie o tym mówię! Kim jest ten skurwiel, którego zabijesz?- Żąda Trener.
Moja skóra mrowi, gdy głos Justin wybucha wrzaskiem, kiedy odkrzykuje.
- Wiesz cholernie dobrze kim on jest!
- Kim jest ten popapraniec, którego wyślesz w pieprzoną śpiączkę?- Kontynuuje Trener.
- Jest kurewsko MARTWY!
- Tak jest! Zabrał to, co ci się należy! Zadarł z tobą! Zadarł z twoją dziewczyną… -Justin warczy i uderza w gruszkę, wysyłając ją na podłogę. Potem kopie ją, a ona wylatuje w powietrze i uderza w ścianę z głośnym bum! Riley podchodzi chichocząc.
- Powiedziałabyś, że jest troszeczkę wkurzony, B? - Droczy się ze mną. Mój żołądek ściska się, gdy Justin spogląda w górę i prosto na mnie. Jego pierś unosi się przy każdym oddechu, jego oczy wbijają się w moje i czuję się trochę naga pod jego wzrokiem. Założyłabym się o moje życie, że właśnie w tej chwili Justin pieprzy mnie w swojej głowie.
- Przez dwa kolejne tygodnie, Skorpion walczy w te same wieczory, co my. Możemy wpaść na niego. Denerwujesz się?- Pyta Riley, przelotnie zerkając na gimnastyczki, kiedy mówi do mnie.
Samo imię Skorpion podnosi poziom mojej adrenaliny i sprawia, że chcę uciec z krzykiem. Opuszczam głowę i przechodzę do pozycji gołębia, żeby otworzyć moje biodra, potem zmieniam nogę i powtarzam ćwiczenie.
- Taa, denerwuję się. Powinnam powiedzieć, że denerwuję się dodatkowo, skoro denerwuję się każdą walką, ale z tym dupkiem w pobliżu, to dziesięciokrotność mojego normalnego podenerwowania. - Przewracam oczami na siebie, a Riley chichocze.
Zdaje się, że 'zawarliśmy pokój' przez strategiczne nie rozmawianie o 'tym', chociaż właściwie umieram, żeby nie zapytać jego i Pete co się dokładnie stało. Ale czy chcę wiedzieć więcej? Nie.
Rozstaliśmy się. Nie mam prawa. On nawet tego nie pamięta przy jego zaburzeniu dwubiegunowym i już po wszystkim. Skończyło się. Jestem jego, a on jest mój.
- Cholera, B, nawet ja się denerwuję. Wiadomość Skorpiona była dość jasna. - Mówi do mnie Riley z krzywym uśmieszkiem.
- Gra się zaczęła. Poza ringiem i na nim. A wiadomość Justina tylko powiedziała draniowi, że jego dni są policzone. Nikt nie zadziera z jego petardką. - Prostuję się na to; potem patrzę w te smutne, surferskie oczy i przysięgam, że jest w nich jakaś radość. Śmieję się. Po prostu się śmieję. Bo szczerze mówiąc, to są dorośli mężczyźni. Mężczyźni. Ale nadal są… chłopcami. I kiedy zerkam na drugą stronę imponującej sali na Justina, jest największym, najseksowniejszym i najsilniejszym chłopcem ze wszystkich.
- Riley, musisz mi pomóc upewnić się, że obojętnie co się wydarzy, Skorpion nie będzie mieszał Justinowi w głowie. Zarówno ty, jak i Pete musicie uważać też na to. Słyszysz mnie?
- Tak, proszę pani. - Mówi, salutując mi jak kadet akademii wojskowej.
- A teraz idź zarobić na swoje utrzymanie.
- Ha ha. Pracuję tak samo ciężko jak ty. - Mówię.
- Taa, ale ja nie mam takiego królewskiego traktowania jak ty.
- Bo ty jesteś do bani, a ja rządzę.
- Nawet nie będę na to odpowiadał. Za bardzo cenię sobie moją twarz. - Uśmiecha się do czegoś za moim ramieniem. Do wieży tężyzny fizycznej za mną, która zdejmuje taśmy z rąk.
- Z radością ci ją rozkwaszę. - Pomrukuje.
- Jeśli ci to nie przeszkadza, to może innym razem. - Kiedy Riley idzie pomóc Trenerowi posprzątać, Justin skupia na mnie swoje czarne oczy i rejestruję, że jego nozdrza drgają, jakby czuł mój zapach bez pochylania głowy. Samym patrzeniem na mnie.
- Gotowa? - Mówi tym osuszonym głosem pt. 'Ćwiczyłem godzinami i jestem seksowny jak diabli', gdy głaska palcami wgłębienie moich pleców. Nie jestem odporna na żadną z tych rzeczy.
- Urodziłam się gotowa. - Mówię, lekko bez tchu. Nie wiem, co jest takiego w jego epizodach maniakalnych, ale jestem dodatkowo świadoma otaczającej go energii, kiedy jest czarny. Jest elektrownią, ale gdy jest czarny, mam poczucie, że jest dwiema. Kierujemy się do małego pokoiku rehabilitacyjnego na tyłach salki. Kiedy kładzie rękę na moim tyłku, nic nie mówię, ale czuję wszystko. Potem, kiedy go ściska, wysilam się, żeby nie obrócić się, nie złapać jego twardego tyłka i nie ścisnąć twardej jak skała skóry.
- Na stół, Riptide. - Rozkazuję. Lubię nim rządzić, bo obdarowuje mnie tym spojrzeniem, mówiącym co za różnica. Tak jak teraz, jakby był bardzo mną rozbawiony. Kładzie się na stole, który bardzo przypomina stół do masażu na środku małego pokoju. W pobliżu jest też lodówka na leki i zimne przedmioty, którą zaatakuję później, przy masażu lodem.
Najpierw kładzie się twarzą w dół, a temperatura jego ciała jest tak wysoka po treningu, że czuję jego żar bez dotykania go.
- Dobrze się czujesz?- Pytam, mój wzrok pieści linię jego kręgosłupa.
- Masz coś spiętego? Coś ci dokucza?
- Chciałbym położyć na tobie ręce tak szybko jak to możliwe. - Mówi do mnie pół szeptem pół warknięciem, a ja przygryzam wnętrze policzka.
- W porządku, ale jak to mówią, panie mają pierwszeństwo. -Pojękuje.
- Nie torturuj mnie, kochanie. Chcę cię już przelecieć. - Pochylam się i zostawiam pocałunek na jego uchu.
- To nie są tortury, spróbuj się zrelaksować. - Szepczę i naprawdę chcę, żeby się zrelaksował, skupił na swoim ciele, więc oplatam palcami jego ramiona. Jego oddech syczy przez zęby, a ja cicho wstrzymuję mój, ale nasz kontakt tak na mnie działa. Spokojnie wypuszczam powietrze, przyzwyczajam się do
niego i zaczynam masaż palcami. On też przyzwyczaja się do mnie i wiem, że zaczyna się relaksować, kiedy pojękuje łagodnie.
Jesteśmy ze sobą tak powiązani, że nie potrafię dotknąć jego skóry bez czucia przepysznych, małych, przechodzących mnie przesunięcia prądu. Czasami czuję się tak jakbym podłączała się do tego potężnego źródła, które robi z Justinem Bieber'em Każdy centymetr mojego ciała zostaje zasygnalizowany o jego mięśniach i skórze pod moimi palcami... i wszystkim innym, co go dotyczy. O sposobie, w jaki pachnie w tej konkretnej chwili, oceanem, mydłem i nim. O sposobie, w jaki jego pierś rozszerza się z wysiłku. O sposobie, w jaki sterczą jego włosy, potargane i mokre.
Kocham pracować nad nim rękami. To moja praca, ale także moja miłość.
Nie potrafię pomyśleć o niczym lepszym od tego.
Czuję każdy mięsień po kolei, szukam ich ciepła, wbijam się głęboko w jego centrum, żeby w każdej części jego ciała panował idealny przepływ krwi. Masuję i oddzielam powięź, ugniatam tkankę mięśni palcami, by zapewnić dobre wyżywienie tego obszaru. Kiedy mięśnie są już poluzowane, jego krew, dojrzała od substancji odżywczych jego zdrowego stylu życia, wchodzi do środka, żeby naprawić i powiększać mięsień. Kiedy już wymasowałam jego oba boki, idę do lodówki, żeby móc zrobić mu masaż lodem. Lodowe masaże są idealne na każdy supeł czy kontuzję, ale Justin je uwielbia, więc czasami robię mu taki, żeby przyspieszyć ogólną rekonwalescencję.
W zamrażarce czeka już styropianowy kubeczek. Zawiera zamarznięty blok wody, po którym kilka razy przejeżdżam dłonią, żeby wygładzić lód i mieć pewność, że nie podrapie jego skóry. Potem przesuwam blokiem po wszystkich jego mięśniach trzymając kubek, prawie tak jakbym przejeżdżała dezodorantem w kulce po jego skórze.
Leży tam i pozwala mi się nim zajmować, jego seksowne, męskie feromony przywierają do jego skóry jak pot. Jego ciało jest tak gorące, że lód od razu zaczyna się topić.
Obserwuję jak strużki wody tworzą zygzaki na jego szerokich plecach, a kiedy się obraca, te
strużki robią to samo na jego twardej piersi. Moje oczy podążają za nimi, a mózg wypełnia się myślami o tym jak zlizuję je językiem, zwłaszcza te, które spływają mu do pępka. Te, które zbierają się wokół jego sutków. Kiedy tak patrzę i w myślach liżę każdy piękny milimetr jego, on obserwuje jak nad nim pracuję. Jego wzrok jest gorący, czuły i jakiś taki rozbrajający.
- Kocham to jak ćwiczysz. - Szeptam.
- A ja kocham to jak ćwiczysz na mnie.
~~~
Kiedy jedziemy windą hotelową, jesteśmy zmęczeni... a zwłaszcza ja. Po prostu jeszcze nie wydobrzałam po tym pieprzonym Prezencie i jestem na tyle zmęczona, żeby ominąć obiad i iść prosto do łóżka. Po ośmiu godzinach treningu, Justin na razie pozbył się większości swojej pobudzonej energii. Opiera się o ścianę windy z ramieniem luźno trzymającym mnie wokół bioder, a ja na wpół stoję i opieram się o niego z głową na jego gardle.
- Zimny prysznic, zjedz krowę i widzimy się jutro. - Mówi Trener, kiedy wychodzi na swoim piętrze.
- Tak zrobię. - Odpowiada Justin niskim i potężnym głosem.
- Dobranoc, Trenerze. - Mówię. Kiedy tylko zostajemy sami w windzie, Justin pochyla głowę, żeby mnie
powąchać. Ucisk jego postury na moich plecach to same twarde, gorące mięśnie. Wypuszcza ciepły oddech przy mojej skórze, potem liże płatek mojego ucha i przepływa mnie prąd. Następnie przesuwa nos na tył mojej głowy, na tył drugiego ucha i tam też mnie wącha. Moje sutki boleśnie wypychają się na mój top i po pierwszym liźnięciu jego języka o moje ucho, przeszywa mnie potrzeba. Trzyma mnie mocno przy swoim ciele i szepta do ucha grubym, doceniającym tonem.
- Obserwowałem jak się rozciągałaś. Robiłaś to dla twoich mięśni czy dla moich? - Gdy jego słowa przebiegają mnie niczym seksualna pieszczota, przesuwa dłoń w dół na przodzie mojego ciała i drżę, gdy chwyta mnie przez moje spodnie z lycry.
- Brooke? Robiłaś to dla siebie czy dla mnie?- Liże i ssie nagi fragment mojej skóry na karku, zapalając
we mnie bolesne brzdąknięcie.
- Dla ciebie. - Jęczę.
Chichocze łagodnie, gdy przesuwa rękę w górę.
- Podobało ci się patrzenie jak trenuję? - Jego zachrypnięte pytanie naciska na każdy seksowny guzik wewnątrz mnie, gdy wypełnia swoją dłoń moją piersią zakrytą topem.
- I mi i reszcie sali. - Mówię bez tchu. Znowu pojawia się jego chichot. Seksowny. Głęboki.
Jego palce suną w górę i w dół mojego nagiego ramienia, siejąc spustoszenie we mnie. Lawa rozchodzi się w moim wnętrzu, gdy dodaje zęby na płatek mojego ucha i ciągnie go delikatnie. Nagle już nie mogę tego znieść. Obracam się w jego ramionach i... o Boże, pachnie tak dobrze, że mam zawroty głowy.
Jest ubrany w czysty T-shirt, jego ciało emanuje żarem jak gotujący się wulkan.
Chwytam w pięści miękki materiał, żeby podeprzeć się i pocałować jego szyję. Liżę go nienasycona i desperacko. Jego smak wysyła tępe ukłucia pożądania do miejsc, o których istnieniu nawet nie miałam pojęcia. Powarkuje w satysfakcji i opuszcza głowę, by przesunąć ustami po moich. Potem łapie mój tyłek swoją dużą rękę i ściska mnie, gdy winda jedzie dalej. Pocieram rękami jego pierś przez T-shirt i dalej nierozważnie go smakuję.
- Justin. - Jęczę. Przyciskam sutki do jego piersi i pocieram nimi, kusząc go. Chichocze lekko w moje ucho, gdy mocniej łapie mój tyłek rękami.
- Pragniesz mnie?- Zachęca, jego oddech jest gorący i przekonujący przy moich ustach, gdy przyciska do mnie swoje wargi.
- Tak…
Wsuwa rękę pomiędzy moje pośladki od tyłu i nagle pociera kciukiem moją łechtaczkę przez moje spodnie. Moje kolana prawie się załamują.
- Jesteś mokra? -Nęci.
- Justin…- Tylko tyle mogę powiedzieć, bo czuję ból między nogami.
- Masz mokrą cipkę?- Pyta w moje ucho, bezwstydnie zanurzając język w szczelinie.
- Tak. Boże, tak.
- Daj mi zobaczyć.- Obraca mnie tak, że oboje stoimy twarzą do drzwi, a potem wkłada palce w moje spodnie i majtki, pieści mnie przez chwilę, sprawdzając moją mokrość.
Wsuwa palec w moje nabrzmiałe wejście, przez co głośno nabieram powietrza, kołyszę biodrami jęcząc dopóki nie słyszę jego zachrypniętego i zadowolonego szeptu.
- Hmmm. - Ping. - Hmmm…
To taki dźwięk między nami, i kiedy to mówi, to znaczy, że chce mnie zjeść. Całą mnie.
Około milion komórek w moim ciele drży z potrzeby a moje serce przyspiesza, gdy drzwi windy otwierają się. Podnosi mnie, przekłada sobie przez ramię i łapie mój tyłek w drodze do naszego apartamentu. Śmieję się, zaskoczona jego posunięciem jaskiniowca i kopię w powietrzu.
- Diane będzie już w naszym pokoju! - Piszczę, ściska mój tyłek jakby to nie miało znaczenia i wnosi mnie do środka. Po raz kolejny zanurza od tyłu swój kciuk pomiędzy moje nogi tak, aby pocierać o łechtaczkę. Moja cipka puchnie potrzebą i całkowicie nieruchomieję, pozwalając mu mnie pieścić.
Moje oczy sięgają tyłu głowy, kiedy masuje mnie i masuje, jego ramiona są twarde i silne pod moim brzuchem, gdy mnie niesie.
- Hej wam. - Mówi Diane, gdy wnosi mnie do naszego apartamentu i zanim mogę odpowiedzieć kieruje się od razu do głównej sypialni, rzucając przez ramię.
- Jeszcze nie jesteśmy głodni. Wyjdziemy za godzinę. - I zatrzaskuje za nami drzwi.
__________________________________________________________________________________
Taak Justin , wszyscy uwielbiamy oglądać jak ćwiczysz, a jeszcze bardziej jak walczysz mmmm... lol
Justin podłożył petardy... skubany :D
Ach ten Skorpion... ma życzenie śmierci :D
*U was też są takie upały? uff , uwielbiam lato, ale to to już przesada...
Do następnego Miśki!!
xx
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
O M G! Ja myślałam napoczatku, ze Brooke śniła o tych skorpionach, ze to jakis głupi sen a to było naprawdę jejku. Współczuje jej, ale dobrze, ze Justin sie odegrał tak, ze nie odpadł.
OdpowiedzUsuńCudowny rozdział! Nie idzie wytrzymać w taka pogodę haha. Czekam z niecierpliwoscią na następny <3
Cudowny ❤ Skorupiona chyba niedługo wykasttuje ��Żartuje :D Justin zrobi to za mnie :D Uwilbiam napalonego Justina XDDDDDDD Czekam na następny wspaniały rozdział! Do następnego kochana! /nixababy
OdpowiedzUsuńUpały a ja przez jeszcze 12 dni jestem na obozie -,- świetny rozdział <3
OdpowiedzUsuńCzytając pierwszą połowę przechodziły mnie ciarki!
OdpowiedzUsuńJuż nie mogę się doczekać tego co się stanie gdy RIP spotka się z Skorpionem!
Napalony Bieber *_*
OdpowiedzUsuńŚwietny (; czekam na nexta (:
OdpowiedzUsuńWyciągam wnioski:
OdpowiedzUsuńSkorpion to Kutas
Justin jest słodki gdy jest zaborczy i nadopiekuńczy
i jeszcze jeden:
Do następnego :)
Skorpion to KUTAS!!!
Nie mogę doczekać się na nexta!!
OdpowiedzUsuńUWIELBIAM *.*
OdpowiedzUsuńJuż nie mogę się doczekać kolejnego!!
Najlepsze ff ever & forever ❤️❤️❤️
OdpowiedzUsuńNajlepsze fanfiction SOŁ MACZ ;_;
OdpowiedzUsuńJesteś świetna! Dzięki za to, że to piszesz☻
KOCHAM TAK BARDZO (❤️)
OdpowiedzUsuńFuu skorpiony... Dobrze, ze ich jad nie był śmiertelny ^^ Czekam na nn :)
OdpowiedzUsuńCudeńko bez dwóch zdań!!! Dodaj szybko następny laska ;* Kocham i czekam na kolejny :*
OdpowiedzUsuńBędzie gorący seks!
OdpowiedzUsuńKiedy następny? <333
OdpowiedzUsuńNajgorszy prezent jaki mogła dostać Brooke :(
OdpowiedzUsuńBłagam dodaj dzisiaj rozdział :( kocham to
OdpowiedzUsuńB.O.S.K.I. ❤️❤️❤️
OdpowiedzUsuńKiedy następny? :D
OdpowiedzUsuńROZDZIAŁ! ROZDZIAŁ!
OdpowiedzUsuńKOCHAM TO!!!
Matko boska skorpiony, od razu wiedziałam ze to przez skorpiona, a to skurczy byk grrr Niech uważa bo Justin go zabije xD Czekam na nn ;))
OdpowiedzUsuńMega! Jest szansa ze dodasz dzisiaj? :)
OdpowiedzUsuńRozdział dodam jutro, najpóźniej w sobotę.
UsuńJellyBoo
xx
Ciekawe czy doczekamy się seksu w windzie ;)
OdpowiedzUsuńWiem! Wszystkie na pewno jesteśmy takie nienasycone :D
No bo, kto by nie chciał takie Justin'a? ;) Heloł! haha
Do następnego
Ughhh, nie cierpię lata! Jakoś je znosiłam, gdy codziennie było 15°c ale nie 40°! :) Rozdział taki słodki ^°^
OdpowiedzUsuńKocham ヽ(^。^)ノ❤❤❤
OdpowiedzUsuńBłagam dodaj rozdział, nie wytrzymuje już :/ za bardzo to kocham xx
OdpowiedzUsuńCudowny :P
OdpowiedzUsuńTa książka to ideał! To wyobrażenie idealnego z pozoru faceta, który ma swoją ciemną stronę. Jest taka nienaturalnie prawdziwa /moim zdaniem/.
OdpowiedzUsuńWybacz, że dopiero teraz, ale dzisiaj dopiero to znalazłam. Słyszałam wcześniej o książce, ale niestety nie ma jej w polskiej wersji językowej ;p
Pozdrawiam i czekam na kolejny :))
Mega!! Czekam na nn, kiski lovki <33
OdpowiedzUsuńModlę sie o to żebyś dzisiaj dodała. Ciekawość mnie zżera xoxo
OdpowiedzUsuńCudowny ❤️
OdpowiedzUsuń