piątek, 13 stycznia 2017

20. Kiedy nadejdzie pora.


Powiedziałam „tak!”
Wielokrotnie odtwarzałam jego oświadczyny w głowie, próbując przestać myśleć o tych bolesnych skurczach. Robią się coraz częstsze, odstępy nie trwają mniej niż minutę.
Chęć parcia jest nie do zniesienia, kiedy leżę na szpitalnym łóżku, ale nie mam jeszcze przeć.
Justin zarzuca kosmyk włosów za moje ucho z rozbitą miną.
- Brooke…- tylko tyle jest w stanie powiedzieć, patrząc na mnie z góry. To prawie jak przeprosiny. Boli mnie patrzenie na niego. Jego twarz jest umazana krwią, a szczęka lekko
spuchnięta. Chcę ją dotknąć i uleczyć, ale za każdym razem kiedy próbuję wyciągnąć rękę i
coś z nią zrobić, zatrzymuje mnie i zostawia pocałunek na mojej dłoni.
- Potrzebny nam lód na twoją twarz.- Protestuję.
- Kogo obchodzi moja cholerna twarz.- Upiera się.
A potem jęczę, gdy łapie mnie kolejny skurcz, a on warczy jakby też go czuł.
Zaciska szczękę, próbując trzymać się w garści. Pielęgniarka bada mnie i mówi, że mam siedmiocentymetrowe rozwarcie. Pyta czy chcę pochodzić, żeby dojść do dziesięciu.
Nie chcę, ale kiwam głową. Justin mocno drży, próbując zachować kontrolę i pomaga mi wstać z łóżka. Chwytam się jego przedramienia dla równowagi, kiedy zaczynamy wychodzić z pokoju.
- Zostań ze mną. Zostań ze mną, dobrze?- Błagam go.
- Dobrze, Brooke. - Odpowiada automatycznie.
Splatamy ręce, jego dodający otuchy uścisk wypełnia mnie odwagą, gdy spacerujemy po szpitalnym korytarzu. Oplata mnie w talii wolną ręką, kiedy trzęsie mną kolejna fala skurczy.
- Odwróć moją uwagę.- Proszę.
- Podobała ci się walka?- Szepta mi do ucha.
Jego piękne oczy tańczą z uciechy, usta są rozciągnięte w krzywym uśmiechu pomimo opuchniętej szczęki. Wybucham pełnym boleści śmiechem, bo oczywiście, Justin
chciałby wiedzieć.
- Skopała bym dupy tak jak ty, ale teraz twoje dziecko kopie mnie na kwaśne jabłko.
- Pomaga mi wrócić do pokoju. Wkrótce jestem w oparach cierpienia i chcę tylko przeć,
przeć i przeć.
Kiedy lekarz w końcu mówi mi, że mogę przeć, jestem już wykończona.
Justin kładzie ręce na moich ramionach od tyłu i zanurza nos w mojej szyi, jak gdyby mój zapach uspokajał go. Jego zapach uspokaja mnie i próbuję nie wrzeszczeć z jego powodu, bo chcę by był tu ze mną. Wiem, że nigdy nie będzie chciał zapomnieć tej chwili.
Mocno wbijam zęby w dolną wargę, prę i ściskam jego rękę, przełykając jęki. Prę mocniej
pomimo bólu. Prę jeszcze raz, mocniej i dłużej. Nigdy wcześniej nie zastanawiałam się
dlaczego nazywają to ciężką pracą, ale teraz już wiem. Po kilku kolejnych kradnących oddech wysiłkach, dziecko w końcu się wysuwa. Pojękuję zmęczona, gdy ciśnienie w moim ciele zmniejsza się i opuszczam głowę na łóżko.
Lekarz łapie je i poprzez mgłę ulgi widzę coś mokrego, śliskiego i różowego.
- To chłopiec.- Słyszymy i pokój wypełnia pierwszy płacz dziecka. Jego płuca mogą nie
być jeszcze w pełni rozwinięte, ale to łagodne zawodzenie i tak sprawia, że moje serce zalewa radość.
- Chłopiec.- Tracę oddech.
- Chłopiec.- Powtarza ochryple Justin i moja pierś zalewa się szczęściem, gdy słyszę akceptację i zadowolenie w tym słowie.Justin nie musi mi mówić, ale teraz, nasz syn jest dla niego prawdziwy. Nasz syn jest prawdziwy dla nas obojga.
Cicho uśmiecham się do siebie, a moje oczy błyszczą łzami. Lekarz mówi coś do pielęgniarek, kiedy przecinają pępowinę.
- Sam oddycha. Żadnych komplikacji, ale nadal jest wcześniakiem, więc będziemy musieli umieścić go w inkubatorze.
- Chcemy go zobaczyć…- Mówię bez tchu. Moje ramiona są tak słabe, że ledwo udaje mi się je podnieść i nawet nie wiem dlaczego, przecież nic nie robiły, kiedy parłam.
Malutki dzidziuś znowu zawodzi, gdy czyszczą go, a potem w końcu przynoszą go do nas. Justin chyba nie oddycha podczas gdy mój oddech szybko ucieka z gardła, kiedy po raz pierwszy trzymam tą malutką cząstkę życia.
Lekarz zaczyna doprowadzać mnie do porządku, a pielęgniarka czeka żeby zabrać go
na noworodkowy oddział intensywnej terapii. Justin pochylił swoją ciemną głowę do
mojej. Ocieramy się o siebie nad łysą główką dziecka.
- Kocham go, Justin - Szeptam, unosząc głowę, bo chcę poczuć jego ciepły oddech na
mojej twarzy, jego usta na moich.
- Tak bardzo cię kocham. Dziękuję ci za to dziecko.
- Brooke. - mówi krótko i bierze nas w ramiona. Wiem, że w głębi siebie Justin nie wierzy, iż na to zasługuje. Nikt nie nauczył go, więc ściskam jego duże ramiona tak mocno jak mogę jedną słabą, trzęsącą się zmęczoną ręką, trzymając dziecko w drugiej.
- Jeśli jest taki jak ja, to będziemy go wspierać.- Szepta zmartwiony do mojego ucha.
- Jeśli jest taki jak ja… to będziemy przy nim.
- Tak, Justin. Nauczymy go słuchać muzyki. I ćwiczyć. I jak zająć się jego małym ciałkiem. Będzie silne, będzie go zdumiewało i może czasami też frustrowało. Nauczymy go kochać je. I siebie. Nauczymy go kochać. -Wyciera oczy wierzchem rąk.
- Taa. - I zostawia pocałunek na moim czole.
- Taa, nauczymy go tego wszystkiego.
- Chodź przytulić nas jeszcze raz. - proszę, kiedy robi krok w tył tak jakbyśmy ja i to dziecko, wydające z siebie piskliwy płacz, nie mogli należeć do niego.
Wraca i rozpływamy się w jego objęciach. Przytula najlepiej na świecie i idealnie się w
niego wpasowujemy. Czuję jak znowu wyciera łzę z czubka mojej głowy i też zaczynam cicho płakać. Jest taki silny. Nigdy nie sądziłam, że ta krótka chwila tak na niego wpłynie. Trzymam nasze dziecko jednym ramieniem, bo drugim muszę trzymać Justina.
- Chodź tutaj. -Zachęcam i wyciągam rękę. Potem opuszcza głowę i ociera się o mnie. Nie wiem czy moja twarz jest bardziej mokra niż jego.
- Jestem w tobie taka zakochana.- Szepczę do niego.
- Zasługujesz na to i na wiele więcej. Kiedy ty będziesz walczył, ja będę walczyła o ciebie, żebyś wrócił do domu do tego.
- Powarkuje z poirytowania i znowu wyciera oczy. Jakby nienawidził płakać. Potem łapie moją twarz i całuje mnie za uchem. Nigdy nie słyszałam, żeby jego głos był tak głęboki.
- Tak cholernie mocno cię kocham. Tak mocno. Dziękuję ci za to dziecko. Dziękuję ci,
że mnie kochasz. Nie mogę się doczekać, kiedy zostaniesz moją żoną.


~~~~


Gdy ponownie widzę Norę, jestem już w prywatnym pokoju. Wchodzi do środka
zarumieniona i szczęśliwa. Pete idzie za nią i rumieni się prawie tak samo jak ona.
Może nawet bardziej. Kiedy Pete klepie Justina po plecach i gratuluje świeżo upieczonemu
tacie, Nora od raz podchodzi do mnie.
- Brooke, widziałam go! Widziałam go przez szybę! Jest najmniejszym dzieckiem na świecie!
- Wiem, Noro. Jest taki malutki! - Mój głos drży z emocji, kiedy mówię o nim.
- Nie powinno go jeszcze tutaj być, ale lekarze są pod wrażeniem jak dobrze jest rozwinięty  jak na swój wiek. - Siada na końcu łóżka i sięga po moją rękę, w jej oczach błyszczy radość. Przez chwilę podtrzymujemy wzrok, i choć nie chcę zmywać tego uśmiechu z jej twarzy to muszę zadać pytanie, które mnie męczy.
- Noro, co robiłaś ze Skorpionem? - Wzdrygam się, próbując usiąść bardziej prosto. Sięgam pod łóżko i ustawiam pozycję.
- Dlaczego nie powiedziałaś nam że cię szantażował? Pomoglibyśmy ci.- Rumieniec rozchodzi się od jej brody aż po czoło i znowu chowa twarz w rękach.
- To takie żenujące.


Justin sygnalizuje z drzwi, że wychodzą z Petem na zewnątrz. Nasze oczy spotykają się. Mój duży lew z potarganymi włosami, w spodniach od dresu i bluzie z kapturem, w które właśnie się przebrał. Właśnie wtedy dociera do mnie, że mamy razem dziecko i moja pierś puchnie tak bardzo, że mogłabym odlecieć niczym chmura.
- Będziemy na zewnątrz.- Szepcze łagodnie, w jego oczach połyskuje męska duma.
- Przepraszam, że sprawiłam ci tyle kłopotów.- mówi do niego Nora.
Justin przytrzymuje otwarte drzwi i kręci głową, pojawia się jeden dołeczek.
- Nie było żadnych kłopotów.
- Kiedy drzwi zamykają się za nim, w pokoju słyszę tylko szlochanie mojej siostry i mój głos, kiedy wyciągam rękę i klepię ją delikatnie po głowie.
- Zrobił ci krzywdę?- pytam.
Wyciąga chusteczkę z małej torebki i zaczyna wycierać kąciki oczu.
- Nie. Był w rozsypce. Powiedział że tęsknił za mną. Chciał mnie z powrotem i zrobiłby wszystko, żeby mnie zatrzymać. Pewnie dlatego tak cholernie źle walczył.- Mówi.
- Cieszę się że przegrał. Tylko nie mogę znieść tego, że to nadal mnie boli.
- Och, Noro.
- Kiedy przyjechałaś do domu, nawet nie mogłam jasno myśleć. Jesteś taka… chroniona. Byłaś z nim w ciąży! Jest w tobie taki zakochany. A ja byłam w piekle! Benny powiedział, że rozpowszechni ten filmik, jeśli nie wrócę. Znowu chciał was zranić. Chciał znaleźć sposób, żeby zmusić Justina do przegranej. Nie chciałam z nim być ale bałam się że będzie was szantażował tym filmem! Więc wróciłam do niego. Zaproponował mi…narkotyki. Chciałam je wziąć. Naprawdę chciałam ale wiedziałam że jeśli to zrobię to już nigdy nie wrócę do domu. Planowałam zostać z nim...- Poklepuje swoje policzki zalewane łzami ale jej głos jest miarowy i silny.
- Do końca sezonu. Potem już nie potrzebowałby mnie, żeby was zranić. Myślałam że znajdę jakiś sposób by odzyskać filmik i uciec od niego.
- Noro…- Otwieram ramiona a ona wtula się we mnie i opiera głowę na moim ramieniu.
- Musimy iść naprzód.- Szeptam. Te słowa brzmi prawie jak prośba, bo teraz mam dziecko. Dziecko. Będzie mnie potrzebował, tak samo jak mój partner i Nora musi być silna na własny rachunek. Justin obronił ją za mnie ale moim wyznaczonym obowiązkiem jest chronić mojego syna i mojego faceta tak samo mocno. Także przed moją rodziną.
Zgina mały palec. Kiedy byłyśmy małe, składałyśmy obietnice na małe palce.
Śmiejemy się i splatamy je.
- Tylko nie mów mamie i tacie. Bardzo chcą zobaczyć wnuka i właśnie teraz lecą tutaj.
- Mówi do mnie.
- Nikt nie musi wiedzieć o tym filmie. Pewnie byli podekscytowani mogąc usłyszeć cię
przez telefon. -Wskazuje na drzwi z nową, zaciekawioną ekscytacją.
- Więc jak nazwiecie tego malucha? - Szczerzę się do niej od ucha do ucha i szepczę.

- Nie mam pojęcia, więc mam nadzieję że jego tata wie.


~~~~
Ma na imię Racer
Racer Dumas Bieber.
Bo ścigał się do mety zanim udało nam się w ogóle rozbić obóz.
Pielęgniarki mówią że jak na wcześniaka jest dużym chłopcem. Dla Justina i dla mnie jest bardzo malutki. Boże, jest idealny.
Dziesięć malutkich paluszków. Dziesięć malutkich paluszków u nóg.
Różowe, małe usteczka. Malutki nosek.
Potrzebował czterech tygodni w inkubatorze, ale najwyraźniej jest już prawie gotowy
pojechać do domu. Już nie musi być karmiony przez rurkę i waży już 3,5 kilograma, co zadziwia wszystkich, którzy nie mogą uwierzyć, że jest wcześniakiem. Ale, oczywiście potem widzą jego ojca i rozumieją dlaczego ten wcześniak jest duży i zdrowy.
Justin  spędza dnie na trenowaniu do kolejnego sezonu a ja przesiaduję w szpitalu, zdeterminowana by karmić małego mlekiem z piersi. Chcę, żeby miał dostarczane wszystkie składniki odżywcze jakich potrzebuje i miał dobry system odpornościowy.
Czytałam też o ‘metodzie kangura’ gdzie pielęgniarki kładą dziecko na nagiej skórze matki by wzmocnić wszystkie jego systemy. Kocham czytać o tych wszystkich dowodach
naukowych tego, co potrafi zdziałać kontakt skóra do skóry.
Więc któregoś dnia pielęgniarki przynoszą mi Racera, a ja rozpinam koszulę i dotykam
malutkiego dziecka gołą skórą. Czasami Justin jest tutaj i siada za mną więc jest moim
kangurem a ja jego kangurzątkiem, wedle tej metody. Ale nie. Nie wyczuwam Justina jako
kangura za mną... jest na to zbyt pierwotny. Trąca mój obojczyk i zerka w dół na nasze dziecko, które leży na mojej skórze. I właśnie dzisiaj kiedy robimy dokładnie to, Racer w
końcu otwiera oczy i patrzy na nas. Są karmelowe, nieskazitelnie znajomo karmelowe i
zakochuję się po raz drugi w moim życiu.


~~~~


Zostajemy wypisani ze szpitala i cała nasza trójka znajduje się w Seattle, w końcu
bawiąc się w dom.
Dzisiaj mija czterdziesty dzień po porodzie i tego wieczoru Justin i ja w końcu będziemy mogli uprawiać seks. Z tym tylko wyjątkiem że bardzo zależy mu na tym, bym była… całkowicie jego, kiedy znowu mnie weźmie. Tak więc w południe mamy być w urzędzie.
Boże, umieram z potrzeby ponownego poczucia seksownego tatusia mojego dziecka.
- Śpi.- Szeptam z fotela w salonie, gdzie siedziałam dzisiaj rano i karmiłam Racera.
Justin nadal jest w spodniach od piżamy, ma gołą klatę i podchodzi do nas z tak dumnym opiekuńczym błyskiem w oku, że nie mogę napatrzeć się na jego twarz.
- Chodź go powąchać.- Szepczę z dużym, półprzytomnym uśmiechem.
Przychodzi, przykłada nos do czubka głowy Racera i mocno się zaciąga.
- Ładnie pachnie, prawda?- Mówię.
- Tak ładnie jak ty.- Szepta ochryple Justin i kiedy ja wącham dziecko on wącha mnie.
Śmiejemy się, a potem wsuwa rękę pod moje ciało żeby mnie podnieść i mówi.
- Trzymaj go mocno. -Robię to.
Podnosi mnie z dzieckiem w ramionach i zanosi nas do łóżka.
- Diane jest nim taka podekscytowana. Wszyscy są. Jest już?- Pytam.
- Jest w drodze. - Mówi.
Przytakuję energicznie.
W głośnikach naszego iPoda rozbrzmiewają dźwięki „Kiss Me” Eda Sheerana. Ta piosenka jest w pewien sposób znajoma ale jej znajomość uderza mnie dopiero, kiedy kładę
Racera do małej kołyski stojącej przy mojej stronie łóżka. Justin obejmuje mnie i zaczyna całować. Chcę zachować się jak dziewczyna i narzekać na mój brzuch. Nadal nie jest  całkowicie płaski, ale mu się podoba, całuje go. Chcę narzekać przez te wszystkie hormony
we mnie ale czuję się cenna, kochana i mam takie szczęście że nawet nie znajduję słów by powiedzieć jak bardzo życzę tego wszystkim ludziom, których kocham. Wiem co teraz
oznacza dla Justina posiadanie rodziny. Nigdy nie lamentował nad tym że jej nie miał.
Ale teraz gdy już ją ma, wiem, że widzi różnicę. Wiem że widzi co stracił.
Teraz ma rodzinę, którą musi się zająć i która zajmie się nim.
Odrywamy się od siebie, słysząc pukanie do drzwi. Justin otwiera je i Diane wchodzi do środka, uśmiechając się szeroko na nasz widok. Jestem ubrana w czerwony szlafrok
Justina, a on w spodnie od piżamy.
- Myślałam, że będziecie już gotowi! -Justin całuje mnie mocno z ekscytacją, w jego oczach
płonie czysty ogień.
-Idź się przygotować.Nie mogę się już doczekać, kiedy będziesz moja.
- Już jestem twoja! -Przesuwa kciukiem po mojej dolnej wardze.
- Będę robił cię moją przez całe twoje życie. - Biegnę do łazienki, gdzie położyłam gotowy zestaw do ubrania. Ubieram się szybko  niecierpliwymi rękoma.
Nie mogę zostawić Racera na dłużej niż kilka godzin a jesteśmy umówieni na  dwunastą, więc nie chciałam się torturować jakimś skomplikowanym strojem.
Właśnie dlatego wybrałam prostą, ładną białą spódnicę i koronkowy, biały top.
Justin  powiedział że później da mi duży ślub kościelny, ale teraz po prostu nie może się doczekać, żebym była jego. Powiedziałam, że to nie jest dla mnie ważne że chcę tylko
tego pana!
Motylki jakie przez niego czuję, latają z dużą mocą, kiedy spinam włosy w kok, który
wygląda na niedbały, ale jest ładny, potem próbuję trochę ożywić moją twarz podszczypując policzki by nikt się nie dowiedział, że Racer tak często budzi mnie w nocy.
Kiedy wychodzę mój mężczyzna czeka już w salonie. Każdy hormon w moim ciele
grozi przyduszeniem mnie. Dostaję baby bluesa, gdy patrzę na Justina w czarnym
garniturze. Wysoki o szerokich ramionach, idealnie wyciosany, jego sterczące włosy są
poplątane jak zwykle, brązowe oczy migoczą miłością i podnieceniem a jego dołeczki… jest stu procentowym mężczyzną, stuprocentowym chłopcem i jest cały mój.
Zanim się orientuję, zaczynam płakać a on pochodzi do mnie i wyciera moje łzy kciukami, śmiejąc się ze mnie bo jestem taka emocjonalna. Potem liże kąciki moich oczu,
bierze mnie na ręce i wynosi z naszego mieszkania.
Cała ekipa zbiera się przed urzędem.
Są wszyscy poza Diane i naszym cennym Racerem, który nie powinien wychodzić na dwór zanim nie będzie silniejszy.
Są tutaj Melanie, Riley, Trener Lupe. Trener nawet trzyma zdjęcie uśmiechniętej Diane o wielkości 10x20 cm.
- Chciała być w dwóch miejscach naraz, więc zaproponowałem że przyniosę jej zdjęcie, kiedy będzie opiekowała się przyszłym mistrzem!
- Moi rodzice, stojący u jego boku, śmieją się. Mama ma łzy w oczach, a tata kipi dumą.
Pete i Nora stoją obok, trzymając się za ręce. Próbują być w związku, skoro będziemy w
Seattle przez kilka miesięcy w przerwie między sezonami. I Jo. Też tutaj jest. Ma ten swój
zadziorny uśmiech i wojskową postawę.
Podekscytowanie, które czuję, bąbel-kuje w piersi i pali mnie, gdy razem z Justinem
wchodzimy po schodach do miejsca w którym podpiszemy akt ślubu. Moja ręka jest
spleciona z jego opaloną, szorstką, wielką dłonią, której nigdy nie puszczę.
A potem już oficjalnie podpisujemy, biorąc ślub. Chwyta moją dłoń obiema rękami, jego karmelowe oczy są błyszczące, płynne i całkowicie zaborcze gdy wkłada pierścionek na
mój palec. Jest platynowy.
- Biały diament to ty.- Mówi krótkim szeptem i podnosi moją rękę tak, żebym mogła zobaczyć. Po prawej stronie środkowego diamentu znajduje się w odcieni złota-brązu diament, a po lewej, czarny.
- Ty jesteś pozostałymi.- Mówię i poziom moich uczuć prawie mnie dusi. Biorę jego szczękę pomiędzy moje małe dłonie i cholernie mocno go całuję.
- Kocham cię.

Potem chwytam jego dużą rękę i zakładam platynową obrączkę, którą mu kupiłam.
Po wewnętrznej stronie znajduje się gładki grawer: MOJEMU PRAWDZIWEMU, TWOJA
BROOKE DUMAS.
- PAN i PANI RIPTIDE!!!- Woła ekipa, kiedy kończymy.
Śmiejemy się , Justin podnosi mnie z ziemi, wyrzucając mnie w powietrze i łapiąc.
- Teraz jesteś Moja.- Oświadcza radośnie a potem ściska mnie i jego śmiech zamienia się w tlący wzrok. Z podziwem przebiegam oczami po jego twarzy, trzyma mnie za kark, pochyla się i obdarowuje mnie najmiększym, najdelikatniejszym, najpowolniejszym uśmiechem, jaki kiedykolwiek mi dał.
- Mamy dla ciebie prezent, Brooke.- Pete i Riley podchodzą do nas i podają mi  pudełko.
- To od całej drużyny, łącznie z naszym nowym członkiem, Jo.
- Macham do Jo, stojącej na końcu alejki i otwieram prezent.
Pojawia się czerwień. Wyciągam połyskujący, czerwony szlafrok. Jest identyczny jak
ten Justina z tym wyjątkiem, że ma inny napis. DZIEWCZYNA RIPTIDE’A.
Uśmiecham się rozczulona i przytulam ich ale nie trwa to długo, bo słyszę warknięcie.
Zostaję wciągnięta w większe, silniejsze i bardziej zaborcze ramiona.
Czterdzieści dni niezaspokojonego seksualnego pożądania jedzie z nami do domu.
Prymitywna, seksualna energia miota się między nami jak narastająco tornado, karmiąc się naszymi emocjami. Naszym szczęściem, naszą miłością. Naszą potrzebą.
Kiedy wchodzimy do mieszkania, Racer nadal smacznie śpi w kołysce, którą Diane najwyraźniej przesunęła do salonu. Gdy jesteśmy już w środku, odkłada czasopismo i z radosnym piskiem przytula Justina tak mocno, że ten chichocze z zaskoczenia.
Potem przytula mnie.
- Mam nadzieję, że wiecie, że będę traktowała to dziecko jak wnuka.- Mówi nam.
- Diane.- Mówię pełna emocji i kompletni poruszona jej słowami.
- Dziękujemy ci.
Justin uśmiecha się do niej z tymi boskimi dołeczkami i Diane przytula go ostatni raz zanim wychodzi. Justin ściąga czarny krawat i rzuca go na bok.
Odpina górny guzik śnieżnobiałej koszuli, wciąga mnie w ramiona i plądruje moje usta, ocierając się językiem o mój.
Podnosi mnie i sadza na śliskiej, drewnianej konsoli przy wejściu.
- Muszę pocałować.- Przesuwa rękami po moich kształtach.
- Moją piękną żonę. -Drgania szczęścia i miłości przebiegają przez całe moje ciało, kiedy wsuwam ręce w jego sterczące włosy i pożeram jego usta z taką samą siłą jak on moje. Racer budzi się z nagłym szlochem, jak w zegarku. Odrywamy się od siebie i obracamy w stronę hałasu. Zanim mogę zejść z konsoli, Justin stawia mnie na ziemi i całuje za uchem.
- Nakarm go, żebyś potem mogła nakarmić mnie.- Mówi zwięźle.
- Mam dobre pojęcie czego chcesz, więc w porządku.
- W porządku?- Woła, odchodząc do kuchni a ja podnoszę Racera z kołyski.
- Bardziej niż w porządku!- Krzyczę.
- Weź ze sobą kołyskę jak będziesz szedł do sypialni.
- Szybko siadam na łóżko, zdejmuję top, zsuwam biustonosz w dół i przyciskam nasze protestujące dzieciątko do piersi, sprawdzając na zegarze kiedy je zmieniać.
Chwilę później Justin stawia kołyskę przy mojej stronie łóżka i zaczyna krążyć po pokoju.
Mój lew jest niespokojny.
Super naładowany, seksualny prąd unosi się między nami. Ładował się przez czterdzieści dni. Pieprzyłam Justina tysiąc razy w mojej głowie i wiem że on pieprzył mnie wzrokiem każdego dnia. Karmię Racera a Justin intensywnie nas obserwuje. Zjada brzoskwinię, dwa
jabłka i znowu krąży po pokoju. Patrzy jak karmię naszego syna, odpinając guziki marynarki a potem wszystkie guziki koszuli. Jego oczy są głodne. Ja jestem taka głodna.
Nigdy tak nie pragnęłam. Jesteśmy przyzwyczajeni do szybkich napraw w tym życiu, ale nie ma szybkiego sposobu żeby poskładać twoje ciało po porodzie i musieliśmy czekać, żeby nie wiem co. Ale Boże, Racer jest takim dobrym dzieckiem. Je i śpi. Czuję, że wie iż tatuś jest wyjątkowy. I próbuje mi ułatwić. Podejrzewam że jeśli tak nie będzie to po prostu znajdziemy kogoś do pomocy. Mamy opcje. Wybory. Jesteśmy panami siebie, naszego życia i zarówno my jak i ludzie, którzy nas otaczają akceptują je.
- Skończyłaś już?- Pyta ostro, podchodząc żeby zobaczyć i wyciąga koszulę ze spodni.
Jest taki zaborczy. Każdej nocy, każdego dnia przyciąga mnie do siebie i mówi że należę do
niego. Ale nie zdaje sobie sprawy że za każdym razem, kiedy to mówi, tym samym stwierdza że należy do mnie. Tak naprawdę to nie możesz być w posiadaniu czegoś, co nie posiada ciebie. Nawet samochodu.
Kiedy karmię naszego syna, słuchamy muzyki i puszczamy piosenki sobie nawzajem i też dla Racera. Teraz koszula Justina spływa po jego bokach, odkrywając ośmiopak.
Podchodzi do mnie i kładzie rękę na piersi, której akurat Racer nie zajmuje. Chwyta mnie za szyję, pochyla się i całuje mnie.
Pożądanie mknie przez moje żyły i gdy Racer przestaje ssać i odpływa, Justin odsuwa się i spogląda na mnie. Jego powieki są ciężkie a usta pulsują od pocałunku.
- Pamiętasz rozmowę o rodzinie, za którą nie tęsknisz, bo nigdy jej nie miałeś?- Szepczę, wyciągając rękę i chwytając jego brodę palcami. Szalenie podoba mi się to że jego wargi też wyglądają na opuchnięte od naszego pocałunku.
- Nie tęskniłeś za nią bo masz rodzinę. Justin, zbudowałeś ją. Od razu stałeś się głową jednej. I wiesz co? Twoja rodzina nie jest z tobą z powodu przeznaczenia, krwi czy dlatego, że nie mają wyboru. Są z tobą, bo cię kochają. I wybrali cię.- Wpatruję się w jego brązowe oczy.
- Ja cię wybrałam.
Nadal trzymając Racera przy piersi, sięgam za siebie i wyciągam zgiętą kopertę, którą
wepchnęłam wcześniej do stolika nocnego.
- Napisałam list do ciebie. -Sięga po niego z  rozciągającym pewnym siebie uśmiechem na ustach, ale zabieram rękę z psotnym uśmieszkiem.
- Wymienię się z tobą za mój stary list.
- Nie.- Mówi, szczypiąc mnie w nos. Śmieję się.
- Ale jesteś chciwy! Tak!- Nalegam.
- Co w nim jest?- Pyta z brwiami uniesionymi w prowokacji.
- Będziesz mógł zobaczyć, jeśli oddasz mi stary, który napisałam gdy byłam młoda i przestraszona. Dostaniesz nowy, który napisałam teraz gdy jestem… gdy jestem twoja.
- Jego oczy rozbłyskają na te ostatnie słowa. Kiedy wyciąga stary list ze swojego stolika
nocnego, szybko go zabieram, żeby już nigdy nie musiał sobie przypominać że go zostawiłam. Bo teraz nigdy tego nie zrobię.
- Możesz czytać ten nowy kiedy tylko będziesz chciał.- Mówię mu wstając i kierując się do kołyski. Jego oczy pobłyskują. Przytakuje, odkładając go na nocny stolik.
Zamiast go przeczytać, obserwuje jak odkładam Racera, i kiedy czeka aż położę go na
boku, podchodzi do stojącego już na głośnikach iPoda. Gdy wracaliśmy z urzędu,
powiedziałam, że chciałabym puścić mu „From This Moment” Shanii Twain i Bryana White’a.
Nagle właśnie ta piosenka wypełnia naszą sypialnię.
Moje serce drży, gdy obracam się, by spojrzeć na niego. Moje ręce są puste, puste
bez niego. Zaciska palce na swoich biodrach i głęboko nabiera powietrza. Jego oczy błyszczą gorącym karmelowym pragnieniem. W ułamku sekundy oboje przechodzimy do czynów po przeciwnych stronach łóżka. Ja zaczynam chaotycznie zdejmować spódnicę a on zrzuca koszulę. Obserwujemy się.
Pierwsza jestem naga, wchodzę na łóżko i raczkuję na środek a następnie wyciągam ręce, by odpiąć mu spodnie. Jednym ruchem chwyta tył mojej głowy i miażdży moje usta tak jakby nie całował mnie przez całe życie. Iskry mkną przez moje ciało, gdy nasze usta ucztują i oboje wydajemy z siebie wygłodniałe, jęczące dźwięki.
Niecierpliwie zsuwam jego ciemne spodnie na biodra a potem klamra uderza w podłogę. Skopuje je i opuszcza mnie na łóżko ani na chwilę nie opuszczając moich ust. Przesuwam rękami po jego twardych mięśniach i gładkiej skórze. Czuję jak wszystkie jego odciski trą o mnie i każda część mojego ciała budzi się dla niego.
- Pragnę cię, kocham cię jak nic w moim cholernym życiu, nic.- Mówi z pasją, odgarnia
moje włosy w tył a ja drżę, kiedy nasze usta znowu się spotykają i obracamy się na łóżku.
Chwyta moje ramiona, podnosi je nad moją głowę i splątuje nasze palce, a ja obejmuję go
nogami. Wchodzi we mnie, tracę oddech, mruczę i liżę jego usta. Czuję jego długość,
szerokość, jego pulsującą twardość zwiększającą się we mnie. Też mnie liże, jęcząc z
rozkoszy. Penetruje mnie z powolną, przepyszną kontrolą, mimo że czuję wibrujące napięcie w jego ciele nade mną.
- W porządku?- Dyszy, gorączkowo całując moją szyję. Rozluźnia palce i jeszcze
mocniej wplata je w moje a jego usta ocierają się i tańczą na moich.
- Bardziej niż w porządku.- Mówię. Rozchylam usta, wyginając kręgosłup, kiedy jego język zanurza się i pochłania mój. Nasze biodra kołyszą się, usta poruszają szybko, podczas gdy nasze ciała są powolne, ociągające się, kiedy kochamy się po raz pierwszy jako mąż i żona.
- Kocham cię.- Szepczę niczym skand, kiedy wypełnia mnie, znowu i znowu a on powtarza to samo za każdym razem, kiedy wpycha się we mnie, ściskając moje ręce.
- Ja też cię kocham.
Zostawia mnie lepką wewnątrz i na zewnątrz. Kiedy jesteśmy już zużyci i zmęczeni leżymy na łyżeczkę, warczy i przyciąga mnie blisko siebie. Zsuwa palec po moim udzie, a potem powoli z miłością  wpycha nasienie z powrotem do środka. Odgarnia mi włosy nosem, wtulając się w moją szyję, gdy robi te wszystkie swoje lwie rzeczy. Pielęgnuje mnie, liże i kocha, szeptając że należę do niego. Zamykam oczy, kiedy chwyta mnie za brzuch. Czasami zapominamy że Racera już tam nie ma. Zakrywam jego rękę i potakuję, kiedy mówi:
- Moja.

W nocy Racer nie płacze o jedzenie, więc budzę się zaniepokojona i zmartwiona.
Znajduję go śpiącego w ramionach ojca. Justin trzyma go tak jak trzyma mnie, mocno ale delikatnie. Racer wydaje z siebie malutkie piski niczym wiewiórka, kiedy oddycha. Jego
włosy są tak samo ciemne jak włosy tatusia. Za to jego skóra jest różowa i miękka, a tatuś
jest duży i twardy. Nagle płaczę po cichu z radości jaką czuję.
Serce jest pustym mięśniem i będzie biło miliard razy podczas naszego życia. Ma wielkości pięści i składa się z czterech jam: dwa przedsionków i dwóch komór. Używam go
tak jak duszy, ciała, kości, włókien, nerwów, by kochać każdą cząstką i molekułą we mnie.
Pompuje we mnie życie bym mogła dobrowolnie podarować tą miłość temu jednemu
mężczyźnie i temu małemu chłopcu, którego mi dał.
Jestem zakochana i już zawsze będę zmieniona przez tą miłość, przez tego mężczyznę
i przez naszą nową, małą rodzinę.
Kiedyś marzyłam o medalach i mistrzostwach, ale teraz śnię jedynie o karmelowookim
chłopcu, który wyrośnie na mężczyznę i o moim karmelowookim bokserze, który jednego dnia zmienił moje życie, gdy przyłożył swoje usta do moich.


                              Do niego

Drogi Justinie,
Byłam dziewczyną prosto po studiach, kiedy przyszłam zobaczyć jak walczysz, a Ty zrobiłeś ze mnie kobietę. Zrobiłeś ze mnie żonę. I zrobiłeś ze mnie matkę. I zrobiłeś mnie i każdego dnia robisz ze mnie najszczęśliwszą kobietę na świecie. Spędzę resztę życia na
kochaniu Cię. I na kochaniu naszych dzieci. I na bieganiu z Tobą, jedzeniu z Tobą, pozwalaniu Tobie brać mnie na ręce i wyrzucać w powietrze, i lizaniu mnie. Będę Twoim przyjacielem, Twoją kochanką, Twoją pielęgniarką, Twoją kumpelą do ćwiczeń, Twoją miłością, Twoją żoną i lwicą, która zawsze walczy u Twego boku. Zawsze, już na zawsze będę Twoją fanką numer Jeden.
Dziękuję Ci, Justinie, moja miłości za inspirowanie mnie każdego dnia Twoją delikatnością i pasją. Dziękuję, że jesteś ojcem o którym nawet nie mogłam śnić dla moich dzieci.
Dziękuję, że dałeś mi małego wojownika. Chcę, żebyś wiedział że z wielką radością
będę pracowała z Tobą nad tym, byśmy mogli przywitać także naszą Iris.
Kocham Cię i jestem w Tobie zakochana, zawsze i na zawsze i w każdej sekundzie
pomiędzy. Czarny i brązowy, każdy milimetr Ciebie, wspaniałego Ciebie, jest mój. 

I będę Cię miłowała i ceniła, zawsze.
                   
Twoja Brooke



       KONIEC

                                                                            Podkład
________________________________________________________________________________

 Nie wiem co napisać, pożegnania zawsze są najgorsze.
 Więc nie będę się żegnać. Chciałam podziękować wszystkim tym co zakochali się w tej książce tak, jak ja. Jestem niezmiernie szczęśliwa że mogłam zarazić was czytaniem a także dzieleniem się moją pasją. Katy Evans jest świetną pisarką i mam nadzieję że kiedyś dorówna jej jaki i innym ulubionym autorom..
Teraz będę mogła skupić się na opowiadaniu które piszę, ja. Pewnie za jakiś czas ale wrócę do pisania. Na razie mam dużo na głowie.

Jeszcze raz dzięki i do następnego....
                                                    opowiadania :)

 Kto wie, może przełożę kolejną książkę ;)

#muchlove
JellyBoo
xx