sobota, 15 października 2016

18. Czarny.



Włączyli go. Jego rodzice.
Ignorowali go przez całe jego życie, a kiedy tylko się pojawiają, ranią go. Nie trzeba było więcej niż kilku godzin po ich wizycie w Austin, żeby Justin zrobił się w pełni czarny.
Wiem, że to dzięki im. Pete to wie. Riley to wie. Trener i Diane też to wiedzą.
Rankiem po ich wizycie, ledwie mógł wstać z łóżka i jest już tak od wielu dni. Justin jest przygnębiony i jest wyłączony. To tak bardzo boli widzieć go takiego, czuję jakby codziennie ktoś kopał mnie w brzuch.
- Wstał już?- Pyta mnie dzisiaj Pete z salonu. Zespół jest rozproszony po kanapach i obserwuje jak zamykam za sobą drzwi do sypialni. Kręcę głową w smutku.
Justin odpłynął tak daleko, że jest kompletnie odcięty. Nigdy, przenigdy go takiego nie widziałam.
Prawie na mnie nie patrzy. Prawie nie je. Prawie nie mówi. Jest w złym, bardzo złym nastroju, ale zdaje się walczyć, by na nikim się nie wyładować. I właśnie dlatego nic nie mówi, kompletnie nic.
Z jego wewnętrznej walki widzę tylko jak zaciska i rozkłada pięści, zaciska i rozkłada, skupiając wzrok na jednym miejscu. Patrzy tak przez kolejne minuty, następne i jeszcze następne, tak jakby to, co widział, znajdowało się wewnątrz niego.
- Cholera. Ten jest ciężki.- Mówi Pete, przecierając twarz ręką. Ciągle nazywa to 'ciężkim'.
Twarze Diane, Lupe, Pete i Riley’a wyglądają tak jak ja się czuję.. są mizerne.
- Wziął chociaż kapsułki z glutaminą?- Pyta mnie Trener, a jego czoło jest zmarszczone aż do jego łysej głowy.
- W innym wypadku straci masę mięśniową, na którą tak ciężko pracowaliśmy!
- Wziął je. -Po prostu wziął je z mojej ręki, włożył do ust, popijając łykiem wody i z powrotem
rzucił się na łóżko. Nawet nie przyciągnął mnie do siebie, tak jak robi to gdy jest w manii.
To wygląda tak jakby nie lubił siebie i... nie lubił mnie.
W tajemnicy czując się tak szara jakby wisiała nade mną chmura burzowa, podchodzę i siadam na krześle. Opuszczam wzrok na ręce i czuję na sobie oczy wszystkich przez długą, okropną minutę. Osadzają się w czubek mojej głowy, tak jakbym to ja miała wiedzieć jak poradzić sobie z tym gównem. Nie wiem. Spędziłam dwie noce na trzymaniu w ramionach dużego, ciężkiego lwa i płakałam cicho, tak żeby mnie nie usłyszał. Przez resztę dni masowałam jego mięśnie, próbując przyprowadzić Justina Biebera z powrotem.
Justin po prostu nie zdaje sobie sprawy, że to on trzyma nas razem. Teraz wszyscy pniemy się, żeby go podnieść. Jesteśmy tak współuzależnieni, że w jakiś sposób wszyscy mamy doła razem z nim.
Po obserwowaniu twarzy wszystkich przez ostatnie trzy dni wiem, że żadne z nas nie uśmiechnie się dopóki znowu nie zobaczymy tych dwóch dołeczków.
- Mówi coś?- Pete przerywa ciszę.
- Jest przynajmniej zły na tych dupków? Na cokolwiek? -Kręcę głową.
- Właśnie taki jest problem z Justinem. On po prostu to przyjmuje. Jak cios. Dalej stoi i przyjmuje. Czasami chciałbym, żeby po prostu powiedział co czuje, do cholery!- Pete wstaje i zaczyna chodzić po pokoju. Riley kręci głową.
- Ja to szanuję, Pete. Kiedy otwierasz usta żeby coś powiedzieć, to urzeczywistniasz to. Cokolwiek dzieje się w jego głowie fakt, że nie chce powiedzieć tego na głos oznacza, że walczy z tym. Nie chce pozwolić, by to liczyło się na tyle, żeby musiał o tym mówić.
- Moje włosy opadają jak kurtyna i mrugam, żeby pozbyć się wilgoci z oczu. Nie chcę by widzieli jak to wszystko na mnie wpływa. A wpływa na mnie. Raz w życiu miałam depresję.
To wielka, czarna, ciemna dziura. To nie był ten sam rodzaj lekkiej depresji, gdy jest ci smutno lub masz napięcie przedmiesiączkowe. To przytłaczające uczucie, że chcesz umrzeć.
A chęć śmierci jest całkowicie wbrew naszym instynktom przetrwania. Nasz normalny instynkt to zabijanie w obronie naszych ukochanych, zabijanie by przetrwać. Sama myśl, że Justin czuje ten sam bałagan co ja, gdy moje życie szlag trafił… To wciąga mnie w tak głęboką ciemność, że martwię się czy uda mi się go wydostać zanim wpadnę tam razem z nim.
Cokolwiek czuje, muszę sobie przypominać że nie potrafi kontrolować myśli jakie podrzuca mu umysł. Jego umysł nie jest nim, choć w tej chwili kontroluje jego reakcje. Chcę być wspierająca, silna, wyrozumiała a nie emocjonalna, potrzebująca i z poczuciem że mogę rozpaść się w każdej chwili. I Boże, w szóstym miesiącu ciąży z pewnością jestem emocjonalna, potrzebująca i trochę rozpdająca się bez niego.
- Przynajmniej schodzi, żeby walić w te worki. Nie wiecie jak bardzo go za to podziwiam.- Dodaje ponuro Riley.
- Brooke, myślisz, że wróci przed walką?- Pyta Trener.
- Mój Boże, kiedy patrzyłem jak mój chłopak był upokarzany w zeszłym sezonie… Ten rok był jego rok. To był jego sezon.
- Nie sądzę, by dał radę dzisiaj walczyć.- Przyznaję.
- Więc możemy się pożegnać z pierwszym miejscem w rankingu.- Przeklina Pete.
- Pete, nie możesz pozwolić mu walczyć w takim stanie! Mogłaby stać mu się krzywda. Mógłby sam zrobić sobie krzywdę.- Wybucham, a potem nabieram powietrza i staram się uspokoić.
- Byłoby lepiej, gdyby nie pamiętał.- Mówi Pete z niekończącą się ilością goryczy w głosie.
- Co masz na myśli?
- Byłoby lepiej, gdyby nie pamiętał niczego, co zrobili mu jego rodzice. -Moje instynkty opiekuńcze wypływają z podwójną siłą.
- Co mu zrobili? - Jest coś katastrofalne w tym jak Pete waha się, w tym jak przesuwa wzrokiem po
grupie a potem wraca do mnie. Kiedy w końcu się odzywa, mój puls jest szybszy niż normalnie.
- Brooke, umieścili go w ośrodku, bo miał pierwszy epizod w wieku dziesięciu lat. Ale najpierw myśleli, że jest opętany. Potraktowali to w fanatyczny sposób i kazali odprawić egzorcyzmy na nim.
- Diane zakrywa twarz.
Przekleństwa wypływają z ust Riley’a, kiedy obraca głowę w stronę dywanu.
Trener wpatruje się w swoje ręce. Cisza rozciąga się… jest oznaczona żalem, niedowierzaniem i tą skrajną frustracją…z powodu chorego małego chłopca, który był tak niezrozumiany…
Myślę o 'Iris', piosence którą mi puszczał. Przez tą piosenkę chciał być zauważony i zrozumiany przeze mnie. Kiedy nawet jego właśni rodzice go nie rozumieli.
O Boże.
- Został umieszczony w kręgu egzorcyzmu w swoim własnym domu.- Mówi Pete, wbijając sztylet jeszcze głębiej.
- Jego pokój został ogołocony ze wszystkiego, żeby nikomu nie zrobił krzywdy i przywiązali go do łóżka. To trwało przez wiele dni, nie wiemy dokładnie ile, ale ponad tydzień. Aż w końcu mały sąsiad, który bawił się z Justinem przyszedł go szukać i jego rodzice interweniowali. Ksiądz został odesłany, a Justin przyjęty do ośrodka. -W pokoju nie słychać ani jednego dźwięku.
Przestałam oddychać. Czuję jakbym przestała żyć.
- Niestety.- Kontynuuje Pete.
- Pamięta ten epizod, bo w ośrodku zastosowano jakąś eksperymentalną hipnozę, aby przywrócić jego wspomnienia. Zobaczyć czy jakaś terapia zadziała. Nie żeby zadziałała. Co gorsze, jego własne ciało ochroniłoby go przed tym bolesnym wspomnieniem, gdybyśmy nie spieprzyli tego pierdoloną hipnozą. -Nadal żadnego dźwięku.
Ale słyszę jak moje serce bije wewnątrz i to mocno. Jest mocne i gotowe jak za czasów, kiedy mogłam biegać tak szybko jak wiatr. Słyszę nawet jak krew mknie przez żyły, szybko i szalenie. Jestem gotowa... i zła... i zdesperowana, żeby z czymś walczyć. Żeby walczyć o niego.
Pamiętam jak mówił, że ma wspomnienie dotyczące rodziców. To jak jego matka w nocy robiła na nim znak krzyża. Nieopisany ból łamie te malutkie części we mnie.
Och Justin.
- Więc pamięta to wszystko?- Pytam, gdy środkowa część mojego ciała pali się złością.
- Wiem, że wie, że oni się mylą… kiedy nie jest czarny. Ale kiedy pojawia się ta mroczna
strona to wiem, że myśli o tym.- Frustracja i rozpacz Pete jest szlifowana w każdej linii jego
twarzy.
- To naturalne zastanawiać się, dlaczego byłeś niechciany.
- Ale on jest chciany!- Krzyczę.
- Wiemy, B, uspokój się. - Riley wstaje i podchodzi do mnie.
Przytula mnie do siebie i dociera do mnie, że trzymam ręce na moim brzuchu. W głowie krzepnie się obraz mojego Justina, który jako dziecko musiał znosić coś takiego z powodu czegoś, co nie było jego winą. Och, jak ja bym chciała mieć teraz przed sobą tych pojebanych rodziców.
W tym samym czasie cieszę się, że nie ma ich tutaj bo nie wiem, co bym zrobiła czy powiedziała.
Ale chcę zrobić im krzywdę za to, że go skrzywdzili! Chcę bić i krzyczeć na nich, gonić za nimi z widłami. Zaciskam ręce i odsuwam się od Riley’a. On i Pete są teraz jak moi bracia, ale Justin nie lubi kiedy mnie dotykają. A nie chcę robić rzeczy, które go ranią, nawet jeśli tego nie widzi.
Chcę pocieszenia, ale jedyne pocieszenie jakiego chcę pochodzi od mężczyzny leżącego na
łóżku w sypialni.
Zaczynam po cichu iść w kierunku sypialni.
- Do zobaczenia później. Dzięki, że chcieliście sprawdzić jak się czuje.
- Jedno z nas będzie w pobliżu.- Woła Pete.
Nie chcę robić hałasu, więc macham z drzwi i zamykam je za sobą. Moje serce robi różne szalone rzeczy, kiedy widzę Justina. Jego wielka, muskularna forma leży na łóżku, rozciągnięta twarzą w dół, jak lew w czasie spoczynku. Mój zabawny chłopiec, opiekuńczy mężczyzna, zazdrosny chłopak i arogancki bokser. Mój niezrozumiany mały chłopczyk.
Przebiegam wzrokiem po jego ciele, jego sterczące włosy są ciemne na poduszce, szczęka piękna i kwadratowa. Jest cichy, odpoczywa. Odpoczywa jakby był zraniony tam, gdzie nie dosięgną moje ręce, a oczy nie zobaczą.
Sięgając za siebie, przekręcam zamek w drzwiach, potem odsuwam się i zaczynam rozbierać.
Nie ma w tym seksualnego podtekstu, że chcę być naga. Chcę poczuć jego skórę na mojej.
Nigdy, przenigdy nie spał ze mną w piżamie. Lubi mnie czuć, a ja bardzo chcę poczuć jego.
Wchodzę na łóżko i kładę się za nim na łyżeczkę.
- Spójrz tylko na siebie.- Mówię, naśladując to, co czasami mówi do mnie i przesuwam ustami po jego uchu. Wsuwam ręce przez jego ramiona na pierś i rozkładam dłoń tam, gdzie bije jego serce. Pomrukuje, gdy całuję jego ucho.
- Spójrz tylko na siebie. - Mówię z miłością do jego ucha. Liżę je delikatnie tak jak on robi to mnie, przemykam rękoma po jego ciele, pieszcząc go, tak jak on pieści mnie.
- Kocham, uwielbiam, doceniam, potrzebuję i pragnę cię tak że nie wiedziałam, iż można kochać,
uwielbiać, doceniać, potrzebować i pragnąć tak drugą osobę ani cokolwiek na tym świecie.
- Szeptam. Pojękuje łagodnie, jakby w nagrodę i moje oczy wypełniają się łzami, bo to takie
niesprawiedliwe, że musi się z tym mierzyć. Dlaczego ktokolwiek musi mierzyć się z czymś
takim? Dlaczego piękna osoba, która nie chce nikogo skrzywdzić, czuje chemiczne impulsy,
żeby zrobić sobie krzywdę? Żeby czuć, że życie jest nic niewarte? Że on jest nic niewarty?
Żeby myśleć, że może lepiej będzie jak umrze? Nie musi mi mówić. Byłam tam.
Tylko, że ja byłam tam tylko raz. On jest tam tak często i nie ważne ile razy wraca, zawsze będzie miał pewność, że w przyszłości znowu zostanie tam zaciągnięty. Jest taki waleczny.
Z miłością przesuwam językiem po wypukłościach mięśni jego brzucha, umięśnionych ramionach, gardle i wargach. Odwraca się.
- Co ja robię, Brooke?- Pyta. Sztywnieję, słysząc pusty ton jego głosu.
- Myślisz, że mogę być ojcem? Że mógłbym być twoim mężem?- Obraca się z dziwnym dźwiękiem boleści, który zakopuje w poduszce. Jego mięśnie napinają się, gdy wsuwa ramiona pod poduszkę i przytrzymuje ją przy twarzy.
- Justin. - Mówię zmuszając mój głos, by przestał się trząść a ból wewnątrz mnie zamknął do
kurwy nędzy.
- Nie obchodzi mnie, co podpowiada ci twój umysł, jak nakazuje czuć twoje ciało. Ty wiesz. Justin. Wiesz. Jesteś dobry, szlachetny i zasługujesz na to. Chcesz tego. - Obejmuję ramieniem jego
pas i przyciskam bliżej siebie.
- Zasługuję na to, żeby mnie uśpić. Jak psa. - Łzy, które chwilę temu wezbrały w moich oczach, teraz wydostają się spod powiek.
- Nie, nie zasługujesz, nie, nie zasługujesz. - Odsuwa się ode mnie, ale mu nie pozwalam. Splatam ręce na jego ramionach i powstrzymuję przed odsunięciem. Przebiegam palcami po jego włosach i pieszczę skalp.
- Kocham cię. Kocham cię. Kocham cię. Kocham cię jak cholerna wariatka. Jeśli jesteś w rozsypce to chcę być w niej z tobą. Tylko pozwól mi cię dotykać, nie odsuwaj się. -Szepnęłam, pociągając nosem. Pojękuje i znowu wkłada twarz w poduszkę. Kiedy go dotykam, prawie się wzdryga.
Przesuwam ręką po jego ramieniu, na  bicepsie i celtyckich tatuażach. Dźwięki jakie z siebie wydaje, niczym prawdziwy lew, zraniony lew, sprawiają że robię się zdesperowana i silna jak lwica, która próbuje na nowo przywrócić zainteresowanie swojego partnera.
Myślałam, że to trudne, kiedy jest w manii, bo bywa taką kulą energii że ciężko go kontrolować.
Ale nic nie jest tak trudne jak obecna chwila, kiedy mój wojownik błąka się w ciemności, kiedy niczego nie chce. Kiedy nie czuje, że jest tego wart.
Przesuwam palcami po jego szczęce i drapię paznokciami skórę głowy w ten sposób, który lubi.
Pozwala mi na to ale nie otwiera oczu, tylko wydaje z siebie niskie, mroczne powarkiwania.
- Chcesz posłuchać muzyki? - Pytam, a on nie odmawia, więc sięgam po jego iPoda.
Wkładam jedną słuchawkę do jego ucha, a drugą do mojego i włączam „I Choose You” Sary
Bareilles. Słucha piosenki, a ja pieszczę go dokładnie tak samo jak on pieścił mnie.
Chcę, by dokładnie poczuł jak się czuję, gdy mnie pieści i liże. Chcę, by czuł się wielbiony, chroniony, zrozumiany, chciany, kochany i pielęgnowany. Więc próbuję z całych sił... i wiem, że moje ręce nie są tak duże jak jego... i wiem, że mój język jest mniejszy na jego karku... ale wiem
też, że podoba mu się mój dotyk i mój język na nim...
Więc „I Choose You” opowiada o tym, że wybieram go... i teraz staje się mój, a ja jego...
Szeptam mu do ucha.
- Zawsze cię wybiorę, Justin. Od pierwszego dnia, kiedy cię zobaczyłam, pokochałam to, co widziałam i każdego dnia kocham jeszcze bardziej. I kocham to, czego dotykam, mężczyznę którego teraz trzymam. - Przyciskam wypukłość mojego brzucha do wygięcia jego pleców. Jestem teraz już bez wątpienia w ciąży i ciężką sztuką jest dopasowanie się, ale naprawdę chcę go trzymać tak blisko siebie jak to możliwe.
Nagle obraca się. Jego ramiona oplatają mnie jak winorośle, a czoło opiera się pomiędzy moimi piersiami, trzymając się mnie. Nie patrzy na mnie, ale czuję jego potrzebę.
Muskam czubek jego głowy ustami i rozluźniam się w uścisku, żeby wiedział, że lubię tutaj być.
Nieoczekiwanie pojękuje w moją skórę i jego mięśnie napinają się, gdy odsuwa się ode mnie z namacalnym wysiłkiem, a potem pada plecami na łóżko.
- Wyjdź, kochanie. Idź gdzie indziej. Nic dobrego teraz ze mnie nie będzie.

Coś ściska mnie w środku. Nie chcę, by czuł, że lituję się nad nim czy rozpieszczam,
więc kładę się na mojej poduszce, tak jakby wszystko było dobrze.
- Nie chcę nigdzie iść. Wolę być tutaj, z tobą. - Mówię.
Spogląda na mnie i moje serce porusza się, gdy czuję te oczy na sobie. Bije jeszcze szybciej, gdy wyciąga rękę. Wsuwa palce w moje włosy, a jego wzrok nie opuszcza mojego.
Jego oczy nigdy nie były tak smutne... wygląda na udręczonego, ale w czerni jego tęczówek,
nadal widzę go. Ten ogień w nim. Tą pasję, intensywność, czają się w tle jak tygrys.
Jego ręce dotykają mojego kręgosłupa, potem przesuwają się na przód i suną po moich, twardych,
wrażliwych sutkach. Potem opiera głowę o mnie i kładzie rękę na moim brzuchu.
- Ty naprawdę chcesz ze mną być.- Mówi ochryple. Nadal jest w nim łowca. Lew.
Surowy instynkt, który czyni go nim. Przygniata mnie pytającym wzrokiem, który jest prawie
rozkazem. Tak, jego oczy są ciemne i smutne, ale te tęczówki nadal są żywe i głodne. Głodne
mojego uczucia. Głodne mnie.
-Tak,Justin. - Mówię bez cienia wątpliwości, nie ma go ani w moim głosie ani we mnie.
- Chcę być z tobą. I nie nazywaj mnie masochistką, bo jesteś moim wszystkim. Moją
przygodą i moim prawdziwym, zwiniętym w jedno seksowne, zazdrosne, piękne opakowanie.
Jestem przez ciebie absurdalnie szczęśliwa. Nora może i okazała się ćpunką, ale dotarło do
mnie teraz, że nie jestem inna. Jestem uzależniona od ciebie. Jesteś moim narkotykiem i w
dodatku okazujesz się być jedynym dilerem. -Zamyka oczy i wypuszcza powietrze.
- Może teraz nie chcesz być ze sobą ale ja chcę być z tobą. - Mówię mu.
- Zostawiłam całe moje życie, żeby wyjechać i być z tobą. Tylko z tobą. I wiesz, to nie było złe życie.
- Głaszczę go po włosach.
- Starczało mi na wynajem. Miałam dobrych, dbających o mnie rodziców, zajebistych przyjaciół i mogłam otrzymać pracę w mojej nowej karierze. Zostawiłam to wszystko. Zostawiłam za sobą moje marzenia, żeby móc gonić za twoimi i za tobą. Jak jakaś głupia fanka.- Wydobywa się ze mnie delikatny śmiech.
Przenosi swoje duże, solidne ciało do pozycji siedzącej, odchyla moją głowę do tyłu i tnie mój śmiech ustami.
- Nie jesteś głupią fanką.- Szepta przy mnie, upijając moją odpowiedź i dodaje.
- Jesteś moją kobietą i jesteś dla mnie cholernie za dobra.
- Drżę, gdy ciągnie mnie w dół i umieszcza pod sobą. Jęczę i dotykam każdego kawałka jego
skóry jakiego mogę.
- A ty jesteś moim mężczyzną i jesteś za dobry i zbyt cenny dla kogokolwiek, ale i tak jesteś moim mężczyzną. Jesteś mój. -Warczy i kładzie się na mnie tak, że jego erekcja usadawia się pomiędzy moimi nogami. Jego udręczony wzrok przywiera do mojego w nadziei, gdy podnosi moją nogę,
oplatając ją sobie wokół bioder. Potem chwyta mnie za kolano i robi to samo z drugą.
- Kocham cię.- Mówię bez tchu. Myślałam, że mówiłam to cały czas, ale zdaje się, że
potrzebuje, by powiedzieć mu to w tej chwili. Jego rysy robią się surowe, kiedy to słyszy, a
moje wnętrze bulgocze potrzebą powiedzenia tego jeszcze raz. Unosząc głowę, powtarzam te
słowa przy każdym pocałunku, jaki zostawiam na jego twarzy. Zdecydowałam, że będę je
mówiła dopóki się nimi nie zmęczy i zabiera mu dużo, bardzo dużo czasu zanim w końcu
ucisza mnie ustami. Przynajmniej sześćdziesiąt cztery pocałunki.
Wchodzi we mnie przy pocałunku numer trzynaście. Porusza się we mnie, wpychając
głęboko za każdym razem, gdy mówię 'kocham cię'. Tak jakby myślał, że będę go kochała
jedynie, jeśli wydobędzie to ode mnie siłą.
- Kocham cię.- Jęczę przy kolejnym pchnięciu, a on zamyka oczy i czuję jak desperacko spija moją czułość. Próbuję powstrzymać mój orgazm, trzymając się jego ramion i powtarzając 'kocham cię, kocham cię', ale jest gorący, piękny, potrzebuje mnie, a ja potrzebuję jego. Zabiera mnie nad krawędź pomimo mojej walki i dochodzę przy 'kocham cię' numer sześćdziesiąt dwa.
Wtedy wygląda na jeszcze bardziej wygłodniałego, jakby wszystkie moje 'kocham cię'
jedynie jeszcze bardziej rozpaliły jego głód. Gdy zaczyna dochodzić we mnie, obserwuje mnie
tak jakby nie był pewien czy już mi wierzy, bo nie może uwierzyć, że może być kochany.
Więc, kiedy nie może się powstrzymać i miażdży moje usta swoimi, wpychając język do środka
mocno i brutalnie, chwytam go i całuję jeszcze mocniej.
Drży we mnie, jego mięśnie zaciskają się. Łapie moje biodra, żeby mnie uspokoić ale i tak nimi kołyszę, kusząc go, by doszedł we mnie do końca. Pojękuje łagodnie i ssie mój język a ja jeszcze mocniej oplatam nogi wokół niego i łączę je na jego plecach. Mocno obejmuję go ramionami, gdy puszcza i kiedy jego mięśnie przestają się napinać i prężyć, dalej go trzymam, by nie mógł się mnie pozbyć. Szczędzi mi swojego ciężaru, gdy się rozluźnia i przesuwam się razem z nim. Zaplątana w niego, zakopuję twarz jego szyi, kiedy obraca się na bok. Nadal jest we mnie i nie chcę, żeby wychodził.
- Nie wychodź.- Jęczę.
Wychodzi i obraca mnie, a potem przysuwa się do mnie od tyłu. Zaczyna mnie lizać z jedną ręką na mojej piersi a drugą na brzuchu. Jęczę i chyba zaraz rozpłaczę się z radości, bo wrócił mój lew. Przynajmniej na czymś mu zależy. Na nas.
Tak jak dziecku i mnie zależy na nim.
Potem puszcza mi piosenkę o nazwie „Hold Me Now” Red i uświadamiam sobie, prosi mnie, bym go objęła. I robię to, kiedy już kończy mnie pielęgnować. Obracam się, kładę jego
twarz na mojej piersi, tak że jego ciało wydaje się być skulone, gdy próbuje się dopasować do
mnie. Nawet wtedy jego ręka zaborczo leży na naszym dziecku.

~~~~

Mija tydzień.
Justin zmusza się do kilku godzin treningu dziennie, ale poza tym, siedzi w naszym pokoju i nie chce spuszczać mnie z oczu. Niewiele mówi, ale obejmuje mnie ramionami jak imadło i chce, bym go karmiła i pieprzyła przez cały czas. Próbuję wzbudzać jego zainteresowanie życiem, więc opowiadam mu o tych małych rzeczach, które udaje mi się dojrzeć, gdy wychodzę z pokoju po jedzenie. Opowiadam mu, że któregoś dnia przyłapałam Diane i Trenera na całowaniu się.
Mówię mu, że Melanie ciężko pracuje, aby znaleźć odpowiednie wzory do pokoju naszego dziecka, i że Pete wygląda na smutnego z powodu Nory. Lubi słuchać, wiem, że lubi.
Zbliża się finał, a Justinowi nie udało się dotrzeć na ring od wielu wieczorów.
Spadł na drugie miejsce, jest za Skorpionem. Mógł spaść jeszcze bardziej, ale Skorpion przegrał kilka razy. Według Pete walczy naćpany i nie jest tak skupiony jak zazwyczaj. Myśl że Nora jest z tym dupkiem cholernie mnie martwi. Może być tak samo naćpana i bezradna, ale te myśli tak mnie rujnują, że nie mogę teraz się nad tym zastanawiać. Chcę tylko, żeby Justin z sukcesem zakończył ten sezon. To jego marzenie. Potem… potem będziemy musieli znaleźć sposób, aby znowu sprowadzić Norę bezpiecznie do domu. Chociaż w głębi duszy wiem, że chłopcy coś planują, ale to nie pomaga na mój niepokój.
Teraz zostały nam trzy dni przed wielką walką, a Justin nadal jest całkowicie czarny.
Dzisiaj poszedł trenować i nawet nie spojrzał nikomu w oczy. Wiem, że czuje różne rzeczy,
 złe rzeczy. Wiem, że nie mówi ich na głos, bo to byłaby przegrana, a on nigdy nie przegra.
'Poza tym jedynym razem, kiedy przegrał dla ciebie', podpowiada mi mały, smutny głosik.
Wszyscy zaczęli się skrajnie martwić a ja jestem szczególnie zaniepokojona, gdy Justin prosi mnie o wezwanie Pete i Riley’a. Pukają do drzwi sypialni, a ja przykrywam nagie ciało Justina białym prześcieradłem, tak że widać tylko jego muskularne plecy i ramiona. Wpuszczam ich do środka.
- Przyszli. - Mówię.

Riley zbliża się pierwszy i klęka przy łóżku.
- Hej Jus, jak się masz?
- Źle. - Uprzedza.
- Co tam?- Pyta Pete.
Cisza.
- Chcę, żebyście zabrali mnie... do przeklętego szpitala... i zapisali mnie.
- Oczy Riley’a rozszerzają się tak samo jak Pete. Chłopcy przez chwilę patrzą na mnie, a Justin powtarza dokładnie to samo, co właśnie powiedział.
- Chcę, żebyście zabrali mnie... do przeklętego szpitala... i zapisali mnie na ten zabieg. - Dodaje.
Coś w jego głosie, sposób w jaki chłopcy wahają się przed odpowiedzią, wysyła przeze
mnie nowy rodzaj ostrzeżenia.
- Chcesz znowu to zrobić. - Mówi Riley. Przytakuje na poduszce.
- Teraz. - Podkreśla stanowczo.
Riley bezradnie obraca się do Pete, który po chwili chwyta za telefon.
- Najpierw musimy sprawdzić, kiedy można to zrobić. Zadzwonię do szpitala. - Mówi i zaczyna wybierać numer, wychodząc z pokoju.
- To od razu ci pomoże. - Mówi Riley, wstając i solidnie klepie Justina w plecy.
Justin chwyta go za krawat i siadając, przyciąga bliżej siebie.
- Nie traktuj mnie lekceważąco, do chuja. Po prostu zabierz mnie tam i dopilnuj, żeby tego nie widziała. - Mówi przez zaciśnięte zęby.
Unoszę brwi, gdy dociera do mnie, że Justin myśli, iż wyszłam z pokoju. Oczy Riley'a momentalnie przesuwają się w moją stronę. To znak, bym nie dała po sobie poznać, że słyszałam. Ale już nigdy więcej nie okłamię Justina, więc robię krok na przód.
- Chcę być z tobą. Jeśli będą podawać ci leki czy robić coś innego. Chcę tam być i będę tam.
- Prostuje się na dźwięk mego głosu, ale najpierw spogląda na Riley’a.
- Riley. - Ostrzega. Riley luzuje krawat, gdy głowa Justina obraca się w moją stronę.
-Zostaniesz tutaj, a ja wrócę. - Mówi ochryple, ale z ufną troskliwością. Używa kompletnie
innego tonu do mnie niż do chłopców.
- Nie sądzę. - Odpieram uparcie, bo naprawdę nie ugnę się tej sprawie. Cała trójka zachowuje się jakbym była nieudolnym, słabym, małym kwiatuszkiem!
- Idę tam, gdzie ty. Rozumiesz? Cokolwiek to jest, to nic wielkiego. - Mówię.
Dalej wpatruje się w moje oczy, mięsień tyłu jego szczęki pracuje.
- To. Nic. Wielkiego!- Zapewniam, kłamiąc wszystkim, co mam.
Nie spuszczę go z oczu.



__________________________________________________________________________________

Na prawdę nienawidzę rodziców Rip'a. Grrr

Jeszcze dwa rozdziały do końca....

HER PROTECTOR

Do następnego Miśki
#muchlove
JellyBoo
xx