Enjoy
Budzę się i dla odmiany czuję coś... przez co mnie nie mdli. To słodki zapach, który zachęca mnie do głębokiego wdechu. Rozglądam się i widzę jak Melanie wchodzi i wychodzi z pokoju. Wszędzie dostrzegam Riptide’ową czerwień. Riptide’dowo czerwone róże wypełniają cały mój pokój.
- Dzień dobry, Julio. Twój Romeo je przysłał. Jeszcze rozładowują ciężarówkę. A ja zadzwonię do siłowni i powiem, że już mam za sobą godzinny trening. Uśmiecham się i próbuję wstać, ale
Melanie odzywa się.
- E e! Żadnego stania. Czego ci trzeba?
- Muszę siku! I chcę je powąchać, miej nade mną litość! Czy to karteczka?- Otwieram karteczkę umieszczoną pomiędzy różami na stoliku nocnym i moje oczy zachodzą łzami, gdy widzę tytuł piosenki. Melanie zbiera pozostałe karteczki i przynosi je do mnie. Otwieram jedną i widzę kolejny tytuł. Nie słyszałam tych piosenek, ale już jestem podekscytowana.
Daję sobie pozwolenie, żeby trochę popłakać, bo jestem tak cholernie zestresowana i w ciąży.
Wszyscy wiedzą, że jeśli dusi się to w sobie to można się rozchorować, a ja nie chcę
być chora. Chcę być zdrowa, chcę dać Justinowi dziecko i rodzinę. Coś, czego nigdy nie miał.
Więc płaczę. Potem piszę mu SMS-a.
*Tęsknię za Twoimi oczami. Za Twoimi rękoma. Za Twoją twarzą. Za Twoimi dołeczkami!*
Potem robię zdjęcie mojego pokoju tak wypełnionego różami, że ledwo widzę okno i wysyłam.
*Właśnie to widzę teraz z mojego łóżka.*
Potem całuję mój telefon.
- Ale z ciebie głupek! - Mówi Mel, wnosząc resztę.
- I co z tego? Kogo to obchodzi?- Odpowiadam zadziornie i odkładam telefon. Wiem, że nie będzie sprawdzał telefonu podczas treningu, pewnie będzie trenował wyjątkowo mocno. Tak więc znowu smaruję się progesteronem. Czytałam, że jeśli przedawkuję to mogę dostać bólu głowy, ale byłyśmy wczoraj z Melanii na kilku forach i wyczytałyśmy, że krem z progesteronem powstrzymał poronienie u ton kobiet. A ja mam zamiar dopisać moje imię do tej listy.
Chwytam kilka książek, ustawiam laptopa na łóżku i praktycznie organizuję sobie mini biuro, żebym nie musiała wstawać. Czuję ból jajników, ale nie ma skurczów i zaczynam się zastanawiać czy ten krem naprawdę nie działa. Słyszę jak Mel kończy z florystami i decyduję się zrezygnować z prysznica. Głównie dlatego, że nie chcę stać przez cały ten czas. Znajduję świeże ubrania i ostrożnie się
przebieram. Nora powinna nas odwiedzić w ciągu dnia, żeby Melanie mogła pójść do pracy. Ale to nie ona się pojawia. Mel przynosi nam śniadanie w postaci owoców i serka wiejskiego, a potem słyszę jak woła do mnie z drzwi sypialni.
- Brookey! Twoi rodzice przyszli!
Melanie idzie ich wpuścić, więc wysuwam się z łóżka i skupiam się na tym jak się czuję. Nie ma żadnych skurczy, więc idę do salonu i od razu siadam na kanapie. I oto oni.
Stoją tam i gapią się na mnie zszokowani i z szeroko otwartymi oczami.
- Brooke. -Sposób, w jaki matka wymawia moje imię napełnia mnie przerażeniem. W momencie, w którym widzę moich rodziców i łączę to z tym jak wymawiają moje imię, to już wiem, że wiedzą. Wypełnia mnie żal, gdy wchłaniam ich zazwyczaj radosne miny. Teraz wyglądają tak jakby się postarzeli o całą dekadę. Jak wieść o pięknym niemowlaczku mogła ich tak postarzeć?
- Spodziewalibyśmy się tego po Norze, ale po tobie? - Mówi moja matka i o mój Boże, oni naprawdę wiedzą. Skąd?
Matka siada po drugiej stronie niskiego stolika, a ojciec u jej boku. Krzyżuje ramiona i patrzy na mnie w taki sam gniewny sposób, którego używa w stosunku do studentów wychowania fizycznego.
Nie odzywają się przez jakieś trzy minuty. W tych okolicznościach, to wydaje mi się całą wiecznością. Czuję się tak niekomfortowo, że nawet nie wiem jak mam siedzieć.
Kocham moich rodziców. Nie lubię ich ranić. Chciałam przekazać im dobre wieści twarzą w twarz. Chciałam im powiedzieć, że jestem zakochana i że Justin i ja będziemy mieli dziecko. Ostatnią rzeczą jakiej chciałam, to żeby poczuli się zawiedzeni i traktowali to jak tragedię, na co właśnie wygląda.
- Witajcie mamo i tato. - Mówię pierwsza.
Wiercę się i wiercę dopóki nie opieram łokcia na poręczy kanapy, wkładam głowę w rękę i zawijam nogi pod siebie. Ale nawet, gdy w końcu jest mi wygodnie, napięcie w powietrzu można by ciąć toporem.
- Hej, panie i pani Dumas. - Mówi Melanie.
- Dam wam trochę prywatności na rodzinne spotkanie i pójdę sprawdzić co tam w pracy. - Patrzy na mnie i robi rękami znak krzyża, który odpędza wampiry, a potem mówi do mnie.
- Wrócę o siódmej. Nora napisała, że jest w drodze. -Potakuję, a potem w pokoju zapada
niezręczna cisza.
- Brooke! Nawet nie wiemy, co powiedzieć. -Przez chwilę to ja też nie wiem, co powiedzieć poza:
- Naprawdę chcę tego dziecka. -Oboje patrzą na mnie z rozczarowaniem. Jest to spojrzenie, którym rodzice często obdarowują swoje dzieci.
Ale nie pozwolę, żeby wpędzili mnie w poczucie wstydu. Czułam wstyd, kiedy zerwałam ścięgno. Ojciec powiedział, że sportowcy nie płaczą na widoku, ale ja płakałam. Po tym popadłam u nich w niełaskę, a teraz widzę, że popadłam w jeszcze większą.
- Przepraszam, że wam nie powiedziałam. Chciałam powiedzieć to osobiście, ale wygląda na to, że ktoś już to zrobił.
- Nora. - Mówi matka.
- Martwi się o ciebie. Cała nasza trójka się martwi. Powiedziała mi, że dowiedziała się od kogoś innego? Jak mogłaś ukryć przed nami coś takiego? Powiem ci, że mimo, iż jesteś dość dojrzała, to zawsze zbyt chroniłaś się przed chłopcami. Chłopcy…oni tylko wykorzystują i porzucają…zwłaszcza, kiedy wydarzy się coś niewygodnego. Nora mówi, że ten chłopak jest znany ze sprawiania kłopotów i ma różne problemy? -Gotuję się z powodu tego jak Nora przedstawiła im Jus'a.
Gdybym nie siedziała to bym upadła na tyłek. Na mój zdradzony, tępy, głupi tyłek.
Więc wygląda na to że Nora jest w domu i zachowuje się jak idealna księżniczka. W jej mniemaniu robi to, co właściwe po tym jak mój chłopak pomógł jej wydostać się z najgorszego związku na świecie i mógł umrzeć, próbując ją uratować.
Jej zdrada przebija się przeze mnie z taką siłą, że przez chwilę nawet nie mogę mówić.
Do diabła, jeśli ktoś wie jakim człowiekiem jest Justin, to właśnie Nora!
- Ojciec mojego dziecka nie jest chłopcem. Jest mężczyzną.- Ściskam brzuch, gdy zaczyna boleć pod ich oskarżycielskimi spojrzeniami.
- A my, to dziecko i ja, nie jesteśmy nie wygodni.
Mój ojciec nie powiedział ani słowa. Po prostu tam siedzi i patrzy na mnie tak jakbym była gremlinem, który się zmoczył, zrobił brzydki i teraz trzeba go odseparować. Czuję jakby dzielił nas kontynent.
Tak jakbym ja kierowała się na północ, a oni byli zdeterminowani, że południe jest dla mnie najlepszą ścieżką, i że nigdy, przenigdy nie będę szczęśliwa, jeśli pójdę w przeciwnym kierunku.
- Ale Brooke, to jest takie lekkomyślne i nie pasujące do ciebie. Spójrz tylko na siebie! - Mówi matka w kompletnej agonii i rozpaczy.
- Co?- Pytam zmieszana.
- Co jest ze mną nie tak?
Wtedy dociera do mnie, że pewnie wyglądam jak gówno. Nie spałam. Śmiertelnie się martwię, że stracę to dziecko. Nie chcę tutaj być. Nie wzięłam prysznica, a moja twarz jest opuchnięta od całego tego płakania.
- Wyglądasz…jakbyś znowu miała depresję, Brooke. Powinnaś przestać nosić te sportowe ubrania skoro już nie jesteś sprinterką i założyć jakąś sukienkę…rozczesać włosy…
- Proszę. Proszę, nie rań mnie. Mówisz rzeczy, których nie myślisz, bo jesteś rozdarta. Proszę, ciesz się razem ze mną. Jeśli wyglądam jakbym miała depresję, to dlatego, że jestem niebezpiecznie blisko utraty tego dziecka a chcę go. Chcę go tak bardzo, że nawet nie masz pojęcia.
Patrzą na mnie tak jakbym postradała zmysły, bo nigdy, przenigdy nie otworzyłam się w taki sposób. Czuję się tak niezrozumiana, tak niekochana i tak głodna wsparcia, bo cierpię w środku. Moje hormony są poza normą i czuję gniew, ponieważ jestem tutaj zamiast miejsca, w którym chcę być. Jestem tutaj, niezrozumiana i oceniana zamiast być z nim, gdzie byłabym kochana i akceptowana.
Nawet nie wiem jak im powiedzieć, że są niesprawiedliwi w stosunku do mnie, niemniej dygotam. Wstaję po jego iPoda i ustawiam go na doku z głośnikami w moim salonie. Potem po prostu klikam PLAY, ustawiam wysoką głośność i pozwalam piosence mówić za mnie.
Zaczyna się piosenka 'According to You' Orianthi. Jest trochę gniewna i buntownicza, opisuje trochę ten tumult, który czuję. Jak widzą mnie w ten sposób, nieidealną, a on jako piękną i silną.
- To teraz będziemy się zachowywać jak nastolatki i używać głośnej muzyki?- krzyczy moja matka.
- W tej chwili to ścisz! - Wrzeszczy ojciec.
Ściszam i przez chwilę skupiam się tylko na jego srebrnym iPodzie, który dla Justina i mnie mógłby być dziennikiem albo mikrofonem. Albo każdym innym sposobem na wyrażenie każdej innej rzeczy.
- Nie rozumiecie.
- Brooke, porozmawiaj z nami! - Mówi matka.
Kiedy się obracam, wyglądają tak samo nieszczęśliwie jak ja się czuję.
- Właśnie to zrobiłam, ale nie słuchacie. -Milczą, więc nabieram powietrza, próbując się uspokoić mimo tych wszystkich hormonów, które buzują we mnie. Chcę, by wiedzieli, że już nie jestem młodą dziewczyną, że staję się kobietą, więc mówię do nich.
- Jestem w siódmym tygodniu ciąży. W tej chwili tworzą się jego malutkie kończyny. I mówię 'jego', bo myślę, że to chłopiec. Ale to nie ma znaczenia, bo dziewczynka też byłaby cudowna. W czasie, gdy rozmawiamy, jego serce robi się coraz silniejsze i generuje około stu nowych komórek mózgowych na minutę. Za dwa tygodnie jego serce podzieli się na cztery komory i wszystkie jego organy, nerwy i mięśnie zaczną działać. Będzie miał nos, oczy, uszy, usta. Wszystko już uformowane, we mnie. To
jego dziecko. Jego i moje. I to napełnia mnie taką radością, że nie macie nawet pojęcia. - Moja matka wygląda tak jakby miała złamane serce.
- Martwimy się. Nora powiedziała mi że w miejscach w których on walczy, zażywają narkotyki.
- Mamo, on nie. Jest sportowcem sercem, ciałem i duszą. - Podchodzę do nich i klepię ją po włosach, chwytam rękę taty w drugą.
- On nie ma takiej rodziny jak ja i chcę, żeby miał moją. Chcę, byście powitali go w naszej rodzinie, bo mnie kochacie i bo was o to proszę. - Moja mama wizualnie łagodnieje, ale to ojciec
odzywa się pierwszy.
- Powitam go w naszej rodzinie, kiedy udowodni, że zasługuje na bycie ojcem mojego wnuka! - Wstaje parskając, podchodzi do drzwi i zatrzaskuje je za sobą. Spuszczam głowę.
- Nawet nie powinnam wstawać. Idę do łóżka, mamo. - Szepczę.
- Brooke.- Jej wolne, niepewne kroki podążają za mną do sypialni. Zatrzymuje się przy drzwiach i nie odzywa się, kiedy kładę się do łóżka. Przez chwilę czuję jej zmartwiony wzrok na moich plecach.
- Nie zabezpieczaliście się, skarbie?- Pyta cicho.
- Boże, nawet nie będę na to odpowiadała. - Mówię.
Dalej stoi w drzwiach, a ciężka cisza rozciąga się między nami. Zwijam się w kulkę i wpatruję w moją tablicę korkową, na zdjęcie, które Justin dotknął. Nie będę płakać.
Przysięgam, mam już dość płakania i próbuję ich nie nienawidzić, bo jestem samotna, niezrozumiana i hormonalna. Wiem, że mnie kochają. Wiedzą tylko, że jakich facet zapłodnił mnie i porzucił tutaj i że to dziecko będzie dla mnie wyzwaniem. Nie wiedzą nic poza tym, że moje życie się zmieni i boją się, że sobie z tym nie poradzę. Mogą być tacy oceniający choć mnie kochają. Czuję jak stawiam mury, odmawiając dzielenia się z nimi moim Justinem.
Odmawiam dzielenia się najcenniejszą i nieidealnie idealną rzeczą w moim życiu.
- Idź do domu, mamo. - Mówię, a ona wychodzi po chichu. Zostaję w łóżku i patrzę na te wszystkie
róże, które mi przysłał. I widzę te karmelowe oczy…
'Jesteś moja'. 'Oboje jesteście'.
Boli mnie gardło, a oczy podążają jego śladem.
- Brooke, jestem. - Mówi Nora z korytarza.
Nie odpowiadam jej. Jestem taka zła. Wydaje się wyczuwać niebezpieczeństwo w powietrzu, bo zatrzymuje się przy drzwiach i nie wchodzi.
- Wszystko w porządku? Straciłaś dziecko?- Pyta. Furia gotuje się we mnie.
- Dziękuję, że mnie zdradziłaś, Noro. - Mamrocze.
- I dzięki, że okazałaś totalną i dogłębną wdzięczność Justinowi za to, co dla ciebie zrobił!
- Brooke, musieli się dowiedzieć, że jesteś w ciąży!- Krzyczy.
- To był mój sekret do wyjawienia, nie twój! - Wybucham, szybko siadając.
- Dlaczego go atakujesz? Nic ci nie zrobił oprócz tego, że cię uratował! Co, chciałaś okazji, żeby dobrze wyglądać w ich oczach, więc zrobiłaś mnie w balona? Kto ci powiedział? Wiem, że nie Melanie. Ona nigdy by mi tego nie zrobiła. -Oczy Nory też mają bursztynowy kolor, są tylko troszkę ciemniejsze od moich, ale na tym kończą się nasze podobieństwa. Jak możemy być tak różne? Ona zawsze była
romantyczką, a ja realistką, ale i tak nigdy nie czułyśmy się tak oddalone od siebie jak dzisiaj.
- Pete mi powiedział. - Mówi. Jęczę. Zapomniałam, że coś jest między nimi.
- Wymsknęło mu się! Myślał, że wiem, a mi było wstyd, bo nie wiedziałam! Brooke, nie ukrywałabyś tego gdybyś nie wiedziała, że to coś złego. To Riptide! Zostaniesz porzucona tak samo jak ja, jeśli nie w gorszy sposób. Ci mężczyźni są niebezpieczni, Brooke. Nigdy się od nich nie uwolnisz, nigdy.
- Justin nie jest taki jak twój chory były chłopak, dupek! Jestem w nich cholernie zakochana, a on kocha mnie. I będę miała to dziecko, nawet jeśli to mnie ZABIJE, Noro! -Krzyczę.
Mruga, a ja już dalej nie mogę. Może czuję taką niechęć, bo przez nią prawie zrujnowałam sobie życie. Przez nią i przeze mnie, bo chciałam ją 'uratować', skrzywdzono Justina.
- Przepraszam, Noro, ja po prostu…- Pocieram twarz i kręcę głową ze zmęczeniem.
- Wiesz, ja też myślałam, że on mnie kocha. - Jej smutek wkrada się we mnie i skręca mnie w środku.
- Mówię o Bennym. Myślałam, że zrobi dla mnie wszystko a w pierwszej chwili, kiedy zatrzymanie mnie zaczęło sprawiać trudności, wyrzucił mnie.- Patrzy na mnie, jej twarz jest zmęczona i smutna.
- Powiedział, że mnie kocha, a potem nawet nie spojrzał mi w oczy, żeby się pożegnać.
Jeśli powiedziałam coś mamie i tacie to dlatego, żeby tobie nie przytrafiło się to samo.
- Justin jest inny, Noro. - Mówię łagodnie.
- Dokładnie. Lata za nim tysiąc kobiet więcej, Brooke. Nie. Nie tysiąc. Milion więcej niż za Skorpionem. Jest BOGIEM SEKSU Podziemia. Ci faceci nie bawią się w żony i dzieci. Po prostu nie. Wiesz, ja też tam byłam. On nie może kochać cię tak bardzo, żeby ratować mnie, mnie...kogoś kogo nawet nigdy nie widział! I stracił dla ciebie nagrodę, która już praktycznie należała do niego? Nikt o zdrowych zmysłach nie może tak kogoś kochać! - Krzyczy i wybiega, zatrzaskując drzwi.
Drzwi trzęsą się w zawiasach, a ja mrugam patrząc na nie, bo jestem kompletnie oszołomiona.
Co. Do diabła. Pali teraz moja siostra?
Siedzę, myśląc o tym wszystkim. Potem wstaję, blokuję drzwi, zdejmuję ubrania i czeszę włosy. Rozpuszczam je, bo muszę czuć się ładna i potrzebuję mojego Prawdziwego.
Święty Boże, jak ja go potrzebuję. Chcę tylko, żeby wydarzyło się dzisiaj coś dobrego i chcę, by myślał że wszystko u mnie dobrze, że jestem bezpieczna tak jak tego chciał.
Piszę mu, że przed lotem ściągnęłam mu Skype’a na iPada i zostawiłam nazwę użytkownika oraz hasło na karteczce samoprzylepnej. Potem otwieram laptopa, loguję się i czekam. Chyba zasypiam z telefonem obok, bo kiedy budzę się godzinę później, widzę:
Justin Bieber : 11 nieodebranych połączeń.
- O nie! - Wybieram numer i dzwoni, ale on nie odbiera. Dzwonię jeszcze raz i jeszcze a potem jęczę i rzucam telefon na bok. Zakrywam się kołdrą, bo nagle jest mi zimno.
Znowu zaczynam odpływać, kiedy słyszę ciche pykanie. Widzę jego migające imię, serce podskakuje mi do gardła i klikam, żeby odpowiedzieć, kołdra opada mi do pasa.
- Jesteś tam?- Pytam. Poprawiam ekran laptopa, a motylki szaleją we mnie.
- Hej. Nie widzę cię! Przesuń swojego...
- To najgłupsza rzecz jaką kiedykolwiek zrobiłem. - Mówi.
- Nie będziesz tak myślał, kiedy mnie zobaczysz. - Rzucam mu wyzwanie.
Wtedy go widzę. Jest oparty o wezgłowie…nagi tors i podejrzewam, że niedawno się kąpał…
Mój oddech jest historią na widok jego okrutnie chłopięcej twarzy. Pokój hotelowy jest całkowicie oświetlony i mrużę oczy w podejrzeniu.
- Nie śpisz, prawda?- Pytam go.
Ogląda mnie, a ja oglądam jego. Przesuwam wzrokiem po jego opalonej piersi, wzdłuż umięśnionego ramienia, do pełnej butelki niebieskiego Gatorade w jego ręce. Widok tych wszystkich mięśni, celtyckich tatuaży, mięśni piersiowych, gardła... Boże, te grube ścięgna na jego gardle, gdzie wtulam nos w nocy. To wszystko sprawia, że całe moje ciało łaskocze na wspomnienie tego jakie są w dotyku, zapachu i jak wyglądają. Węzeł potrzeby boleśnie rozwija się we mnie i rozchodzi przez moje jestestwo aż w końcu mogę myśleć tylko o tej potrzebie... chcę go pocałować i przytulić, dotykać i wtulać się, powąchać jego szyję jego włosy, oddech na mnie i każdy jego nagniotek.
Potem zdaję sobie sprawę, że ona dalej patrzy na mnie, a górna część mojego ciała jest całkiem goła. Momentalnie robię się mokra, gdy widzę to terytorialne spojrzenie ala 'pieprzyć moją partnerkę'.
- Czy to miało poprawić mi nastrój?- Pyta ochryple, patrząc na moje piersi.
- To pieprzona tortura tak patrzeć na ciebie przez ekran.
- Justin…- Mówię. Jego brwi są nisko opuszczone na oczy.
- Nie chcę, żebyś była sama. Jest tam ktoś z tobą?
- Nora była tutaj i teraz chyba Mel jest z nią na zewnątrz. - Zostawiam to tak, bo nie chcę w tej chwili mówić mu niczego o moich rodzicach dopóki się wszystko nie uspokoi.
Został odrzucony przez własnych rodziców i przysięgam, że obojętnie co będę musiała zrobić to nie zostanie odrzucony przez moją.
- Nie martw się, nie jestem sama. - Zapewniam go.
Potakuje i we frustracji przeczesuje włosy palcami. Potem opuszcza twarz i pociera ekran obiema rękami. Podnosi głowę i zwęża oczy.
- Chcę cię dotknąć. Zaraz odgryzę kawałek tego pieprzonego ekranu. -Śmieję się lekko, a potem pojękuję i też zasłaniam oczy. Skype’owanie nie było jednak takim świetnym pomysłem. O Boże, ale się przez to pragnie. Widzę go, pragnę i to boli.
- Bolesnym jest widzieć cię. Ja też chcę cię powąchać. - Mówię. Podnosi moją koszulkę na ramiączkach.
- Znalazłem ją w mojej walizce.- Unosi ją i wącha, a ja tracę oddech i prawie czuję jego nos na mojej szyi. Wącha mnie. Liże.
- Cholera, Brooke. Chcę tam być, wziąć cię w ramiona, rozciągnąć na łóżku i pieprzyć do jutra.
- Pożądanie eksploduje w moim brzuchu, gdy uderzają mnie te brutalne słowa.
- O Boże, ja też. -Pochyla się i jego oczy połyskują, mięśnie górnej części ciała drgają od ruchu.
- Żałuję, że mnie tam nie ma i nie mogę ścisnąć twoich piersi, ugryźć sutki i powiedzieć ci jak bardzo cię pragnę. - Moje kości uległy rozpadowi. Teraz miejsce pomiędzy moimi nogami płonie i pragnie.
Mój głos jest zbolały, potrzebujący i pełen podniecenia.
- Pragnę cię jak niczego w całym moim życiu. - Jęcze. Moje nagie piersi już sterczą w powietrzu i są wrażliwe nawet na powiew klimatyzacji.
- Chcesz mojego członka w sobie?- Pyta szorstko.
Wypuszczam drżący oddech i dotykam palcami piersi, głównie dlatego, że nagle są ciężkie i bolące. Bolą tak bardzo, bo pragną go.
- Justin, zabijasz mnie.
- Nie. To mnie to zabija. - Mówi miękko, pocierając ekran w sposób, przez który wyobrażam sobie jak jego kciuk przesuwa się po moich ustach, szczęce i zatacza kółka na moich twardych sutkach.
- Powiedz, że chcesz mojego członka w sobie, a potem udawaj, że twoje palce to ja. Opuść ręce, Brooke. Pokaż mi swoje sutki.
- Justin. - Mówię, a moje serce ściska się z potrzeby, gdy chwytam piersi w ręce.
Z jego gardła wydobywa się niskie warczenie, gdy przysuwa się jeszcze bliżej.
- Kiedy cię zobaczę, położę moje pieprzone ręce na całej tobie. Poliżę całe twoje śliczne ciało. Potem
będę godzinami pocierał językiem twoją łechtaczkę.
- O Boże, Justin…- Moja łechtaczka pulsuje pomiędzy udami, gdy kołyszę biodrami i myślę o lizaniu jego szyi, torsu, tatuażu w kształcie gwiazdki na jego pępku.
- Dlaczego trzymasz piersi w rękach? Udajesz, że to ja?- Żąda ochryple. Gdy potakuję, mówi.
- To dobrze. Więc uszczypnij je powoli, tak jak lubisz. A potem kieruj się na południe i popieść się dla mnie.
- Ale ja chcę dotknąć ciebie. - Mówię. Jego rozkaz wysyła drgawki ekscytacji przez moją skórę.
- Chcę przesunąć językiem po całej twojej piersi, polizać twoje sutki, gdy moje ręce będą wędrowały po twoich bicepsach i masować twoje mięśnie czterogłowe i muskuły… -Jego oczy migoczą łobuzersko i kręci głową.
- Nie, Brooke. - Upomina mnie.
- Nie mów do mnie tak seksownie dopóki najpierw nie zrobisz tego, co ci każę.
- Pójdę na południe, jeśli ty też pójdziesz. - Rzucam mu wyzwanie. Mój puls bije szaleńczo w gardle, gdy żar który we mnie umieszcza, zaczyna powoli mnie palić. Nie waha się i przesuwa.
Kiedy obserwuję jak jego przedramię wygina się i znika poniżej pasa, moje ciało napina się i dopada mnie kataklizm podniecenia. Mogę sobie idealnie wyobrazić jak pompuje się ręką i moja cipka nagle zaczyna szlochać.
- Justin, chcę cię tam pocałować. - Wstrzymuje oddech, potrzeba blokuje mi gardło.
- A później chcę połknąć całego ciebie, a po tym spocić się i poczuć cała kochana i piękna. -Jego głos łagodnieje, gdy obserwuję jak jego ramię lekko się porusza.
- Brooke, czy tam jestem czy nie, to jesteś kochana i jesteś piękna.
- Justin. - Mówię i też kieruję się palcami na południe, bo mu obiecałam. Gdy odkrywam, że jestem mokra, wrażliwa i nabrzmiała, ostro nabieram powietrza.
- Potrzebuję cię. Zadzwoń do mnie na telefon.
- Co masz na myśli, petardko?
- Zadzwoń do mnie na telefon. - Rozłączamy się na Skypie i odbieram telefon po pierwszym dzwonku. Jego głos wydaje się być bliższy. Jest tak blisko, że wlewa się we mnie, jest seksowniejszy niż sam seks, głęboki i mroczny z pożądania. Słyszę jego oddech w moim uchu i namiętne drżenie budzi się
w całym moim wnętrzu.
- Potrzebuję cię, Justin. - Wybucham.
- Potrzebuję całego ciebie. Twojego ciepła, ust, głosu, ciebie.- Zamykam oczy i wsuwam palec przez zewnętrzne wargi mojej cipki. Pocieram się tak jak on to robi.
- Boże, powiedz mi jak bardzo mnie potrzebujesz. - Mówi, a jego oddech jest szybszy i ostrzejszy.
I nagle jego głos jest tak blisko mnie w mojej głowie, że czuję go ze mną. Jego usta przy moim uchu, ochrypły tembr wysyła drżenie do moich ud i szeptam.
- Tak bardzo, że torturą jest cię widzieć, słyszeć twój głos. - Jego głos jest poszarpany.
- Kochanie, potrzebuję ciebie wokół mnie, ściskającą mnie jak cholera.
- Umrę, jeśli cię nie zobaczę.
- Za trzy tygodnie walczymy w Seattle i przyjadę do ciebie. Rozbiorę cię do samej skóry i znowu posiądę całe twoje ciało moim. Każdą jego część.
- Nienawidzę tego, że nie możesz być we mnie. - Przyznaje, moje oczy zamykają się, moje ciało rozluźnia się na dźwięk jego głosu. Fala gorąca rozchodzi się po mojej skórze. Oddycha ciężko.
- To bez znaczenia. Kiedy tam będę, całą cię wypieszczę. -Przejął mój umysł. Jestem przeniesiona do naszego pokoju hotelowego. Do niego. W mojej głowie jestem tam, z nim. Wyobrażam sobie to wszystko, pamiętam to wszystko. To jak jego kciuk podszczypuje moje sutki. Jak zatacza małe kółeczka rozkoszy na mojej łechtaczce. Jak jego język liże moje brodawki. Pociera mój język.
Przesuwa się po moich ustach. Liże mój kark. Za uchem. Płatek ucha. Zanurza się w mojej szczelinie.
- Proszę. - Dyszę i zaczynam wierzgać, ściskając ramieniem telefon przy uchu, gdy jedną ręką chwytam pierś, a drugą się pocieram.
Przez jego głos wyobrażam sobie jak jego twarz zaciska się z pożądania i błogości.
Jeszcze bardziej wciąga mnie w tornado rozkoszy, gdy słyszę jego warknięcie.
- Brooke, trzymam mojego fiuta w ręce i wpycham go w ciebie. Przysięgam, że kurwa czuję twój
zapach. Powiedz mi, co robisz…
- Wpuszczam cię do środka. We mnie. Gryzę twoją szyję i…Justin, Justin… -Nigdy bym nie pomyślała, że potrafię tak dojść ale w chwili, kiedy słyszę ten niski, wydobyty, seksowny jęk, który czasami wydaje z siebie zaczynając dochodzić, już po mnie.
Bo nigdy nie widziałam, żeby ktoś dochodził tak jak on. Drgawki przejmują moje ciało i rzucam się w miejscu, równocześnie próbując dalej ściskać telefon. Odmawiam opuszczenie choćby jednego jego oddechu, jednego dźwięku, jaki z siebie wydaje.
Zaspokojeni, dyszymy po wszystkim ale kiedy tak leżę i próbuję się pozbierać, dopada mnie dogłębna samotność. Przytłacza mnie. Nie mogę wtulić się w mojego lwa ani pocałować jego ust na dobranoc czy poczuć na sobie jego gorącej i twardej skóry. Spoglądam w dół na moją rękę i zamiast czuć się połączona z nim, to po raz pierwszy jestem tak świadoma tego, że nie jesteśmy ze sobą.
- Tęsknię za tobą. - Szepczę smutno.
Przez chwilę jest cichy, a potem odzywa się łagodnie i czule.
- Przez cały dzień chcę w coś uderzać. Czuję w piersi taki ból, że chcę go z siebie wyrwać, ale jest tak cholernie głęboko, że mógłbym wyrwać sobie serce, a on nadal by tam był.
- Justin…
- To jest ostatni raz, kiedy żyję bez ciebie. Już jestem w połowie szaleńcem i w pół drogi do pieprzonego grobu. Nie podoba mi się to. Każdy potwór w mojej głowie mówi mi że uciekniesz, a ja nie będę wystarczająco blisko żeby cię złapać. Każdy mój instynkt krzyczy żebym pojechał po ciebie. Każda część mojego ciała mówi mi, że jesteś MOJA...nie częścią mnie, ale mój mózg rozumie dlaczego, do diabła cię odesłałem. Reszta mnie nie może tego znieść. Nie możesz przekonać reszty mnie, że bycie z dala od ciebie to coś dobrego.
- Justinie Bieberze, przysięgam ci, przysięgam że kiedy będę w stanie wstać z tego głupiego łóżka i znowu biegać to zawsze, zawsze, będziesz jedyną rzeczą, do której będę biegła.
__________________________________________________________________________________
Ale mnie Nora wkurza !!! Nie ma to jak kopać dołki pod osobą która... jakby nie mówić uratowała jej pieprzone życie. No ale cóż, widać że zazdrości Brooke tak oddanego chłopaka :)
To jeszcze nie koniec z Norą...jak zwykle Skorpion znowu będzie chciał namieszać :/
* Jesteśmy już w połowie książki, kolejne 10 rozdziałów i będziemy się żegnać ;)
+ WAŻNE!
Wyjeżdżam do rodziny na przeszło 2 tygodnie, nie wiem czy będę miała tam dostęp do laptopa...
Postaram się przed wyjazdem dodać kolejny rozdział, nie obiecuję kiedy będę za granicą że coś dodam, ale spróbuje jakoś to zrobić :)
Do następnego Miśki!!!
xx
wtorek, 25 sierpnia 2015
niedziela, 23 sierpnia 2015
9. Tęcza w Seattle.
Enjoy
Melanie jest najlepszą rzeczą w Seattle, a każdy kto myśli inaczej, może pocałować ją w dupę.
Mel jest jak nieustanna tęcza w mieście, które wiecznie jest szare. Od jej rzucających się w oczy kolczyków, po bransoletki sięgające aż do łokcia. Weszła do mojego pokoju stukając i pobrzękując, w eksplozji kolorów. Próbowała podnieść mnie na duchu, kiedy cały mój świat właśnie wyszedł z mojego mieszkania i poświęciłam całą moją silną wolę, żeby nie pobiec za nim.
Mel potrzebowała zaledwie sekundy, żeby ocenić sytuację zanim przeszła do akcji. Zauważyła wyjący bałagan na łóżku, którym byłam ja, i szybko wyrwała mi poduszkę, zastępując ją swoimi dużymi piersiami. I teraz jej markowy top jest przemoczony moimi łzami, gdy czeka aż mi ich zabraknie.
Mija przynajmniej pół godziny albo więcej, a ja dalej mocno płaczę. Muszę tylko co kilka minut przerwać, aby zaczerpnąć powietrza. Teraz, właśnie podczas takiego momentu, odsuwa mnie od siebie i wpatruje się w moje oczy z łobuzerskim uśmiechem.
- Nie kłamałaś, kiedy powiedziałaś, że Riptide Bieber chciał, abyś została matką jego seksownych dzieci, co? Od razu zabraliście się do roboty, prawda?! Hę?- Lekko trąca mnie ramieniem i zerka na mój brzuch.
- Więc, kiedy będzie coś widać? Chcę zobaczyć mały brzuszek!
- Wiem! Ja też! - Uśmiech muska moje usta, gdy myślę o tym dziecku. Och, maleństwo, rzeczy które każesz nam robić, byśmy udowodnili, że cię kochamy.
- Tak bardzo chcę, żeby było widać, Mel. -Uśmiecha się na to, a potem obserwuje mnie oceniającymi, zielonymi oczami.
- Hmm. Ciążowy blask. Masz go na pęczki, nawet z tymi zapłakanymi oczami. Nie mogę się doczekać,
kiedy będę w ciąży. Uważam, że to takie seksowne!- Trąbi.
- Najseksowniejszy w ciąży jest dla mnie fakt, że tatuś dziecka jest seksowny. To po prostu seksowne mieć część jego w sobie! Jakie to uczucie? Kurczaczku, teraz musisz czuć się jak kobieta. Twoje dziecko ma najseksowniejszego tatusia jaki istnieje!
O Boże, nawet nie mogę rozmawiać o Justinie z moją najlepszą przyjaciółką bez poczucia, że moje kości robią się płynne. Nawet mój głos przybiera inny ton... dokładnie ten sam, którego używam będąc z nim w łóżku i kochając go.
- To niesamowite uczucie, Mel. Tak jakby był ze mną. Jakbyśmy byli połączeni ze sobą. Jak gdybym była ekstremalnie i po królewsku przeleciana. - Jęczę, kładę się na plecach i pocieram usta. Uwielbiam to, że nadal czuję na nich smak Riptide’a.
- Brooke, pozwól mi tylko powiedzieć…- Mel kładzie się obok mnie i patrzy w sufit.
- Że kiedy go przed chwilą zobaczyłam, poczułam jakbym po trochu umierała w środku. Jest taki duży i taki gorący, że obcasy prawie mi się roztopiły i nagle poczułam się o dziesięć centymetrów niższa.
- Nie mogę kontrolować nagłego wybuchu śmiechu, a Mel skopuje buty i obraca się na
bok, uśmiechając się do mnie tradycyjnym psotnym uśmiechem a la Melanie.
- Jego usta były całe czerwone, jakby zacałował cię po francusku na śmierć. Riptide jest trochę
Neandertalczykiem, prawda? Jest tak cholernie pierwotny, omójboże! Założę się, że uprawiacie
seks analny.
- Nie uprawiamy! Jest zwierzęcy, ale opiekuńczy!- Jęczę, wiercąc się trochę na tą myśl.
- Ale na pewno na pieska, co?
- Tak, ale przestań mi przypominać!- Wołam w dobrym nastroju. Potem zamykam oczy i rozkładam ręce na moim brzuchu, czcząc dziecko, które jest we mnie.
- Naprawdę jest coś ekstremalnie zmysłowego w byciu z nim w ciąży. - Przyznaję.
- Jestem teraz tak bardzo świadoma mojego ciała, tego jak się czuje, jak się zmienia dla tego małego dziecka. Czuję jak moje żebra i biodra rozszerzają się, żeby zrobić mu miejsce, moje piersi się zmieniają, cała się zmieniam…- Wzdycham, potem obracam głowę i patrzę na moją przyjaciółkę. Jest jedyną osobą, która mnie 'rozumiała' zanim poznałam Justina. Jedyną, która lubi mnie w każdej
mojej formie.
- Mel, nie mogę stracić tego dziecka. -Jej uśmiech znika i ściska moją rękę, leżącą na wciąż jeszcze płaskim brzuchu.
- Nie stracisz. To dziecko Riptide’a.
- Nie wiedzieliśmy, że to imprezka z okazji żalu, ale cieszymy się, że nas nie ominęła!- Mówi męski głos z otwartych drzwi. Podnoszę głowę, pociągając nosem i widzę mojego najlepszego przyjaciela, Kyle’a.
Stoi w Dockers’ach i koszulce polo obok Pandory. Jej ciemne włosy są upięte w roztrzepanego koka, z którego wszędzie wychodzą włosy.
- Jesteś preggo?- Naciska.
- Według tony badań i testów ciążowych to tak. Ale moje ciało nadal nie przyjęło tego całkowicie do wiadomości, poza częścią z wymiotowaniem. -Kyle podchodzi do mojego biurka i obraca krzesło, a Pandora wskakuje na łóżko w butach i całej reszcie. Nagle czuję jedynie zapach jej skórzaną kurtkę.
- Pan- Pan, nie sądzę, żeby twoje wibracje były wystarczająco niedojrzałe dla Brookey, więc siadaj tam.
- Mel poklepuje ją po boku, ale Pandora sięga przeze mnie i popycha ją żartobliwie.
- Cicho tam, daj mi ją przytulić. -Pandora patrzy na mnie, ma ciemne oczy i ciemną pomadkę. Ludzie nie wiedzą, że Goci są ekstremalnie wrażliwymi ludźmi, a przynajmniej Pandora taka jest. Nie bez powodu stajesz się Gotem. Myślę, że jest po prostu z natury dramatyczna i lękliwa. A to wszystko
stało się po tym jak jakiś dupek złamał jej serce. Jak mówi Melanie... to cud, że nie stała się lesbijką.
- W porządku?- Pyta Pan i zanim mogę potaknąć czy odpowiedzieć, przyciąga mnie do swojej skórzanej kurtki i czuję jak Melanie przytula się do moich pleców. Melanie nigdy nie potrafi powstrzymać się przed tuleniem. Nawet mówi hmmm.
- Wszystko będzie dobrze, Brookey. - Mówi Mel. Potem dodaje w moje ucho.
- Obiecałam twojemu mężczyźnie, że się tobą zajmę. Poprosił mnie, żebym dbała o to, byś nie była sama. Żebyś była dobrze odżywiona, i żeby się tobą zajmować. Riley powiedział mi, że on i Pete będą potrzebowali ode mnie codziennych raportów, żeby mogli zadowolić Justina. I powiedział mi też, że wymiotowałaś, i że tatuś twojego dziecka chce, żebyś jadła, do cholery! -Jęczę w proteście i wysuwam się z ich objęć.
- Nic mi nie jest. Kiedy zgłodnieję to zjem coś. Jeśli moje ciało będzie potrzebowało jedzenia to powie mi o tym. Zgadnijcie po co zaprojektowano głód?
- Nie obchodzi nas czy chcesz jeść czy nie. Jesteśmy sługami twojego faceta i mamy misję. Już nawet coś ci kupiliśmy, ze względu na stare czasy. - Informuje mnie Kyle, kiedy wstaje z krzesła i wraca z torebką z Jack in The Box. W tej chwili przypomina mi się jak te trzy mośki zagoniły Pete i Riley’a do okienka fast food’a wieki temu. W wieczór, w który Justin mnie zatrudnił. I myślę o tym sądnym wieczorze i jak już wtedy odmienił moje życie, kiedy jeszcze nie zdawałam sobie z tego sprawy. Wszystkie moje uczucia stłoczyły się w piersi, i gdy Kyle przynosi torbę, dopadają mnie mdłości.
- Zabierzcie to stąd! - Błagam, ściskając nos, co tylko powoduje, że mój głos brzmi śmiesznie.
- Nie za dobrze sobie radzę z niektórymi zapachami. I potrzebuję warzyw dla dziecka. Potrzebuję kwasu foliowego i wapna, czyli rzeczy, których to gówno nie ma, gwarantuję wam. Co z was za przyjaciele?- Śmieje się triumfalnie.
- Wiedzieliśmy, że to powiesz, bo inaczej nie byłabyś sobą, więc Jack jest dla nas. Dla ciebie mamy coś innego. - Wychodzi z pokoju, a potem wraca i pokazuje brązową torebkę z Whole Foods.
- Podoba się? Chcesz teraz porozmawiać o dobrych przyjaciołach? - Rzucam w niego poduszką.
- Przynieś to tutaj!- Zaglądam do torebki i widzę wrap’a z indykiem, którego lubię i nagle gest moich przyjaciół i ich wsparcie obejmują mnie jak tulenie, które właśnie mi dali. Przyjemne i ciasne.
- Jesteście dla mnie za dobrzy. - Mówię, kładąc torebkę na stoliku nocnym.
Melanie ciągnie za mój kucyk.
- Zauważyłaś, że jesteś teraz papką? - Ściska moje ramię, i kiedy mój mały biceps odpowiada, dodaje.
- Ech, no przynajmniej w środku. - Wybucham śmiechem, potem zamykam oczy i widzę karmelowe oczy, sterczące włosy.
Chcę ścisnąć go tak mocno, ale jest tak daleko. Zamiast tego owijam ręce wokół jego dziecka.
Potem spoglądam na mój telefon. Jus nie polega tak na telefonach i Internecie jak inni ludzie. Ja też nie, ale teraz ściskam mój telefon, bo jest liną łączącą mnie z nim. Nawet nie jest typem, który pisze SMS-y, ale mam to gdzieś.
*Zadzwonisz do mnie dzisiaj, jeśli będziesz chciał?*
Odpowiedź zajmuje mu około godziny, ale szczerzę się jak głupia, gdy ją widzę.
*Właśnie wylądowałem. Zadzwonię.*
Oglądamy film, a potem Melanie zeskakuje z łóżka.
- Hej, kurczaczku! Mówiłam ci? Następny facet, z którym się prześpię będzie miał niespodziankę. Właśnie zaczęłam brać lekcje tańca na rurze!- Chwyta moją stojącą lampę i zaczyna pokazywać nam czego się nauczyła, poruszając się grzesznie z jedną pokrytą jeansem nogą oplecioną wokół pręta.
- Kyle, czy to uruchamia twój silnik?
- Stara, to byłoby kazirodztwo. - Mówi Kyle z mojego krzesła, na którym siedzi okrakiem.
- Dlaczego? Nie jesteś moim bratem!- Protestuje.- No daj spokój. Twój silnik przyspiesza?- Rusza swoim tyłeczkiem tak, aby widział.
Kyle siedzi tam i wygląda dokładnie jak Justin Timberlake. Odzywa się z wahaniem.
- Coś tam… pyka.
- Pan, chodź tutaj. Piotrusiu Panie, poruszaj się ze mną, żeby uruchomić zardzewiały silnik Kyle’a. Pokażę ci za darmo czego się nauczyłam.- Pandora pod chodzi do stacji dokującej iPod’a i stawia swój telefon. W moim pokoju momentalnie wybucha rockowa piosenka.
- W porządku, dajmy Kyle’owi wzwód!- Zrzuca skórzaną kurtkę jak gdyby robiła striptiz przed tym biedakiem i podchodzi do Mel. A potem ona i Melanie trącają się tyłkami, mając super ubaw. Słucham piosenki, próbując odnaleźć tekst pośród tego całego hałasu i zastanawiam się czy to jest coś, co kiedyś chciałabym mu puścić.
To bez sensu, więc chwytam iPod’a Justina, wkładam słuchawki do uszu i słucham 'When You’re Gone' Avril Lavigne. Jak miło posłuchać piosenki, którą rozumiesz. Albo, która rozumie ciebie. Dociera do ciebie, że to co czujesz jest ludzkie i normalne, nawet jeśli są to uczucia, których wolałbyś nie mieć.
Wysyłam mu link z YouTube’a. Nie odpisuje i podejrzewam, że jest na siłowni, boksując worki do upadłego. Jak zniesie te dwa miesiące rozłąki?
Nie mogę otrząsnąć się z myśli, że chociaż to ja jestem tutaj bardziej emocjonalna, to będzie większy test dla niego niż dla mnie. Nadal się nad tym zastanawiam, kiedy zaczynają się skurcze. Wiercę się na łóżku, podczas gdy moi przyjaciele dalej rozmawiają. Cała moja uwaga skupia się na tych okropnych
skurczach, które uruchamiają we mnie tryb 'walcz albo uciekaj'. To takie uczucie jakby ktoś ranił moje dziecko. Moje własne ciało rani moje dziecko. Przeszukuję iPoda w celu znalezienia piosenki, która mnie uspokoi i jedyną, której się to udaje jest 'Iris'.
Ale ból robi się coraz większy. Po cichu wyjmuję słuchawki i powoli wstaję z łóżka.
Moi przyjaciele milkną, gdy widzą, że idę skulona do łazienki. Zamykam drzwi, i kiedy sprawdzam, krew wróciła. I to bardzo.
Przez chwilę po prostu oddycham mocno przez nos i opieram głowę o płytki, próbując się uspokoić. Kochająco dotykam mojego brzucha i próbuję mówić do dziecka w mojej głowie. Mówię mu, że nikt nie zrobi mu krzywdy. Że jest bardzo chciane i już bardzo kochane.
Wyobrażam sobie jak patrzę w te karmelowe oczy, które kocham i muszę powiedzieć Justinowi, że straciłam jego dziecko. Znowu dopada mnie fala emocji i łzy, które myślałam, że już mi nie grożą, wypływają po raz kolejny.
- Mel. - Krzyczę przez drzwi.
- Mel, nie wiem czy to dziecko przetrwa. - Otwiera drzwi ze zrozpaczoną miną.
- Brooke, on dzwoni. Dzwoniło już kilka razy. Mam odebrać?
-Nie! Nie!
- Źle wyglądasz, a on powiedział, że mam mu od razu powiedzieć jak będziesz go potrzebowała. Brookey, myślę, że powinnam dać mu znać...
- Nie! Melanie. NIE. Posłuchaj, on nic nie może zrobić. Musi walczyć! Jest coś, co musi robić. Nasze dziecko i ja będziemy go wspierać, a nie powstrzymywać. Słyszysz mnie?
- Więc chociaż pozwól mi zabrać cię do szpitala. Wyglądasz jakby rozrywało cię na dwie części!.- Mówi.
- Tak...nie! Nie powinnam się przemieszczać. Muszę…odpocząć. Nie…stracę…tego…dziecka...- Robię wdech i kręcę głową, a potem podciągam nosem.
- Proszę, przyniesiesz mi telefon? - Przynosi go i piszę mu SMS-a.
*Moi przyjaciele nadal tutaj są. Może porozmawiamy jutro?*
*O tej samej porze?*
*Tak, o każdej porze*
*Ok*
*Dobrej nocy, Justin*
*Tobie też.*
Odkładam telefon na bok i zamykam oczy, gdy wymyka mi się kolejna łza. Jest dobrym, cichym facetem i nie pisuje SMS-ów, ale już czuję się oderwana od niego. Głęboki oddech.
- Pomożesz mi wyciągnąć z walizki krem z progesteronem?- Mówię do pomieszczenia.
Melanie wychodzi z łazienki i zaczyna klaskać niczym nauczycielka piątoklasistów, która ma już dość.
- Ludziska, koniec zabawy. Pakuję Brooke do łóżka. -Kyle i Pandora sprzątają po swoim jedzeniu. Wstyd mi, że będę musiała pokazać się im z opuchniętą twarzą, ale czuję ich troskę, gdy wychodzę i kładę się na łóżku. Kiedy wychodzą, smaruję się kremem po brzuchu i udach. Potem Melanie wychodzi z łazienki w starym T-shircie.
- Minęły wieki odkąd robiłyśmy piżamową imprezkę. To znaczy, tylko we dwie - Śmieje się i wchodzi do mnie pod kołdrę. Następnie znika i słyszę jak mówi przy moim brzuchu.
- A ty? Nie dostałeś wiadomości? Jesteś wojownikiem! Synem Riptide’a i Brooke! Pokaż swojej mamie i tacie z czego jesteś zrobiony! -Uśmiecha się, gdy wraca na górę, zamykam oczy.
Mam nadzieję, że nasze malutkie dziecko słucha.
__________________________________________________________________________________
Mel jest świetną przyjaciółką :) awwh
Do następnego Miśki!
xx
Melanie jest najlepszą rzeczą w Seattle, a każdy kto myśli inaczej, może pocałować ją w dupę.
Mel jest jak nieustanna tęcza w mieście, które wiecznie jest szare. Od jej rzucających się w oczy kolczyków, po bransoletki sięgające aż do łokcia. Weszła do mojego pokoju stukając i pobrzękując, w eksplozji kolorów. Próbowała podnieść mnie na duchu, kiedy cały mój świat właśnie wyszedł z mojego mieszkania i poświęciłam całą moją silną wolę, żeby nie pobiec za nim.
Mel potrzebowała zaledwie sekundy, żeby ocenić sytuację zanim przeszła do akcji. Zauważyła wyjący bałagan na łóżku, którym byłam ja, i szybko wyrwała mi poduszkę, zastępując ją swoimi dużymi piersiami. I teraz jej markowy top jest przemoczony moimi łzami, gdy czeka aż mi ich zabraknie.
Mija przynajmniej pół godziny albo więcej, a ja dalej mocno płaczę. Muszę tylko co kilka minut przerwać, aby zaczerpnąć powietrza. Teraz, właśnie podczas takiego momentu, odsuwa mnie od siebie i wpatruje się w moje oczy z łobuzerskim uśmiechem.
- Nie kłamałaś, kiedy powiedziałaś, że Riptide Bieber chciał, abyś została matką jego seksownych dzieci, co? Od razu zabraliście się do roboty, prawda?! Hę?- Lekko trąca mnie ramieniem i zerka na mój brzuch.
- Więc, kiedy będzie coś widać? Chcę zobaczyć mały brzuszek!
- Wiem! Ja też! - Uśmiech muska moje usta, gdy myślę o tym dziecku. Och, maleństwo, rzeczy które każesz nam robić, byśmy udowodnili, że cię kochamy.
- Tak bardzo chcę, żeby było widać, Mel. -Uśmiecha się na to, a potem obserwuje mnie oceniającymi, zielonymi oczami.
- Hmm. Ciążowy blask. Masz go na pęczki, nawet z tymi zapłakanymi oczami. Nie mogę się doczekać,
kiedy będę w ciąży. Uważam, że to takie seksowne!- Trąbi.
- Najseksowniejszy w ciąży jest dla mnie fakt, że tatuś dziecka jest seksowny. To po prostu seksowne mieć część jego w sobie! Jakie to uczucie? Kurczaczku, teraz musisz czuć się jak kobieta. Twoje dziecko ma najseksowniejszego tatusia jaki istnieje!
O Boże, nawet nie mogę rozmawiać o Justinie z moją najlepszą przyjaciółką bez poczucia, że moje kości robią się płynne. Nawet mój głos przybiera inny ton... dokładnie ten sam, którego używam będąc z nim w łóżku i kochając go.
- To niesamowite uczucie, Mel. Tak jakby był ze mną. Jakbyśmy byli połączeni ze sobą. Jak gdybym była ekstremalnie i po królewsku przeleciana. - Jęczę, kładę się na plecach i pocieram usta. Uwielbiam to, że nadal czuję na nich smak Riptide’a.
- Brooke, pozwól mi tylko powiedzieć…- Mel kładzie się obok mnie i patrzy w sufit.
- Że kiedy go przed chwilą zobaczyłam, poczułam jakbym po trochu umierała w środku. Jest taki duży i taki gorący, że obcasy prawie mi się roztopiły i nagle poczułam się o dziesięć centymetrów niższa.
- Nie mogę kontrolować nagłego wybuchu śmiechu, a Mel skopuje buty i obraca się na
bok, uśmiechając się do mnie tradycyjnym psotnym uśmiechem a la Melanie.
- Jego usta były całe czerwone, jakby zacałował cię po francusku na śmierć. Riptide jest trochę
Neandertalczykiem, prawda? Jest tak cholernie pierwotny, omójboże! Założę się, że uprawiacie
seks analny.
- Nie uprawiamy! Jest zwierzęcy, ale opiekuńczy!- Jęczę, wiercąc się trochę na tą myśl.
- Ale na pewno na pieska, co?
- Tak, ale przestań mi przypominać!- Wołam w dobrym nastroju. Potem zamykam oczy i rozkładam ręce na moim brzuchu, czcząc dziecko, które jest we mnie.
- Naprawdę jest coś ekstremalnie zmysłowego w byciu z nim w ciąży. - Przyznaję.
- Jestem teraz tak bardzo świadoma mojego ciała, tego jak się czuje, jak się zmienia dla tego małego dziecka. Czuję jak moje żebra i biodra rozszerzają się, żeby zrobić mu miejsce, moje piersi się zmieniają, cała się zmieniam…- Wzdycham, potem obracam głowę i patrzę na moją przyjaciółkę. Jest jedyną osobą, która mnie 'rozumiała' zanim poznałam Justina. Jedyną, która lubi mnie w każdej
mojej formie.
- Mel, nie mogę stracić tego dziecka. -Jej uśmiech znika i ściska moją rękę, leżącą na wciąż jeszcze płaskim brzuchu.
- Nie stracisz. To dziecko Riptide’a.
- Nie wiedzieliśmy, że to imprezka z okazji żalu, ale cieszymy się, że nas nie ominęła!- Mówi męski głos z otwartych drzwi. Podnoszę głowę, pociągając nosem i widzę mojego najlepszego przyjaciela, Kyle’a.
Stoi w Dockers’ach i koszulce polo obok Pandory. Jej ciemne włosy są upięte w roztrzepanego koka, z którego wszędzie wychodzą włosy.
- Jesteś preggo?- Naciska.
- Według tony badań i testów ciążowych to tak. Ale moje ciało nadal nie przyjęło tego całkowicie do wiadomości, poza częścią z wymiotowaniem. -Kyle podchodzi do mojego biurka i obraca krzesło, a Pandora wskakuje na łóżko w butach i całej reszcie. Nagle czuję jedynie zapach jej skórzaną kurtkę.
- Pan- Pan, nie sądzę, żeby twoje wibracje były wystarczająco niedojrzałe dla Brookey, więc siadaj tam.
- Mel poklepuje ją po boku, ale Pandora sięga przeze mnie i popycha ją żartobliwie.
- Cicho tam, daj mi ją przytulić. -Pandora patrzy na mnie, ma ciemne oczy i ciemną pomadkę. Ludzie nie wiedzą, że Goci są ekstremalnie wrażliwymi ludźmi, a przynajmniej Pandora taka jest. Nie bez powodu stajesz się Gotem. Myślę, że jest po prostu z natury dramatyczna i lękliwa. A to wszystko
stało się po tym jak jakiś dupek złamał jej serce. Jak mówi Melanie... to cud, że nie stała się lesbijką.
- W porządku?- Pyta Pan i zanim mogę potaknąć czy odpowiedzieć, przyciąga mnie do swojej skórzanej kurtki i czuję jak Melanie przytula się do moich pleców. Melanie nigdy nie potrafi powstrzymać się przed tuleniem. Nawet mówi hmmm.
- Wszystko będzie dobrze, Brookey. - Mówi Mel. Potem dodaje w moje ucho.
- Obiecałam twojemu mężczyźnie, że się tobą zajmę. Poprosił mnie, żebym dbała o to, byś nie była sama. Żebyś była dobrze odżywiona, i żeby się tobą zajmować. Riley powiedział mi, że on i Pete będą potrzebowali ode mnie codziennych raportów, żeby mogli zadowolić Justina. I powiedział mi też, że wymiotowałaś, i że tatuś twojego dziecka chce, żebyś jadła, do cholery! -Jęczę w proteście i wysuwam się z ich objęć.
- Nic mi nie jest. Kiedy zgłodnieję to zjem coś. Jeśli moje ciało będzie potrzebowało jedzenia to powie mi o tym. Zgadnijcie po co zaprojektowano głód?
- Nie obchodzi nas czy chcesz jeść czy nie. Jesteśmy sługami twojego faceta i mamy misję. Już nawet coś ci kupiliśmy, ze względu na stare czasy. - Informuje mnie Kyle, kiedy wstaje z krzesła i wraca z torebką z Jack in The Box. W tej chwili przypomina mi się jak te trzy mośki zagoniły Pete i Riley’a do okienka fast food’a wieki temu. W wieczór, w który Justin mnie zatrudnił. I myślę o tym sądnym wieczorze i jak już wtedy odmienił moje życie, kiedy jeszcze nie zdawałam sobie z tego sprawy. Wszystkie moje uczucia stłoczyły się w piersi, i gdy Kyle przynosi torbę, dopadają mnie mdłości.
- Zabierzcie to stąd! - Błagam, ściskając nos, co tylko powoduje, że mój głos brzmi śmiesznie.
- Nie za dobrze sobie radzę z niektórymi zapachami. I potrzebuję warzyw dla dziecka. Potrzebuję kwasu foliowego i wapna, czyli rzeczy, których to gówno nie ma, gwarantuję wam. Co z was za przyjaciele?- Śmieje się triumfalnie.
- Wiedzieliśmy, że to powiesz, bo inaczej nie byłabyś sobą, więc Jack jest dla nas. Dla ciebie mamy coś innego. - Wychodzi z pokoju, a potem wraca i pokazuje brązową torebkę z Whole Foods.
- Podoba się? Chcesz teraz porozmawiać o dobrych przyjaciołach? - Rzucam w niego poduszką.
- Przynieś to tutaj!- Zaglądam do torebki i widzę wrap’a z indykiem, którego lubię i nagle gest moich przyjaciół i ich wsparcie obejmują mnie jak tulenie, które właśnie mi dali. Przyjemne i ciasne.
- Jesteście dla mnie za dobrzy. - Mówię, kładąc torebkę na stoliku nocnym.
Melanie ciągnie za mój kucyk.
- Zauważyłaś, że jesteś teraz papką? - Ściska moje ramię, i kiedy mój mały biceps odpowiada, dodaje.
- Ech, no przynajmniej w środku. - Wybucham śmiechem, potem zamykam oczy i widzę karmelowe oczy, sterczące włosy.
Chcę ścisnąć go tak mocno, ale jest tak daleko. Zamiast tego owijam ręce wokół jego dziecka.
Potem spoglądam na mój telefon. Jus nie polega tak na telefonach i Internecie jak inni ludzie. Ja też nie, ale teraz ściskam mój telefon, bo jest liną łączącą mnie z nim. Nawet nie jest typem, który pisze SMS-y, ale mam to gdzieś.
*Zadzwonisz do mnie dzisiaj, jeśli będziesz chciał?*
Odpowiedź zajmuje mu około godziny, ale szczerzę się jak głupia, gdy ją widzę.
*Właśnie wylądowałem. Zadzwonię.*
Oglądamy film, a potem Melanie zeskakuje z łóżka.
- Hej, kurczaczku! Mówiłam ci? Następny facet, z którym się prześpię będzie miał niespodziankę. Właśnie zaczęłam brać lekcje tańca na rurze!- Chwyta moją stojącą lampę i zaczyna pokazywać nam czego się nauczyła, poruszając się grzesznie z jedną pokrytą jeansem nogą oplecioną wokół pręta.
- Kyle, czy to uruchamia twój silnik?
- Stara, to byłoby kazirodztwo. - Mówi Kyle z mojego krzesła, na którym siedzi okrakiem.
- Dlaczego? Nie jesteś moim bratem!- Protestuje.- No daj spokój. Twój silnik przyspiesza?- Rusza swoim tyłeczkiem tak, aby widział.
Kyle siedzi tam i wygląda dokładnie jak Justin Timberlake. Odzywa się z wahaniem.
- Coś tam… pyka.
- Pan, chodź tutaj. Piotrusiu Panie, poruszaj się ze mną, żeby uruchomić zardzewiały silnik Kyle’a. Pokażę ci za darmo czego się nauczyłam.- Pandora pod chodzi do stacji dokującej iPod’a i stawia swój telefon. W moim pokoju momentalnie wybucha rockowa piosenka.
- W porządku, dajmy Kyle’owi wzwód!- Zrzuca skórzaną kurtkę jak gdyby robiła striptiz przed tym biedakiem i podchodzi do Mel. A potem ona i Melanie trącają się tyłkami, mając super ubaw. Słucham piosenki, próbując odnaleźć tekst pośród tego całego hałasu i zastanawiam się czy to jest coś, co kiedyś chciałabym mu puścić.
To bez sensu, więc chwytam iPod’a Justina, wkładam słuchawki do uszu i słucham 'When You’re Gone' Avril Lavigne. Jak miło posłuchać piosenki, którą rozumiesz. Albo, która rozumie ciebie. Dociera do ciebie, że to co czujesz jest ludzkie i normalne, nawet jeśli są to uczucia, których wolałbyś nie mieć.
Wysyłam mu link z YouTube’a. Nie odpisuje i podejrzewam, że jest na siłowni, boksując worki do upadłego. Jak zniesie te dwa miesiące rozłąki?
Nie mogę otrząsnąć się z myśli, że chociaż to ja jestem tutaj bardziej emocjonalna, to będzie większy test dla niego niż dla mnie. Nadal się nad tym zastanawiam, kiedy zaczynają się skurcze. Wiercę się na łóżku, podczas gdy moi przyjaciele dalej rozmawiają. Cała moja uwaga skupia się na tych okropnych
skurczach, które uruchamiają we mnie tryb 'walcz albo uciekaj'. To takie uczucie jakby ktoś ranił moje dziecko. Moje własne ciało rani moje dziecko. Przeszukuję iPoda w celu znalezienia piosenki, która mnie uspokoi i jedyną, której się to udaje jest 'Iris'.
Ale ból robi się coraz większy. Po cichu wyjmuję słuchawki i powoli wstaję z łóżka.
Moi przyjaciele milkną, gdy widzą, że idę skulona do łazienki. Zamykam drzwi, i kiedy sprawdzam, krew wróciła. I to bardzo.
Przez chwilę po prostu oddycham mocno przez nos i opieram głowę o płytki, próbując się uspokoić. Kochająco dotykam mojego brzucha i próbuję mówić do dziecka w mojej głowie. Mówię mu, że nikt nie zrobi mu krzywdy. Że jest bardzo chciane i już bardzo kochane.
Wyobrażam sobie jak patrzę w te karmelowe oczy, które kocham i muszę powiedzieć Justinowi, że straciłam jego dziecko. Znowu dopada mnie fala emocji i łzy, które myślałam, że już mi nie grożą, wypływają po raz kolejny.
- Mel. - Krzyczę przez drzwi.
- Mel, nie wiem czy to dziecko przetrwa. - Otwiera drzwi ze zrozpaczoną miną.
- Brooke, on dzwoni. Dzwoniło już kilka razy. Mam odebrać?
-Nie! Nie!
- Źle wyglądasz, a on powiedział, że mam mu od razu powiedzieć jak będziesz go potrzebowała. Brookey, myślę, że powinnam dać mu znać...
- Nie! Melanie. NIE. Posłuchaj, on nic nie może zrobić. Musi walczyć! Jest coś, co musi robić. Nasze dziecko i ja będziemy go wspierać, a nie powstrzymywać. Słyszysz mnie?
- Więc chociaż pozwól mi zabrać cię do szpitala. Wyglądasz jakby rozrywało cię na dwie części!.- Mówi.
- Tak...nie! Nie powinnam się przemieszczać. Muszę…odpocząć. Nie…stracę…tego…dziecka...- Robię wdech i kręcę głową, a potem podciągam nosem.
- Proszę, przyniesiesz mi telefon? - Przynosi go i piszę mu SMS-a.
*Moi przyjaciele nadal tutaj są. Może porozmawiamy jutro?*
*O tej samej porze?*
*Tak, o każdej porze*
*Ok*
*Dobrej nocy, Justin*
*Tobie też.*
Odkładam telefon na bok i zamykam oczy, gdy wymyka mi się kolejna łza. Jest dobrym, cichym facetem i nie pisuje SMS-ów, ale już czuję się oderwana od niego. Głęboki oddech.
- Pomożesz mi wyciągnąć z walizki krem z progesteronem?- Mówię do pomieszczenia.
Melanie wychodzi z łazienki i zaczyna klaskać niczym nauczycielka piątoklasistów, która ma już dość.
- Ludziska, koniec zabawy. Pakuję Brooke do łóżka. -Kyle i Pandora sprzątają po swoim jedzeniu. Wstyd mi, że będę musiała pokazać się im z opuchniętą twarzą, ale czuję ich troskę, gdy wychodzę i kładę się na łóżku. Kiedy wychodzą, smaruję się kremem po brzuchu i udach. Potem Melanie wychodzi z łazienki w starym T-shircie.
- Minęły wieki odkąd robiłyśmy piżamową imprezkę. To znaczy, tylko we dwie - Śmieje się i wchodzi do mnie pod kołdrę. Następnie znika i słyszę jak mówi przy moim brzuchu.
- A ty? Nie dostałeś wiadomości? Jesteś wojownikiem! Synem Riptide’a i Brooke! Pokaż swojej mamie i tacie z czego jesteś zrobiony! -Uśmiecha się, gdy wraca na górę, zamykam oczy.
Mam nadzieję, że nasze malutkie dziecko słucha.
__________________________________________________________________________________
Mel jest świetną przyjaciółką :) awwh
Do następnego Miśki!
xx
czwartek, 20 sierpnia 2015
8. Dom jest tam, gdzie Serce.
Enjoy
Nie ma na to piosenki. A może jest, ale nie mamy ochoty na muzykę.
Słychać pomiędzy nami jedynie cichy szum silników samolotu za oknami. Justin nie pozwolił Pete i Riley'owi zabrać się z nami. Chłopcy bali się, że może zrobić się pobudzony, gdy nie ma ich w pobliżu. Ale nic nie było w stanie ruszyć go tego ranka. Chciał być ze mną sam na sam. Zaniósł mnie do samochodu. Potem do samolotu. Boże, chcę, żeby nosił mnie jako osprzęt tak długo jak nie zabierze mnie do domu. Ale zabiera mnie do domu. Do Seattle. Gdzie ja zostanę, a on pojedzie.
Wszyscy lekarze mówią, że nie mogę podróżować. Wszyscy trzej mówią, że na pewno poronię, jeśli nie będę odpoczywała. Reżim łóżkowy. I krem z progesteronem. Mówią nam, że właśnie tego potrzebuję.
Nie wiedzą, że tym czego potrzebuję jest mój karmelowooki diabeł i myśl o rozłące na dwa miesiące, aż nie wyjdę ze strefy zagrożenia, sprawia, że chce mi się płakać.
Teraz Justin jest rozciągnięty na swoim siedzeniu, jego głowa jest odchylona do tyłu, gdy gapi się na sufit samolotu , instynktownie głaszcząc mnie po włosach.
Wygląda tak samo nędznie jak ja się czuję. Nadal słyszę go jak mówił do lekarzy wezwanych do pokoju... kiedy przepisali 'żadnych podróży' i 'reżim łóżkowy'.
- To niemożliwe. Potrzebuję jej przy sobie. Jedzie tam, gdzie ja.
I kiedy trzeci lekarz powiedział, że mu przykro i wyszedł, pamiętam jak praktycznie go błagałam.
- Nie możesz myśleć poważnie o odesłaniu mnie. Prawda? Justin, położę się. Kurwa, nie ruszę się.
To twój syn. Będzie się trzymał! Będzie. Nie rozumiem jak odesłanie mnie ma zmniejszyć stres. Nie chcę jechać do domu. Będę leżała w łóżku przez cały dzień, tylko nie zabieraj mnie z powrotem!
- Wyglądał na tak sfrustrowanego jakby był gotów rozerwać coś na dwie części gołymi rękami, gdy powiedział do Pete.
- Przygotuj samolot. - A potem obrócił się do mnie i patrzył tymi karmelowymi oczami, które straciły cały swój blask. Nawet nie miał czasu wytłumaczyć, bo zaczęłam płakać. I oto jesteśmy tutaj.
Dupa blada. Czterdzieści tysięcy stóp nad ziemią, lecąc do Seattle.
Leżę na ławce z głową na jego kolanach, twarzą do sufitu, kiedy przeczesuje palcami mój kucyk, a potem skórę głowy. Gapi się na sufit od godziny, jego pierś powoli się poszerza, jak gdyby każdy oddech miał go uspokoić, ale to się nie udaje.
Boli mnie serce, gdy myślę sobie ile wysiłku będzie od niego wymagało, żeby to nie popieprzyło mu w głowie. Chcę wyszeptać słowa otuchy, ale nawet nie mogę się odezwać. Jestem tak wkurzona na życie, że znowu rzuca mi podkręconą piłkę.
Nagle zaczyna całować mnie miękko, na początku czubek mojego ucha, potem płatek, następnie szyję. Jego oddech wysyła we mnie drgawki, gdy na w pół warczeniem wypowiada słowa, które wydają się niszczyć go od środka. Moje oczy płoną i jestem pewna, że sztylet sterczy mi z piersi, gdy mówi.
- Będę za tobą tęsknił... Będziesz musiała być grzeczna, dla mnie... dbaj o siebie... Potrzebuję cię...
- Moje gardło jest tak opuchnięte że mogę tylko potaknąć, gdy obserwuję jak sięga do swoich jeansów i wyciąga platynową kartę kredytową.
- Używaj jej. - Szepta.
Podejrzewam, że Melanie umarłaby gdyby facet dał jej kartę kredytową, ale ja nie chcę iść na maraton po sklepach czy coś. Nie chcę...niczego poza moim życiem. Chcę, żeby naszemu dziecku nic nie było. Chcę, żebyśmy byli razem. Chcę mojego nowego życia w drodze, z nim.
- Brooke. - Ostrzega i czuję jak wciska kartę w moją dłoń.
- Chcę widzieć wypłaty. Codziennie. - Ostrzega. Spogląda na mnie z góry z pół uśmiechem, jego ciemne włosy sterczą trochę bardziej niż zazwyczaj, jego zarost jest tego ranka jeszcze ciemniejszy, bo się nie ogolił. I jak można kochać kogoś tak bardzo, że to cię pali? Kocham to jak jego czarne rzęsy
okalają karmelowe oczy i kocham ostry kształt jego brwi. Kocham jego twarde czoło, kości policzkowe i szczękę, to jak jego usta wyglądają na zarówno pełne i miękkie ale też twarde i silne.
Podnosząc ramię, przesuwam koniuszkami palców po jego kwadratowej szczęce.
- Kiedy wróciłam, obiecałam sobie, że już nigdy cię nie zostawię.
- Ja obiecałem sobie, że już nigdy cię nie puszczę. Co innego mam zrobić?- Jego oczy są ciemne i cierpiące, wiem, że nie spał. Przez całą noc chodził po pokoju, zginając i rozluźniając palce, gdy pytał mnie czy czuję ból. Taa, czułam. Czułam małe ukłucia w moim sercu i mówiłam: 'żadnych skurczy'.
Wrócił do łóżka, żeby mnie przytulić i całował tak jakby chciał mnie pochłonąć. Pamiętam każdy ruch jego języka na moim. Ciepło jego oddechu na mojej twarzy. I to ile razy odrywał swoje usta, całował mnie w czoło i znikał w łazience. Bo kochać się też nie możemy.
Więc naszą ostatnią wspólną noc spędziliśmy na całowaniu się. I kiedy on kilka razy brał zimny prysznic, ja płakałam w poduszkę.
Teraz przesuwa luźne kosmyki z mojego czoła i podtrzymuje mój wzrok.
- Wszystko będzie dobrze, petardko. - Szepta do mnie. Ogarnia wzrokiem moje ciało i kładzie rękę na
moim brzuchu. Ten władczy gest sprawia, że moje serce płonie miłością.
- Damy sobie radę. - Głaszcze mnie łagodnie przez moją bawełnianą bluzkę i patrzy na mnie z góry czułymi, karmelowymi oczami.
- Prawda?
- Oczywiście, że tak. - Mówię z nagłym przypływem determinacji.
- To tylko dwa miesiące, prawda? -Szczypie mnie w nos.
- Prawda.
- I to nie znaczy, że nie możemy komunikować się w inny sposób.
- Dokładnie. - Siadam, opieram czoło na jego ramieniu masując jego muskuły, a on obejmuje mnie
w talii.
- Pozwalaj swojemu ciału odpoczywać. Używaj lodu po treningach. Dobrze się rozgrzewaj. - Grzebie twarz w mojej szyi i słyszę jak wąchamy siebie nawzajem najgłębszymi z możliwych oddechów. Jego ręka zaciska się na mojej kości biodrowej i nagle liże mnie po szyi. Dudni głębokim głosem w moje ucho.
- Nie mogę pozwolić, żeby coś ci się stało, Brooke. Nie mogę. Musiałem przywieźć cię z powrotem.
- Wiem, Justin, wiem. - Przesuwam palcami przez tył jego głowy, bo brzmi na tak przygnębionego.
- Nic nam nie będzie, całej naszej trójce.
- Właśnie o to w tym wszystkim chodzi.
- I tak jak mówisz, damy radę. Naprawdę damy radę.
- Cholerna racja, że damy.
- Wrócisz zanim będziemy mieli okazję posmutnieć i za bardzo za sobą zatęsknić.
- Racja. Ja będę trenował, a ty będziesz odpoczywała.
- Taa.
Kiedy milkniemy, przytulamy się przez długi czas i prawie słyszę tykanie mijających minut. Są jak małe suki, które upierają się, żeby zrujnować mi życie. Justin znowu mnie wącha, jakby chciał by wystarczyło mu mojego zapachu na dwa miesiące. I ja, prawie rozgorączkowana, robię to samo. Wdycham jego zapach i zamykam oczy, czując mięśnie jego ramienia pod moimi palcami. Są takie silne i twarde, gdy znowu zaczynam lekko go masować.
- Zostawiłam trochę olejku z arniki w twojej walizce. Na wypadek gdyby bolał cię jakiś mięsień.
- Nadal widzisz krew?- Pyta cicho, a kiedy potakuję, przyciąga mnie na swoje kolana, gdzie wtulam się w niego i przyciskam skroń do jego szczęki.
- Za każdym razem, kiedy zaczynają się skurcze, czuję jakby miał wyjść ze mnie. -Głaszcze moje plecy i przyciska usta do mojego czoła.
- Wiem, że brak biegania cię zabije. Unikaj swoich stóp, dla mnie.
- Nie tak bardzo jak zabiłaby mnie utrata naszego dziecka. - Szepczę.
Biegałam przez całe moje życie. A teraz boję się choćby chodzić z lęku, że skurcze wrócą i znajdę czerwień w moich majtkach. Przysięgam, że jeśli nie uda mi się utrzymać w sobie dziecka mężczyzny, którego kocham to nie wiem, co zrobię, ale nie mogę... odmawiam stracenia tego dziecka.
- Twoi rodzice wiedzą, że przyjeżdżasz? Siostra?
- Dałam im znać, że przyjeżdżam, ale jeszcze o nas nie wiedzą. Zachowuję to na spotkanie twarzą w twarz. Tylko Mel i dwoje moich innych najlepszych przyjaciół wie o tym.
Odciąga moją głowę do tyłu, żeby móc na mnie spojrzeć.
- W porządku. Ale do kogo najpierw zadzwonisz, jeśli się pogorszy? Do mnie. Do kogo zadzwonisz, kiedy będziesz czegoś potrzebowała? Do mnie. Będę twoimi wszystkim. Będę twoim cholernym niewolnikiem seksualnym przez telefon. O każdej porze, gdziekolwiek będę. Jasne, Brooke?
- Przepraszam. Mój umysł zamarzł na 'niewolniku seksualnym'.
- Taak? A co mam ci wyjaśnić w tej sprawie? -Diabeł podnosi jedną ciemną brew, która rozpala moje ciało jak mały wulkan. Pomysł z seksem przez telefon z udziałem Justin powoduje, że chce mi się zarówno śmiać, ale też czuję nagłe, niewiarygodne łaskotki. Kończy się na tym, że żartobliwie popycham jego pierś.
- Nie zadzwonię do ciebie po to! Wiem, że będziesz zajęty. -Jego oczy połyskują.
- Na to nie będę zajęty.
- O co chodzi z tym błyskiem w oku? Robiłeś to już wcześniej? Założę się, że Melanie robiła to z Riley'm. -Uśmiecha się krzywo, przesuwa rękami po tyle mojej głowy i z powrotem, a potem delikatnie całuje płatek mojego ucha i nos. Jego głos jest trochę głęboki.
- Chcę zrobić to z tobą. - Moja płeć zaciska się, sutki bolą i rozchodzi się po mnie ciepło. Kocham nasze pierwsze razy. Pierwszy raz, kiedy puścił mi 'Iris'. Pierwszy raz, kiedy zaprosił mnie na bieganie. Pierwszy raz, kiedy mnie pocałował, kiedy się ze mną kochał. Nigdy wcześniej nie mieliśmy pierwszego razu tego typu.
- Ja też tego chcę, ale nie wiem czy mogę. Jeśli tam dotknę...z krwią... -Jego usta przyciskają się do mojego czoła, a palce odpinają dwa górne guziki mojej bluzki. Jego głos jest dziesięć razy bardziej dosadny niż chwilę temu.
- To tylko krew. - Jego zapach, feromony, które wydziela, wciągają mnie w wir. Moje łono pulsuje tak
mocno, moje już i tak wrażliwe piersi są takie ściśnięte w biustonoszu.
- Justin, Boże, tylko ty możesz mnie tak rozpalić, gdy tak się martwię. -Jego ręce rozkładają się na moim tyłku i nagle wsuwa język w moje ucho... potem posuwa mnie nim delikatnie, a pomiędzy moimi udami buduje się nowy żar.
- Pragnę cię tak cholernie mocno. - Jego głos jest przerywany. Wkłada rękę pod moje jeansy i głaszcze pośladek pod moimi majtkami. Chwyta moje obie piersi i ściska je razem, pieszcząc mnie i warcząc
na mojej skórze.
- Kiedykolwiek ty chcesz, ja chcę. - Mówi mi, podnosząc swoją głowę i przyciskając usta do moich. Jego słowa wibrują na moim języku, gdy wygłodniale pocieram go.
- Tylko zadzwoń i powiedz mi. Powiedz, że mnie pragniesz. Że jesteś na mnie napalona, a zajmę się tobą. Zajmę się moją kobietą, kiedy tylko będzie chciała. Obojętnie czego będzie chciała.
- Ja też. Zadzwoń do mnie, a zajmę się tobą. - Pocieram kciukiem po jego twardej, kwadratowej szczęce. Potem zamykamy odległość pomiędzy naszymi ustami. Przez resztę lotu trzyma moją twarz i całuje mnie, i całuje mnie, i całuje mnie i całuje mnie mocno i żarłocznie.
~~~
Na lotnisku czekan na nas szofer w bajeranckim czarnym Lincolnie i Justin mówi pilotom, że wróci za dwie godziny. Jedziemy w ciszy na tylnym siedzeniu, tak blisko siebie jak to możliwe. Wyglądam na znajomą scenerię i włączam iPhone’a. Zdaję sobie sprawę, że robię wszystko, by odwrócić moją uwagę, gdy zbliżamy się do mieszkania. Tak samo jak zniósł mnie po schodkach samolotu, Justin wynosi mnie z samochodu i wnosi do mieszkania. Zaciskam ramiona wokół jego szyi.
- Zostań. Justin, zostań. Bądź moim męskim więźniem. Obiecuję zajmować się tobą przez cały dzień, każdego dnia. -Śmieje się bogatym, męskim dźwiękiem, wpatrując się we mnie tymi łamiącymi serce
karmelowymi oczami. Potem rozgląda się po moim mieszkaniu z ciekawością i czuję motylki, gdy widzę jego szczere zainteresowanie. Chce zobaczyć, gdzie mieszkam. O Boże, kocham go tak bardzo,
że aż boli.
- Zrobię ci szybki obchód, a potem będziesz musiał wynieść stąd swój piękny tyłek. - Ostrzegam go.
śmieje się.- Pokaż mi łoże mojej kobiety.
Nadal mnie niesie, a ja wyciągam rękę i pokazuję mu mój kolorowy salon.
- Mój salon, Melanie dekorowała. Jest naprawdę dobra. Nieoryginalna. Wspominano o niej w jakichś
lokalnych magazynach, ale oczywiście marzy o byciu umieszczoną w 'Architectural Digest'.
Pandora, moja druga przyjaciółka, mówi jej, że ma większe szanse na ukazanie się w 'Playboy’u'.
Są dekoracyjnymi rywalkami i lubią się nawzajem podjudzać. -Puszcza do mnie oko i to mrugnięcie zamienia się w małe łaskotanie w moim wnętrzu, gdy wskazuję na przyłączone pomieszczenie.
- A to moja kuchnia. Mała, ale tylko ja tu mieszkam. A te drzwi zaprowadzą nas do…mojej sypialni.
- Wchodzimy do środka i sadza mnie w nogach łóżka, potem rozgląda się z cichym zastanowieniem. Robię to samo i patrzę jego oczami. To prosta sypialnia, w cielistych kolorach. Na ścianach wisi kilka biało- czarnych zdjęć sportowców, zbliżenia mięśni. Znajduje się tu też tablica korkowa ze zdjęciami mnie, Melanie, Pandory, Kyle’a…innych przyjaciół…
Wiszą tu też dwa wykresy żywieniowe, mówiące o węglowodanach, białkach i zdrowych tłuszczach. Jest też oprawiony w ramkę cytat, który dała mi Melanie: 'MISTRZ TO KTOŚ, KTO WSTAJE, KIEDY NIE MOŻE.' - JACK DEMPSEY. Kupiła mi to, kiedy rozerwałam sobie ścięgno i wpadłam w depresję. Wtedy próbowałam być tym mistrzem. Patrzę teraz na jednego. Każdego dnia patrzę na jednego.
Podchodzi do tablicy korkowej i ogląda zdjęcia, na których przebiegam przez metę... z numerem 06 na piersi i przesuwa ręką po fotografii.
- Spójrz tylko na siebie.- Mówi z cichą ukrywaną męską dumą. Nie zdawałam sobie sprawy, że podeszłam do niego dopóki się nie obraca i nie widzi mnie.
Podnosi mnie i sadza z powrotem na łóżku, tym razem na środku. Odgarnia luźne kosmyki włosów za moje ucho.
- Unikaj swoich stóp dla mnie. - Upomina.
- Będę. Zapomniałam. To przyzwyczajenie. - Przesuwam się w tył, żeby oprzeć się o wezgłowie i przyciągam go do siebie.
- Powinieneś iść albo nigdy nie pozwolę ci mnie zostawić. - Szepczę mu do ucha.
Tuli mnie przez chwilę. Jego twarde, silne ramiona oplatają moją talię, gdy opuszcza głowę i całuje, liże i wącha moją szyję, szybko wirując między tymi trzema rzeczami. Nigdy nie wąchał mnie tyle, co przez ostatnie dwie godziny. Teraz wącha mnie powoli i głęboko, a potem liże w takim samym tempie, a ja czuję jego uwagę i jego pocałunek w mojej płci.
- Kiedy powiesz mi że jesteś w łóżku, właśnie to będę sobie wyobrażał. Właśnie to zobaczysz. - Mówi unosząc głowę. Robię się płaczliwa, ale nie chcę pogarszać sprawy, więc potakuję. Ale wiem, że nie
ma takie opcji na świecie, że nie zauważył mojej zmarszczonej miny.
Jego wzrok podchwytuje moje oczy, gdy się odsuwa.
- Niedługo wrócę.- Mówi mi, chwytając mój policzek w swoją dużą, stwardniałą rękę. Nienawidzę tego, że wymknęła mi się łza. Uśmiecha się do mnie, ale ten uśmiech nie sięga jego oczu.
- Niedługo tutaj będę. - Powtarza.
- Wiem. - Wycieram policzek, biorę go za rękę i całuję wnętrze dłoni. Potem zginam jego palce, więc obojętnie czy tego chce czy nie, trzyma mój pocałunek.
- Będę na ciebie czekała.
- Cholera, chodź tutaj.- Miażdży mnie swoimi ramionami i wszystkie moje wysiłki, żeby trzymać się w garści szlag trafia i zaczynają się wodne atrakcje. Zaczynam ryczeć.
- Będzie dobrze. - Mówi, głaszcząc mnie po plecach, gdy przejmuje mnie drżący szloch.
Słyszę 'Będzie dobrze. Będzie dobrze, petardko', ale nie czuję, żeby było dobrze. Jak mogłoby być dobrze? Może mnie potrzebować. Ja potrzebuję jego. Może zrobić się czarny, a Pete może wstrzyknąć jeszcze więcej gówna w jego szyję. Coś może wydarzyć się podczas walki i mogą mi nie powiedzieć, bo nie będą chcieli mnie stresować z obawy, że mogłabym stracić dziecko. Czuję się słaba i bezradna, a jedynej rzeczy, której chciałam w życiu to być silną i niezależną. Ale czuję się głęboko i nieodwołalnie zakochana. I teraz rządzi mną ta miłość, do tego człowieka, który brzmi niczym burza, mówiąc do mojego ucha. Pachnie jak mydło, ocean i on. Trzymają mnie najsilniejsze ramiona na świecie... i kiedy te ramiona znikną, mój cały świat zniknie razem z nimi.
- Musisz iść. - Mówię, chwiejnie nabierając powietrza, gdy go odpycham. Zamiast tego styka się ze mną czołem i nosem. Wdychamy nasze powietrze. Nie musimy tego mówić. Kocham cię, iskrzy między nami i słyszę te słowa tak samo jakby krzyczał je do mnie.
Bierze moją rękę, mocno całuje kłykcie, a potem kładzie ręce na moich policzkach i wyciera łzy kciukami.
- W porządku, malutka petardko?
- Będzie. Bardziej niż w porządku. - Obiecuję. Mój telefon wibruje w kieszeni i rozchwiana
sprawdzam wiadomość.
- Melanie będzie za pięć minut. - Mój głos jest surowy. Mel wie, gdzie trzymam zapasowy klucz i wpadnie tutaj w każdej chwili, a Justin odejdzie. Odejdzie. Moje oczy znowu otoczone są mgłą.
- Proszę, idź zanim się rozpłaczę. - Błagam. Co jest śmieszne, bo już płaczę jak dziecko, czuję się i pewnie wyglądam jak gówno. Owija palce wokół mojego karku i zamyka oczy, opierając się o mnie głową. - Myśl o mnie jak szalona.
- Wiesz, że będę.
Burzliwe karmelowe oczy podtrzymują mój wzrok, jego głos jest zachrypnięty, gdy się przysuwa.
- A teraz mnie pocałuj. - Robię to, a on pojękuje łagodnie, gdy jego usta dotykają moich. Wybuchają we mnie małe fajerwerki i czuję jego pocałunek. Koi mój umysł, duszę i serce. Rozkłada rękę i pieści
moje plecy, gdy całujemy się powoli, głęboko, chłonąc i zapamiętując. Potem jego usta przesuwają się w górę, żeby pochłonąć łzę płynącą po moim policzku.
- Brookey!!! Gdzie jest gorący tatuś i przyszła mamusia?
Przeklina pod nosem i szybko całujemy się jeszcze raz. Podgryza i ssie mój językmocniej, trzymając moją głowę w ręce. Jego przepyszny, brutalny pocałunek sprawia, że czuję jakby moje ciało zostało wessane i ugryzione przez lwa. Bolą mnie piersi. Moje sutki pulsują w biustonoszu.
Wiercę się i zaciskam uda, kiedy w końcu się odsuwa. Nasze oczy na chwilę się spotykają. Przywierają do siebie. Jego są gorące i desperacko głodne, jakby za chwilę chciał zedrzeć ze mnie ubrania.
- Jesteś wszystkim, czego nie wiedziałem, że chciałem.- Zakłada kolejny kosmyk moich włosów za ucho, jego oczy są trochę za bardzo błyszczące, gdy się odsuwa.
- I cała moja. Pamiętaj o tym smacznym kąsku.- Słyszę jak obcasy Melanie klikają na zewnątrz.
Justin wstaje i w jakiś sposób wygląda na większego niż kiedykolwiek. Duży, twardy, karmelowooki i
piękny.
- Całkowicie moja.- Mówi. - Brooke Dumas.
- Gdy się wycofuje, przebiega mnie dreszcz. Jego wzrok przybija mnie do łóżka. Czuję się wypieprzona w moim łóżku samymi jego oczami, gdy próbuję odzyskać oddech.
- Jestem w ciąży z twoim dzieckiem, jeśli były jakieś wątpliwości do kogo należę. - Mówię mu.
- Oboje jesteście moi. - Mówi, pokazując na mnie.
- Zwłaszcza ty.
Przełykam podekscytowanie, a on odwraca się, żeby odejść.
- Hej!- Wołam.- Ty też jesteś mój. - Potakuje, a potem rzuca swojego iPod’a w moim kierunku.
- Nie tęsknij za mną za bardzo. - Łapię go i przyciskam do piersi.
- Nie będę! - Odpowiadam nonszalancko z fałszywą brawurą. Potem słychać jego głos na korytarzu i wyłapuję jak Mel cicho go zapewnia.
A później nadchodzi okropny dźwięk zamykających się frontowych drzwi.
Wtedy właśnie wkładam głowę w poduszkę i zaczynam płakać.
_________________________________________________________________________________
Tak Justin jest jeszcze bardziej zaborczy, kiedy Brooke jest w ciąży z jego dzieckiem :)
Słodziaki ;D
* Jeżeli komuś nie podoba się to iż Brooke jest w ciąży... niech to zachowa dla siebie, ok?!
Ja nikogo tutaj nie trzymam na siłę! Nie toleruję obraźliwych komentarzy, to jest fikcja i nic nie zmieni tok tej historii, określenie nienarodzonego dziecka jako 'bachor' nie jest miłe. (skierowane do osoby która tak to określiła)
Czasem warto trzymać język za zębami, bo nie tylko czyny ale i słowa określają człowieka, jakim jest.
Dziękuję :)
Do następnego Miśki!
xx
Nie ma na to piosenki. A może jest, ale nie mamy ochoty na muzykę.
Słychać pomiędzy nami jedynie cichy szum silników samolotu za oknami. Justin nie pozwolił Pete i Riley'owi zabrać się z nami. Chłopcy bali się, że może zrobić się pobudzony, gdy nie ma ich w pobliżu. Ale nic nie było w stanie ruszyć go tego ranka. Chciał być ze mną sam na sam. Zaniósł mnie do samochodu. Potem do samolotu. Boże, chcę, żeby nosił mnie jako osprzęt tak długo jak nie zabierze mnie do domu. Ale zabiera mnie do domu. Do Seattle. Gdzie ja zostanę, a on pojedzie.
Wszyscy lekarze mówią, że nie mogę podróżować. Wszyscy trzej mówią, że na pewno poronię, jeśli nie będę odpoczywała. Reżim łóżkowy. I krem z progesteronem. Mówią nam, że właśnie tego potrzebuję.
Nie wiedzą, że tym czego potrzebuję jest mój karmelowooki diabeł i myśl o rozłące na dwa miesiące, aż nie wyjdę ze strefy zagrożenia, sprawia, że chce mi się płakać.
Teraz Justin jest rozciągnięty na swoim siedzeniu, jego głowa jest odchylona do tyłu, gdy gapi się na sufit samolotu , instynktownie głaszcząc mnie po włosach.
Wygląda tak samo nędznie jak ja się czuję. Nadal słyszę go jak mówił do lekarzy wezwanych do pokoju... kiedy przepisali 'żadnych podróży' i 'reżim łóżkowy'.
- To niemożliwe. Potrzebuję jej przy sobie. Jedzie tam, gdzie ja.
I kiedy trzeci lekarz powiedział, że mu przykro i wyszedł, pamiętam jak praktycznie go błagałam.
- Nie możesz myśleć poważnie o odesłaniu mnie. Prawda? Justin, położę się. Kurwa, nie ruszę się.
To twój syn. Będzie się trzymał! Będzie. Nie rozumiem jak odesłanie mnie ma zmniejszyć stres. Nie chcę jechać do domu. Będę leżała w łóżku przez cały dzień, tylko nie zabieraj mnie z powrotem!
- Wyglądał na tak sfrustrowanego jakby był gotów rozerwać coś na dwie części gołymi rękami, gdy powiedział do Pete.
- Przygotuj samolot. - A potem obrócił się do mnie i patrzył tymi karmelowymi oczami, które straciły cały swój blask. Nawet nie miał czasu wytłumaczyć, bo zaczęłam płakać. I oto jesteśmy tutaj.
Dupa blada. Czterdzieści tysięcy stóp nad ziemią, lecąc do Seattle.
Leżę na ławce z głową na jego kolanach, twarzą do sufitu, kiedy przeczesuje palcami mój kucyk, a potem skórę głowy. Gapi się na sufit od godziny, jego pierś powoli się poszerza, jak gdyby każdy oddech miał go uspokoić, ale to się nie udaje.
Boli mnie serce, gdy myślę sobie ile wysiłku będzie od niego wymagało, żeby to nie popieprzyło mu w głowie. Chcę wyszeptać słowa otuchy, ale nawet nie mogę się odezwać. Jestem tak wkurzona na życie, że znowu rzuca mi podkręconą piłkę.
Nagle zaczyna całować mnie miękko, na początku czubek mojego ucha, potem płatek, następnie szyję. Jego oddech wysyła we mnie drgawki, gdy na w pół warczeniem wypowiada słowa, które wydają się niszczyć go od środka. Moje oczy płoną i jestem pewna, że sztylet sterczy mi z piersi, gdy mówi.
- Będę za tobą tęsknił... Będziesz musiała być grzeczna, dla mnie... dbaj o siebie... Potrzebuję cię...
- Moje gardło jest tak opuchnięte że mogę tylko potaknąć, gdy obserwuję jak sięga do swoich jeansów i wyciąga platynową kartę kredytową.
- Używaj jej. - Szepta.
Podejrzewam, że Melanie umarłaby gdyby facet dał jej kartę kredytową, ale ja nie chcę iść na maraton po sklepach czy coś. Nie chcę...niczego poza moim życiem. Chcę, żeby naszemu dziecku nic nie było. Chcę, żebyśmy byli razem. Chcę mojego nowego życia w drodze, z nim.
- Brooke. - Ostrzega i czuję jak wciska kartę w moją dłoń.
- Chcę widzieć wypłaty. Codziennie. - Ostrzega. Spogląda na mnie z góry z pół uśmiechem, jego ciemne włosy sterczą trochę bardziej niż zazwyczaj, jego zarost jest tego ranka jeszcze ciemniejszy, bo się nie ogolił. I jak można kochać kogoś tak bardzo, że to cię pali? Kocham to jak jego czarne rzęsy
okalają karmelowe oczy i kocham ostry kształt jego brwi. Kocham jego twarde czoło, kości policzkowe i szczękę, to jak jego usta wyglądają na zarówno pełne i miękkie ale też twarde i silne.
Podnosząc ramię, przesuwam koniuszkami palców po jego kwadratowej szczęce.
- Kiedy wróciłam, obiecałam sobie, że już nigdy cię nie zostawię.
- Ja obiecałem sobie, że już nigdy cię nie puszczę. Co innego mam zrobić?- Jego oczy są ciemne i cierpiące, wiem, że nie spał. Przez całą noc chodził po pokoju, zginając i rozluźniając palce, gdy pytał mnie czy czuję ból. Taa, czułam. Czułam małe ukłucia w moim sercu i mówiłam: 'żadnych skurczy'.
Wrócił do łóżka, żeby mnie przytulić i całował tak jakby chciał mnie pochłonąć. Pamiętam każdy ruch jego języka na moim. Ciepło jego oddechu na mojej twarzy. I to ile razy odrywał swoje usta, całował mnie w czoło i znikał w łazience. Bo kochać się też nie możemy.
Więc naszą ostatnią wspólną noc spędziliśmy na całowaniu się. I kiedy on kilka razy brał zimny prysznic, ja płakałam w poduszkę.
Teraz przesuwa luźne kosmyki z mojego czoła i podtrzymuje mój wzrok.
- Wszystko będzie dobrze, petardko. - Szepta do mnie. Ogarnia wzrokiem moje ciało i kładzie rękę na
moim brzuchu. Ten władczy gest sprawia, że moje serce płonie miłością.
- Damy sobie radę. - Głaszcze mnie łagodnie przez moją bawełnianą bluzkę i patrzy na mnie z góry czułymi, karmelowymi oczami.
- Prawda?
- Oczywiście, że tak. - Mówię z nagłym przypływem determinacji.
- To tylko dwa miesiące, prawda? -Szczypie mnie w nos.
- Prawda.
- I to nie znaczy, że nie możemy komunikować się w inny sposób.
- Dokładnie. - Siadam, opieram czoło na jego ramieniu masując jego muskuły, a on obejmuje mnie
w talii.
- Pozwalaj swojemu ciału odpoczywać. Używaj lodu po treningach. Dobrze się rozgrzewaj. - Grzebie twarz w mojej szyi i słyszę jak wąchamy siebie nawzajem najgłębszymi z możliwych oddechów. Jego ręka zaciska się na mojej kości biodrowej i nagle liże mnie po szyi. Dudni głębokim głosem w moje ucho.
- Nie mogę pozwolić, żeby coś ci się stało, Brooke. Nie mogę. Musiałem przywieźć cię z powrotem.
- Wiem, Justin, wiem. - Przesuwam palcami przez tył jego głowy, bo brzmi na tak przygnębionego.
- Nic nam nie będzie, całej naszej trójce.
- Właśnie o to w tym wszystkim chodzi.
- I tak jak mówisz, damy radę. Naprawdę damy radę.
- Cholerna racja, że damy.
- Wrócisz zanim będziemy mieli okazję posmutnieć i za bardzo za sobą zatęsknić.
- Racja. Ja będę trenował, a ty będziesz odpoczywała.
- Taa.
Kiedy milkniemy, przytulamy się przez długi czas i prawie słyszę tykanie mijających minut. Są jak małe suki, które upierają się, żeby zrujnować mi życie. Justin znowu mnie wącha, jakby chciał by wystarczyło mu mojego zapachu na dwa miesiące. I ja, prawie rozgorączkowana, robię to samo. Wdycham jego zapach i zamykam oczy, czując mięśnie jego ramienia pod moimi palcami. Są takie silne i twarde, gdy znowu zaczynam lekko go masować.
- Zostawiłam trochę olejku z arniki w twojej walizce. Na wypadek gdyby bolał cię jakiś mięsień.
- Nadal widzisz krew?- Pyta cicho, a kiedy potakuję, przyciąga mnie na swoje kolana, gdzie wtulam się w niego i przyciskam skroń do jego szczęki.
- Za każdym razem, kiedy zaczynają się skurcze, czuję jakby miał wyjść ze mnie. -Głaszcze moje plecy i przyciska usta do mojego czoła.
- Wiem, że brak biegania cię zabije. Unikaj swoich stóp, dla mnie.
- Nie tak bardzo jak zabiłaby mnie utrata naszego dziecka. - Szepczę.
Biegałam przez całe moje życie. A teraz boję się choćby chodzić z lęku, że skurcze wrócą i znajdę czerwień w moich majtkach. Przysięgam, że jeśli nie uda mi się utrzymać w sobie dziecka mężczyzny, którego kocham to nie wiem, co zrobię, ale nie mogę... odmawiam stracenia tego dziecka.
- Twoi rodzice wiedzą, że przyjeżdżasz? Siostra?
- Dałam im znać, że przyjeżdżam, ale jeszcze o nas nie wiedzą. Zachowuję to na spotkanie twarzą w twarz. Tylko Mel i dwoje moich innych najlepszych przyjaciół wie o tym.
Odciąga moją głowę do tyłu, żeby móc na mnie spojrzeć.
- W porządku. Ale do kogo najpierw zadzwonisz, jeśli się pogorszy? Do mnie. Do kogo zadzwonisz, kiedy będziesz czegoś potrzebowała? Do mnie. Będę twoimi wszystkim. Będę twoim cholernym niewolnikiem seksualnym przez telefon. O każdej porze, gdziekolwiek będę. Jasne, Brooke?
- Przepraszam. Mój umysł zamarzł na 'niewolniku seksualnym'.
- Taak? A co mam ci wyjaśnić w tej sprawie? -Diabeł podnosi jedną ciemną brew, która rozpala moje ciało jak mały wulkan. Pomysł z seksem przez telefon z udziałem Justin powoduje, że chce mi się zarówno śmiać, ale też czuję nagłe, niewiarygodne łaskotki. Kończy się na tym, że żartobliwie popycham jego pierś.
- Nie zadzwonię do ciebie po to! Wiem, że będziesz zajęty. -Jego oczy połyskują.
- Na to nie będę zajęty.
- O co chodzi z tym błyskiem w oku? Robiłeś to już wcześniej? Założę się, że Melanie robiła to z Riley'm. -Uśmiecha się krzywo, przesuwa rękami po tyle mojej głowy i z powrotem, a potem delikatnie całuje płatek mojego ucha i nos. Jego głos jest trochę głęboki.
- Chcę zrobić to z tobą. - Moja płeć zaciska się, sutki bolą i rozchodzi się po mnie ciepło. Kocham nasze pierwsze razy. Pierwszy raz, kiedy puścił mi 'Iris'. Pierwszy raz, kiedy zaprosił mnie na bieganie. Pierwszy raz, kiedy mnie pocałował, kiedy się ze mną kochał. Nigdy wcześniej nie mieliśmy pierwszego razu tego typu.
- Ja też tego chcę, ale nie wiem czy mogę. Jeśli tam dotknę...z krwią... -Jego usta przyciskają się do mojego czoła, a palce odpinają dwa górne guziki mojej bluzki. Jego głos jest dziesięć razy bardziej dosadny niż chwilę temu.
- To tylko krew. - Jego zapach, feromony, które wydziela, wciągają mnie w wir. Moje łono pulsuje tak
mocno, moje już i tak wrażliwe piersi są takie ściśnięte w biustonoszu.
- Justin, Boże, tylko ty możesz mnie tak rozpalić, gdy tak się martwię. -Jego ręce rozkładają się na moim tyłku i nagle wsuwa język w moje ucho... potem posuwa mnie nim delikatnie, a pomiędzy moimi udami buduje się nowy żar.
- Pragnę cię tak cholernie mocno. - Jego głos jest przerywany. Wkłada rękę pod moje jeansy i głaszcze pośladek pod moimi majtkami. Chwyta moje obie piersi i ściska je razem, pieszcząc mnie i warcząc
na mojej skórze.
- Kiedykolwiek ty chcesz, ja chcę. - Mówi mi, podnosząc swoją głowę i przyciskając usta do moich. Jego słowa wibrują na moim języku, gdy wygłodniale pocieram go.
- Tylko zadzwoń i powiedz mi. Powiedz, że mnie pragniesz. Że jesteś na mnie napalona, a zajmę się tobą. Zajmę się moją kobietą, kiedy tylko będzie chciała. Obojętnie czego będzie chciała.
- Ja też. Zadzwoń do mnie, a zajmę się tobą. - Pocieram kciukiem po jego twardej, kwadratowej szczęce. Potem zamykamy odległość pomiędzy naszymi ustami. Przez resztę lotu trzyma moją twarz i całuje mnie, i całuje mnie, i całuje mnie i całuje mnie mocno i żarłocznie.
~~~
Na lotnisku czekan na nas szofer w bajeranckim czarnym Lincolnie i Justin mówi pilotom, że wróci za dwie godziny. Jedziemy w ciszy na tylnym siedzeniu, tak blisko siebie jak to możliwe. Wyglądam na znajomą scenerię i włączam iPhone’a. Zdaję sobie sprawę, że robię wszystko, by odwrócić moją uwagę, gdy zbliżamy się do mieszkania. Tak samo jak zniósł mnie po schodkach samolotu, Justin wynosi mnie z samochodu i wnosi do mieszkania. Zaciskam ramiona wokół jego szyi.
- Zostań. Justin, zostań. Bądź moim męskim więźniem. Obiecuję zajmować się tobą przez cały dzień, każdego dnia. -Śmieje się bogatym, męskim dźwiękiem, wpatrując się we mnie tymi łamiącymi serce
karmelowymi oczami. Potem rozgląda się po moim mieszkaniu z ciekawością i czuję motylki, gdy widzę jego szczere zainteresowanie. Chce zobaczyć, gdzie mieszkam. O Boże, kocham go tak bardzo,
że aż boli.
- Zrobię ci szybki obchód, a potem będziesz musiał wynieść stąd swój piękny tyłek. - Ostrzegam go.
śmieje się.- Pokaż mi łoże mojej kobiety.
Nadal mnie niesie, a ja wyciągam rękę i pokazuję mu mój kolorowy salon.
- Mój salon, Melanie dekorowała. Jest naprawdę dobra. Nieoryginalna. Wspominano o niej w jakichś
lokalnych magazynach, ale oczywiście marzy o byciu umieszczoną w 'Architectural Digest'.
Pandora, moja druga przyjaciółka, mówi jej, że ma większe szanse na ukazanie się w 'Playboy’u'.
Są dekoracyjnymi rywalkami i lubią się nawzajem podjudzać. -Puszcza do mnie oko i to mrugnięcie zamienia się w małe łaskotanie w moim wnętrzu, gdy wskazuję na przyłączone pomieszczenie.
- A to moja kuchnia. Mała, ale tylko ja tu mieszkam. A te drzwi zaprowadzą nas do…mojej sypialni.
- Wchodzimy do środka i sadza mnie w nogach łóżka, potem rozgląda się z cichym zastanowieniem. Robię to samo i patrzę jego oczami. To prosta sypialnia, w cielistych kolorach. Na ścianach wisi kilka biało- czarnych zdjęć sportowców, zbliżenia mięśni. Znajduje się tu też tablica korkowa ze zdjęciami mnie, Melanie, Pandory, Kyle’a…innych przyjaciół…
Wiszą tu też dwa wykresy żywieniowe, mówiące o węglowodanach, białkach i zdrowych tłuszczach. Jest też oprawiony w ramkę cytat, który dała mi Melanie: 'MISTRZ TO KTOŚ, KTO WSTAJE, KIEDY NIE MOŻE.' - JACK DEMPSEY. Kupiła mi to, kiedy rozerwałam sobie ścięgno i wpadłam w depresję. Wtedy próbowałam być tym mistrzem. Patrzę teraz na jednego. Każdego dnia patrzę na jednego.
Podchodzi do tablicy korkowej i ogląda zdjęcia, na których przebiegam przez metę... z numerem 06 na piersi i przesuwa ręką po fotografii.
- Spójrz tylko na siebie.- Mówi z cichą ukrywaną męską dumą. Nie zdawałam sobie sprawy, że podeszłam do niego dopóki się nie obraca i nie widzi mnie.
Podnosi mnie i sadza z powrotem na łóżku, tym razem na środku. Odgarnia luźne kosmyki włosów za moje ucho.
- Unikaj swoich stóp dla mnie. - Upomina.
- Będę. Zapomniałam. To przyzwyczajenie. - Przesuwam się w tył, żeby oprzeć się o wezgłowie i przyciągam go do siebie.
- Powinieneś iść albo nigdy nie pozwolę ci mnie zostawić. - Szepczę mu do ucha.
Tuli mnie przez chwilę. Jego twarde, silne ramiona oplatają moją talię, gdy opuszcza głowę i całuje, liże i wącha moją szyję, szybko wirując między tymi trzema rzeczami. Nigdy nie wąchał mnie tyle, co przez ostatnie dwie godziny. Teraz wącha mnie powoli i głęboko, a potem liże w takim samym tempie, a ja czuję jego uwagę i jego pocałunek w mojej płci.
- Kiedy powiesz mi że jesteś w łóżku, właśnie to będę sobie wyobrażał. Właśnie to zobaczysz. - Mówi unosząc głowę. Robię się płaczliwa, ale nie chcę pogarszać sprawy, więc potakuję. Ale wiem, że nie
ma takie opcji na świecie, że nie zauważył mojej zmarszczonej miny.
Jego wzrok podchwytuje moje oczy, gdy się odsuwa.
- Niedługo wrócę.- Mówi mi, chwytając mój policzek w swoją dużą, stwardniałą rękę. Nienawidzę tego, że wymknęła mi się łza. Uśmiecha się do mnie, ale ten uśmiech nie sięga jego oczu.
- Niedługo tutaj będę. - Powtarza.
- Wiem. - Wycieram policzek, biorę go za rękę i całuję wnętrze dłoni. Potem zginam jego palce, więc obojętnie czy tego chce czy nie, trzyma mój pocałunek.
- Będę na ciebie czekała.
- Cholera, chodź tutaj.- Miażdży mnie swoimi ramionami i wszystkie moje wysiłki, żeby trzymać się w garści szlag trafia i zaczynają się wodne atrakcje. Zaczynam ryczeć.
- Będzie dobrze. - Mówi, głaszcząc mnie po plecach, gdy przejmuje mnie drżący szloch.
Słyszę 'Będzie dobrze. Będzie dobrze, petardko', ale nie czuję, żeby było dobrze. Jak mogłoby być dobrze? Może mnie potrzebować. Ja potrzebuję jego. Może zrobić się czarny, a Pete może wstrzyknąć jeszcze więcej gówna w jego szyję. Coś może wydarzyć się podczas walki i mogą mi nie powiedzieć, bo nie będą chcieli mnie stresować z obawy, że mogłabym stracić dziecko. Czuję się słaba i bezradna, a jedynej rzeczy, której chciałam w życiu to być silną i niezależną. Ale czuję się głęboko i nieodwołalnie zakochana. I teraz rządzi mną ta miłość, do tego człowieka, który brzmi niczym burza, mówiąc do mojego ucha. Pachnie jak mydło, ocean i on. Trzymają mnie najsilniejsze ramiona na świecie... i kiedy te ramiona znikną, mój cały świat zniknie razem z nimi.
- Musisz iść. - Mówię, chwiejnie nabierając powietrza, gdy go odpycham. Zamiast tego styka się ze mną czołem i nosem. Wdychamy nasze powietrze. Nie musimy tego mówić. Kocham cię, iskrzy między nami i słyszę te słowa tak samo jakby krzyczał je do mnie.
Bierze moją rękę, mocno całuje kłykcie, a potem kładzie ręce na moich policzkach i wyciera łzy kciukami.
- W porządku, malutka petardko?
- Będzie. Bardziej niż w porządku. - Obiecuję. Mój telefon wibruje w kieszeni i rozchwiana
sprawdzam wiadomość.
- Melanie będzie za pięć minut. - Mój głos jest surowy. Mel wie, gdzie trzymam zapasowy klucz i wpadnie tutaj w każdej chwili, a Justin odejdzie. Odejdzie. Moje oczy znowu otoczone są mgłą.
- Proszę, idź zanim się rozpłaczę. - Błagam. Co jest śmieszne, bo już płaczę jak dziecko, czuję się i pewnie wyglądam jak gówno. Owija palce wokół mojego karku i zamyka oczy, opierając się o mnie głową. - Myśl o mnie jak szalona.
- Wiesz, że będę.
Burzliwe karmelowe oczy podtrzymują mój wzrok, jego głos jest zachrypnięty, gdy się przysuwa.
- A teraz mnie pocałuj. - Robię to, a on pojękuje łagodnie, gdy jego usta dotykają moich. Wybuchają we mnie małe fajerwerki i czuję jego pocałunek. Koi mój umysł, duszę i serce. Rozkłada rękę i pieści
moje plecy, gdy całujemy się powoli, głęboko, chłonąc i zapamiętując. Potem jego usta przesuwają się w górę, żeby pochłonąć łzę płynącą po moim policzku.
- Brookey!!! Gdzie jest gorący tatuś i przyszła mamusia?
Przeklina pod nosem i szybko całujemy się jeszcze raz. Podgryza i ssie mój językmocniej, trzymając moją głowę w ręce. Jego przepyszny, brutalny pocałunek sprawia, że czuję jakby moje ciało zostało wessane i ugryzione przez lwa. Bolą mnie piersi. Moje sutki pulsują w biustonoszu.
Wiercę się i zaciskam uda, kiedy w końcu się odsuwa. Nasze oczy na chwilę się spotykają. Przywierają do siebie. Jego są gorące i desperacko głodne, jakby za chwilę chciał zedrzeć ze mnie ubrania.
- Jesteś wszystkim, czego nie wiedziałem, że chciałem.- Zakłada kolejny kosmyk moich włosów za ucho, jego oczy są trochę za bardzo błyszczące, gdy się odsuwa.
- I cała moja. Pamiętaj o tym smacznym kąsku.- Słyszę jak obcasy Melanie klikają na zewnątrz.
Justin wstaje i w jakiś sposób wygląda na większego niż kiedykolwiek. Duży, twardy, karmelowooki i
piękny.
- Całkowicie moja.- Mówi. - Brooke Dumas.
- Gdy się wycofuje, przebiega mnie dreszcz. Jego wzrok przybija mnie do łóżka. Czuję się wypieprzona w moim łóżku samymi jego oczami, gdy próbuję odzyskać oddech.
- Jestem w ciąży z twoim dzieckiem, jeśli były jakieś wątpliwości do kogo należę. - Mówię mu.
- Oboje jesteście moi. - Mówi, pokazując na mnie.
- Zwłaszcza ty.
Przełykam podekscytowanie, a on odwraca się, żeby odejść.
- Hej!- Wołam.- Ty też jesteś mój. - Potakuje, a potem rzuca swojego iPod’a w moim kierunku.
- Nie tęsknij za mną za bardzo. - Łapię go i przyciskam do piersi.
- Nie będę! - Odpowiadam nonszalancko z fałszywą brawurą. Potem słychać jego głos na korytarzu i wyłapuję jak Mel cicho go zapewnia.
A później nadchodzi okropny dźwięk zamykających się frontowych drzwi.
Wtedy właśnie wkładam głowę w poduszkę i zaczynam płakać.
_________________________________________________________________________________
Tak Justin jest jeszcze bardziej zaborczy, kiedy Brooke jest w ciąży z jego dzieckiem :)
Słodziaki ;D
* Jeżeli komuś nie podoba się to iż Brooke jest w ciąży... niech to zachowa dla siebie, ok?!
Ja nikogo tutaj nie trzymam na siłę! Nie toleruję obraźliwych komentarzy, to jest fikcja i nic nie zmieni tok tej historii, określenie nienarodzonego dziecka jako 'bachor' nie jest miłe. (skierowane do osoby która tak to określiła)
Czasem warto trzymać język za zębami, bo nie tylko czyny ale i słowa określają człowieka, jakim jest.
Dziękuję :)
Do następnego Miśki!
xx
wtorek, 18 sierpnia 2015
7. Miasto grzechu.
Oto następny rozdział, który osobiście nie lubię ;(
Teraz jesteśmy w Mieście Grzechu, a jego oczy wróciły do swojego zwyczajowego, elektrycznego, przenikliwego karmelu.
Obudził się całkowicie brązowy po tym jak dowiedział się, że się spodziewamy. Spodziewamy. Się.
Nie spaliśmy tej nocy. Justin był twardy, ssał mnie, ja ssałam jego, pieścił mnie palcami, kładł swoją rękę na mojej, żebym go pieściła, gdy on pieprzył mnie palcami.
Następnego dnia oboje jesteśmy dobrze wypieprzeni i niewyspani, gdy spotykamy się z doktorem, który usunął moją kapsułkę antykoncepcyjną. Ten uprzejmy człowiek przypomniał mi, że po pięciu latach każda 'rzecz na ramię' musi zostać zmieniona. Moja miała już pięć i pół roku, co za wstyd i przyznaję, że czułam się głupio, iż kompletnie zapomniałam to policzyć. Zwłaszcza, że zapewniałam Justina że jestem na antykoncepcji. Ale potem widzę jego migoczące i zadowolone z siebie karmelowe oczy, które cicho drażnią się ze mną, mówiąc że zrobiłam to celowo.
- Cóż, mogłeś używać prezerwatyw. - Szepnęłam, patrząc złośliwie.
- Z tobą?- Prycha. Potem trąci mnie w żebra.- Jesteś moja.
- Pani antykoncepcja nie działała już od jakiegoś czasu i ciało potrzebuje trochę czasu, aby zwiększyć produkcję hormonalną, choć pani wydaje się dobrze sobie radzić. - Powiedział doktor, a potem przekazał nam datę porodu, która szczęśliwie będzie miała miejsce prawie dwa miesiące po zakończeniu sezonu.
Przysięgam, że Justin wyglądał tak uroczo w gabinecie lekarskim: silny i atletyczny w swoim sportowym ubraniu. Siedział na krześle obok mojego i słuchał z uwagą tego, co mówił doktor. Wiele terminów mogło być po chińsku dla nas obojga. Ale wyglądał na zaciekawionego i zmartwionego tym czy będę mogła biegać. I ile powinnam jeść? Ile gram protein? Ile węglowodanów? Lekarz wyglądał na zmieszanego przez jego pytania dotyczące szczegółowej wagi, a ja tylko chciałam pocałować mojego faceta za to, że poszedł ze mną na tą wizytę. Kłamstwo.
Nie chciałam go tylko pocałować. Chciałam przycisnąć moje piersi do jego klatki piersiowej aż sutki przestałyby mnie boleć i chciałam zmieszać moje usta z jego, usiąść na jego członku i ujeżdżać go do Australii i z powrotem. Jeśli Justin jest szalenie podniecony moją ciążą, to ja nawet nie zacznę opisywać, co robi mi kombinacja jego cielesnych, karmelowych oczu i moich szalejących hormonów. Teraz jest zdeterminowany, żebym poszła powąchać jedzenie, przez które nie zrobi mi się niedobrze i wtedy będę mogła zacząć jeść za dwoje. Martwię się, że utuczy mnie do rozmiarów słonia, więc jeśli chce bym jadła, to raczej wolałabym jeść świeże i pożywne produkty niż śmieciowe żarcie. No i o to jesteśmy, Diane i ja. Przechadzamy się po Whole Foods na Bulwarze Las Vegas.
Na zewnątrz sklepu widać bilbordy gier, kobiet i alkoholu. To Las Vegas, kochanie! Ale żadne z nas nie robi niczego, co musiałoby 'tutaj zostać'. Justin kopie tyłki na siłowni, w zasadzie to Trener zwiększył ilość jego godzin treningowych.
Pakuje więcej mięśni i robi się jeszcze bardziej wyrzeźbiony, a cały zespół zgadza się, że Skorpion nie zasługuje na nic innego jak Riptide’a w najlepszej formie podczas finału. Więc moja bestia trenowała dziewięć godzin, a ja rozpieszczałam się trochę dłuższym snem rankami, a potem dołączałam do niego w siłowni nim skończył. Je proteiny jak szalony i Trener włączył mu do jadłospisu koktajle z L-glutaminą, by zachować masę mięśniową. Więc teraz pomagam Diane wybrać najlepsze jedzenie dla jego ciała i umysłu. Pete mówi, że jeśli Skorpion znowu będzie chciał pieprzyć mu w głowie, to musimy się upewnić że Justin wystarczająco dużo śpi, odpowiednio ćwiczy i właściwie je...żeby był tak stabilny jak to możliwe. Szczególnie bardzo potrzebuje tłuszczów omega-3.
Dzisiaj kupujemy tyle świeżego jedzenia dla mojego T-rexa, że potrzebujemy dwóch wózków. Zaliczamy każdy kąt sklepu, kupując owoce, warzywa, najlepsze sery, ciemną czekoladę, kiełki i orzechy. Potem kierujemy się do części z białkiem i zamawiamy alaskańskiego łososia królewskiego, króla pośród ryb, z jak najmniejszą ilością toksyn jaką może mieć ryba. Kiedy czekamy na zapakowanie kilku kilogramów ryby, oglądam główkę jednego z uroczych brokułów, które mamy w jednym z wózków. Kiedyś nazywałam je 'małymi drzewami', a Melanie 'zielonymi rzeczami'. Mówiła tak na wszystko co było zielone... jedynym powodem, z którego jadła warzywa był kolor. Mel kocha kolory.
- Moja babcia nauczyła mnie wszystkiego, co wiem o jedzeniu. Dietą wyleczyła mojego dziadka z depresji. - Mówi do mnie Diane.
Zamawiamy też trochę krewetek złapanych na wolności i wszystko inne, co zostało złapane na wolności, a facet obsługujący stanowisko pakuje je.
- Raz miałam depresję. - Mówię nagle, patrząc na oko nieżywej ryby.
- To niefajna sprawa.
- Ty? Brooke, patrząc na ciebie nigdy bym nie pomyślała. Czy stało się coś, co to spowodowało?
- Chyba moje życie zmieniło się zanim byłam na to gotowa. - Wzruszam ramionami i uśmiecham się do niej smutno.
- Nie mogłam uwierzyć w rzeczy, które pojawiały się w mojej głowie tamtymi dniami. - Przyznaję.
- Wszystko wydawało się takie bezcelowe. Takie nużące. Ciężko myśleć, że ktokolwiek może sam z tego wyjść.
- A ty jak to zrobiłaś?- Naciska.
- Nie wiem, myślę, że jakaś mała część mnie zdawała sobie sprawę, że to nie był mój mózg. To tylko kolejny organ, taki jak nasze nerki czy wątroby. - Trzeźwo potakuje w zrozumieniu, więc dodaję, mimo, że to brzmi szalenie.
- Mój mózg chciał, żebym umarła, ale w jakiś surrealistyczny sposób, czułam jak moja dusza walczy.
Czasami nie potrafię przestać myśleć i porównywać; kiedy ja miałam depresję raz w życiu przez dwa miesiące, Justin przechodzi przez to bez przerwy, zatacza ten krąg znowu i znowu, podnosząc się i upadając. Każdy, kto przez to przechodzi jest wojownikiem.
Tak samo jak jego najbliżsi, którzy walczą razem z nim. Przysięgam, że dusza Justina jest taka silna… Wiem, że kiedy zapada się w mroczny wir, to właśnie jego dusza pokonuje depresję. Cała ta gotująca się w nim energia jest zbyt potężna, żeby nie powrócić. Jak… prąd odpływowy.
- Jakie to uczucie?- Szepcze Diane, gdy mężczyzna w końcu oddaje nam worki z lodem.
- Wiesz, że kiedy dostajesz jakieś wizualne albo słyszalne bodźce, albo kiedy czegoś dotykasz, to twój mózg dyktuję odpowiedź do zmysłów. - Mówię jej.
- Widzę cię i mój mózg momentalnie wysyła odpowiedź na twój widok, którą w moim przypadku są komfort i szczęście. Ale podczas mojej depresji, widziałam rzeczy, normalne rzeczy, a odpowiedzi,
które wysyłał mój mózg nie pasowały do siebie. To było szaleństwo.
- Brzmi jak szaleństwo!- Zgadza się.
Uśmiecham się, zabieramy lód od mężczyzny, dziękujemy i pchamy nasze wózki alejką w kierunku mięs i serów. Dodaję.
- Ja to widzę tak. Nasze mózgi to lekarze, a nadnercza to apteki wypełniające recepty. Możesz oglądać reklamę ze śmiejącymi się dziećmi, a niezrównoważony umysł szybko przepisze niepokój i łzy. Nawet jeśli to logicznie nie ma sensu... to bez znaczenia. Taką receptę dostało twoje ciało.
- Naprawdę mi przykro, Brooke. Nigdy tak naprawdę nie zastanawiałam się jakie to musi być uczucie.
- Dodajemy do naszych wózków trochę organicznego sera koziego, mleko kokosowe, mleko migdałowe i tłuste mleko krowie.
- Kazali mi brać tabletki, ale to tylko pogorszyło sprawę. Jedyną rzeczą, która mi pomogła była rodzina, Melanie, ćwiczenia i słońce.
- Wiem, że naszego faceta dopada taki stan kilka razy w roku. - Szepcze Diane, oglądając etykietkę na organicznym jogurcie greckim.
- Wiedziałam, że coś z nim jest, tylko nie znałam diagnozy dopóki chłopcy nie powiedzieli mi, kiedy był hospitalizowany po raz ostatni. - Nagle znowu zostaję przeniesiona do szpitala, do Justina, który próbował mi coś powiedzieć. I do mnie, która uciekła… a potem on, próbujący jakoś sobie radzić z tysiącem kobiet w jego łóżku. Przysięgam, że głęboko mnie to boli, tak głęboko, dokładnie tam, gdzie mieści się moja dusza. Zanim się orientuję, oplatam ręce wokół brzucha jak gdybym czuła go tam. We mnie. W naszym dziecku.
- Jest niesamowitym bokserem. - Mówi Diane z podziwem, a jej oczy połyskują dumą.
- Cały ten wysiłek jaki wkłada, żeby być zdrowym. Musiałaś zauważyć, że Justin nigdy nie je czegoś, co nie jest całkowicie dobre dla jego ciała. Przenigdy. - Burczy mi w brzuchu, gdy przypominam sobie jego zdrowe, olbrzymie śniadanie i porównuję je z wodą mineralną i krakersami, które stanowiły moje. Rankami nie potrafię utrzymać niczego w żołądku, nawet moich rozpływających się w ustach, organicznych daktyli bez pestek. Ale oczywiście, że zauważyłam jak Justin dobrze je. Je najczystsze jedzenie i utrzymuje swoje ciało w najbardziej naturalnym stanie z możliwych. Kocham to. Kocham to
jaki jest i z jaką uprzejmością traktuje swoje ciało po tym jak wymaga od niego maksimum przez wiele godzin, każdego dnia. A potem patrzę na Diane i naprawdę ją widzę.
Widzę jak dobrze rozumie go ta prawie czterdziestoletnia kobieta z dużym uśmiechem i życzliwymi oczami, która emanuje aurą komfortu. Całe to ciepło, która umieszcza w każdym naszym hotelowym apartamencie i wiem, że tak dobrze zajmuje się Justinem, równie dobrze mogłaby być najbliższą matce osobą, jaką kiedykolwiek miał. Impulsywnie puszczam wózek i przytulam ją, szepcząc.
- Dziękuję ci. Dziękuję, że o niego dbasz, Diane.
- Och, ba! Jak mogłabym nie dbać, kiedy on tak dobrze się mną zajmuje? Jeśli myślisz, że to ja dbam o niego, to nawet nie wiem co powiedzieć o rzeczach, które on zrobił dla nas, zawsze kiedy tylko słyszy, że czegoś potrzebujemy. Nawet przyszedł na pogrzeb mojej matki. - Przerywa, widząc moje zaskoczenie. Kiedy stajemy przy kasie i zaczynamy wypakowywać zakupy, dodaje.
- On nawet nie ma matki, takiej prawdziwej, ale wiedział, że mnie moja obchodziła i przeleciał przez trzy stany na jej pogrzeb. Nie powiedział ani słowa, tylko przytulił mnie na końcu, ale samo to, że tam był…
- Jej głos niespodziewanie się załamuje i tak bardzo dobrze rozumiem jak trafia do niej ciche wyrażenie uczuć przez Justina, że moje gardło także robi się zbyt ciasne.
- Tak się cieszymy z powodu dziecka. - Wypala, zmieniając temat.
- Wszyscy. Pete. Riley. Trener. Jesteśmy tacy podekscytowani z powodu tego malutkiego dziecka. Uważamy, że to wszechświat oddaje Justinowi coś dobrego i czystego, naprawdę.
- Obchodzi mój wózek jakby chciała jakoś nawiązać kontakt z dzieckiem, a potem ma moment wahania zanim mnie dotyka. Sięgam po jej rękę i powoli rozkładam ją na moim płaskim brzuchu. Szepczę do niej.
- Nie wiedziałam jak bardzo chciałam tego dziecka dopóki nie dowiedziałam się , że on nadchodzi. - Jej brwi unoszą się w całkowitym zaintrygowaniu.
- On? - Mam to przeczucie. Nie wiem czy to szósty zmysł, który powinny mieć kobiety. Gdy myślę o tym dziecku, instynktownie wyobrażam sobie małego Justina. Nie wiem dlaczego ani niby jak to wiem, ale to dla mnie tak samo pewne jak miłość jego ojca. Potakuję podekscytowana.
- On.
~~~~
Vegas jest kompletnie wciągnięte w Riptide’a.
Młodzi studenci oblegają arenę, a dziewczyny? Dziewczyny są najgłośniejszą, najbardziej rozskakaną grupą młodych kobiet z jaką kiedykolwiek się spotkałam. Lecą na niego tak bardzo, że cała moja zazdrość, która jak odkryłam, jest spotęgowana do potęgi dziesiątej przez hormony ciążowe, została w pełni wypuszczona w moje wnętrze. Dziewczyny krzyczą i nawet słyszę jak mówią o nim za mną...
o tym jak duże są jego ręce i co to oznacza.
Pete chyba też to usłyszał, bo chichocze przy moim boku i kręci swoją lokowaną głową.
Po drugiej stronie ringu i na lewo, grupa przyjaciółek jest ubrana w czerwone koszulki.
Na każdej z nich mieści się jedna litera i właśnie ćwiczą wstawanie w tym samym czasie, tak żeby wszyscy widzieli wypisane RIPTIDE !
Jest nawet jeden wykrzyknik dla dziewczyny, dla której zabrakło litery.
Kiedy w końcu zbliża się jego walka, już zdążyłam poobserwować każdą z tych panienek z zaciśniętą szczęką, a potem, nagle je kocham, bo one też go kochają, a on zasługuje na uwielbienie.
Czego ja chcę? Żeby wiwatowały na cześć takiego dupka jak Skorpion? Nie, do diabła!
Więc proszę. Chyba pokonałam moją zazdrość na ten wieczór.
W zasadzie, pokonałam ją tak ładnie, że kiedy go wywołują, czuję się tak niespokojna jak fani.
- Riiiiptiiiiiiiidee!- Krzyczy prowadzący z całym entuzjazmem, który u każdego prowadzącego jest zarezerwowany tylko dla niego.
- Ludzie, jeden, jedyny! JEDEN JEDYNY! - Pojawia się jak piękny czerwony piorun, a potem wskakuje na ring. Jest silny jak wół, ale aerodynamiczny jak cholera. Kiedy zdejmuje szlafrok, a on trzepocze w powietrzu, gdy podaje go Riley’owi, prawie czuję go na mojej skórze. Ta satyna na mnie, kocham jak mnie obejmuje i pachnie nim.
- A teraz, Joey 'Człowiek Pająk'! Który dzisiaj przeraził swoich przeciwników! - Zanim Człowiek Pająk wchodzi na ring, Justin patrzy na mnie swoimi płonącymi, karmelowymi oczami. Pożądanie zbiera się między moimi nogami. Przez głowę przelatuje mi ostatnia noc. Wiem, co myśli- czuję to w sobie. Nie wiem, co mnie do niego zespala, ale na pewno coś. I kiedy testosteron pędzi przez jego ciało, widzę, że jest gotowy do walki i myśli o tym, że go obserwuję. I to go podnieca. I będzie walczył tak jak ma to w zwyczaju, a potem przeleci mnie tuż po. Tak jak lubi. O Boże, nie mogę się doczekać. Mogę obwiniać ciążę ile chcę, ale tym, który jest odpowiedzialny za rozpalanie mnie najmniejszym spojrzeniem jest on.
- Ten skurwysyn jara się tobą. - Mówi Pete.
- Da sobie radę. - Odpowiadam. Justin mówi mi, że walka to w połowie głowa, w połowie ciało i może ma rację, ale kiedy patrzę na walczącego Justina, jestem w stanie postawić całą siebie, że walczy całym sercem. Moje serce bije mocniej przez niego, gdy obserwuję jak styka rękawice z przeciwnikiem i oboje się przygotowują.
Słychać znajome dzwięk gongu i publiczność milknie. Tak naprawdę nie ma znaczenia ile razy widziałam jak walczy, zawsze jestem oczarowana tym jak się rusza. Oboje stają na środku i rozgrzewają się. Wiem, że Justin stosuje inną strategię z każdym przeciwnikiem. Z niektórymi się bawi. Z innymi przechodzi od razu do ciosu. Czasami ich wymęcza i oszczędza uderzenia na przeciwników o ciężkich rękach, ale dzisiaj zaczyna uderzać szybko, tak szybko, że słyszę tylko wysyłane do Człowieka Pająka puu puu puuf!... do mężczyzny, który dzisiaj przeraził swoich przeciwników... a teraz chwieje się w tył po pierwszej minucie.
- Kochamy cię, Riptide!- Krzyczą dziewczyny
- R-I-P-T-I-D-E-!- Znokautuj go dla nas!
- Za każdym razem, kiedy tu jesteś, walczy jak szaleniec.- Dodaje Pete.
Słowo 'szaleniec' tu nie pasuje. Jest maszyną.
Walka toczy się pełną parą, a uciski w moi brzuchu ledwo pozwalają mi dobrze nabrać powietrza.
Jego mięśnie uwydatniają się, gdy robi hak lewą ręką, a potem się zasłania.
Człowiek Pająk pudłuje, a Justin kontratakuje. Wymierza kilka ciosów zarówno prawą jak i lewą ręką, potem kończy prostym, który wbija się w Człowieka Pająka jak szybko poruszająca się ściana.
Człowiek Pająk chwieje się. Justin odskakuje i pozwala mu odetchnąć. Drugi mężczyzna atakuje.
Justin robi zmyłkę i jego nieszczęsny przeciwnik robi zamach za zamachem, pudłując za każdym razem, gdy Justin robi unik i wraca, żeby uderzyć go w brzuch, w żebra, a potem w szczękę.
Kiedy używa swojego najpotężniejszego ciosu i robi hak prawą, Człowiek Pająk jest już spocony, zakrwawiony i śmiertelnie zmęczony. Potyka się.
Obserwuję jak Jus czeka aż wstanie i jestem pewna, że wszystkiego kobiety na stadionie krzyczą i patrzą uwodzicielsko na tą samą rzecz, co ja. Na to... jak kropelki potu spływają po umięśnionym torsie Justina. Jak tatuaże na jego ramionach połyskują cienką warstwą potu i są tak samo ciemne jak jego włosy. Jak pojawiają się te seksowne dołeczki, kiedy uśmiecha się do siebie za każdym razem, gdy zakołysze swoją ofiarą.
Dziewczyny R-I-P-T-I-D-E-! rozmawiają ze sobą pomiędzy krzykami, tak jak Mel i ja, kiedy widzimy jak walczy. Dwie z nich, P i T, skaczą razem tuląc się do siebie, bo wierzę, że pożądanie to już za dużo.
O Boże, to za dużo nawet dla mnie. A podobno on jest mój. Ale po prostu nie mogę w to uwierzyć. Widzę go, dotykam, całuję, kocham i dziewięćdziesiąt dziewięć procent mnie nie może uwierzyć, że ktoś tak nieuchwytny, złożony i męski jak on, może do kogoś należeć... nawet, jeśli mnie kocha.
Jeden prawy hak i głośny plask na podłogę później, ramię Justina zostaje podniesione w powietrze przez arbitra. Dysząca pierś, wygłodniałe, szukające mnie karmelowe oczy. Oczy, które przypalają mnie aż do kości. Nie uśmiecha się. Jego nozdrza drgają. Moje serce wali i całe ciało przygotowuje się na to, co zaraz zobaczę w jego oczach.
- Chcecie więcej?- Słyszę krzyk przez głośniki.
- Jesteście gotowi na WIĘCEJ?
Publiczność krzyczy, dziewczyny R-I-P-T-I-D-E-! krzyczą, a Justin patrzy na mnie łapiąc oddech, jego jaskrawe brązowe oczy szukają mnie i postawię wszystko, że pieprzy mnie w swojej głowie. Moje wrażliwe piersi robią się jeszcze cięższe, a kiedy staje do walki z kolejnym przeciwnikiem, moja płeć zostaje zalana i zaciska się, gdy widzę jego naprężające się mięśnie, to jak obmyśla strategię swoim mózgiem. Umieram, żeby mieć go tylko dla siebie tego wieczoru, jego język w moich ustach, robiący to, co robi. Jego we mnie, ujeżdżającego mnie mocno i szybko albo wolno i głęboko…
Chcę po prostu poprzytulać się z moim lwem i dać mu całą tą miłość, której nikt na świecie
nie dał mu oprócz mnie. Tłum narzeka.
- Daleeeej, Riptide!!!!!
Pragną podniecenia, które zawsze dostarcza i jestem pewna, że Justin chce go dostarczyć. Spogląda na mnie i nie wiem, co spodziewa się zobaczyć w moim wzroku, ale cokolwiek to jest, wydaje się to dostać. Zerka na swojego kolejnego rywala, młodego boksera, którego nigdy wcześniej nie widziałam i zanim się orientuję, dostarcza trzy szybkie ciosy z prędkością światła, W bok, w środek i kończy ciosem podbródkowym w szczękę. Facet upada.
- TAK!- Syczy Pete, wybijając ramię w powietrze.
- TAKTAKTAAAAAK! - Całe pomieszczenie krzyczy 'Riptide', a ja siedzę w bezruchu na moim krześle.
Ból zaczyna się pulsowaniem i zamienia w skurcz. Obejmuję brzuch rękami i przesuwam się na siedzeniu.
- Riiiptiiiiiiiiiiidee! Jeszcze raz daję wam Riiiiiptide’a! - Jego ramię zostaje wyciągnięte do góry w zwycięstwie i zauważam rozcięcie na środku jego pełnej dolnej wargi. Pokazuje mi swoje dołeczki, jego oczy migoczą i umieram chęcią zlizania tej kropli krwi i posmarowania jego ust maścią. Potem pojawia się kłujący skurcz i lekko się zginam, a kiedy wprowadzają kolejnego przeciwnika, już nawet nie patrzę.
Jest mi bardziej niż niedobrze.
Moje płuca zaciskają się, gdy zerkam w górę i widzę jak pracuje każdy istniejący na świecie mięsień, jego ramiona falują i wyginają się. Widzę go, ale ciągle wracam do mojej głowy. Bardzo zmartwiona. Zastanawiam się, co mi jest.
- Pete, muszę w tej chwili iść do łazienki. - Mówię głosem, jakiego jeszcze nigdy wcześniej nie słyszałam. Jest przerażony, naprawdę przerażony i drży.
Pete wstaje z oczami utkwionymi na ring i rozkojarzony idzie za mną do brudnych, prowizorycznych łazienek. Czekam w kolejce przez kilka minut, i gdy nadchodzi moja kolej, by wejść do małego,
plastikowego domku, ściągam majtki, które wydają się być lepkie. Widzę, że są przemoczone
czerwienią, jak gdybym miała obfity okres.
- O Boże. - Mówię.
Robię tysiąc uspokajających oddechów, ale nie działają i zamiast tego czuję przenikliwą, mdlącą rozpacz. Przez kilka minut próbuję się pozbierać, potem wychodzę i chociaż próbuję wyglądać na pozbieraną do końca walki. Pete szczerzy się do mnie.
- Stara, nigdy nie widziałem, żeby ktoś rzygał tyle co ty. Ile kilogramów schudłaś?
- Chodźmy usiąść. - Mówię. Idę powoli lekko zgięta, bo stanie boli jeszcze bardziej i moje ciało instynktownie chce, żebym się skuliła. Opuszczam się na moje miejsce z ekstremalną ostrożnością, a Justin nadal jest na ringu.
- Justin!- Wołają.
Wygląda na to, że czeka na następnego przeciwnika, jego głowa jest obrócona w kierunku Pete i moim, jak gdyby czekał aż wrócimy na nasze siedzenia. Kiedy mnie widzi, puszcza do mnie oko. Potem jego błyszczące brwi ściągają się na oczy i baczniej mi się przygląda.
Nagle chwyta liny ringu i zeskakuje na dół. Publiczność ożywa, kiedy dociera do nich, że zamierza wykonać swoją zwyczajową intrygę... jak zawsze, gdy schodzi z ringu.
- Ju-stin! Ju-stin! Ju-stin! - Skanduje tłum, a kiedy widzą, że idzie w moim kierunku... i że ta cała wieża tężyzny, siły i testosteronu zbliża się do mnie.. zmieniają melodię na:
- Pocałunek, pocałunek, pocałunek! - Bierze mnie w ramiona. Publiczność szaleje i moje serce też.
Ale on spogląda na mnie z uwagą i z niepokojem.
- Co się dzieje?
- Krwawię. - Mówię płaczliwie.
~~~~
Kolejne pół godziny jest zamazane.
- Idź po samochód. - Instruuje Pete’a Justin, gdy wynosi mnie z areny.
Słowo 'Riptide' nadal dzwoni w tle, kiedy wychodzimy na świeże powietrze Vegas i na parking przed magazynem w którym dzisiaj mieści się Podziemie. Wkłada mnie na tył Escalde’a, a Pete siada za kółkiem i wbija przyciski w GPS-a szukając najbliższego szpitala. Słyszę jak mówię gorączkowo.
- Nie stracę go. Nie stracę twojego dziecka.
Justin nie słyszy mnie. Trzyma mnie i rozmawia z Pete’m ściszonym głosem, mówiąc mu że ma skręcić w prawo, na ostry dyżur. Natomiast ja dalej mówię moim najbardziej zdeterminowanym głosem.
- Nie stracę go. Ty chcesz tego dziecka, ja chcę tego dziecka. Dobrze się odżywiam, ćwiczę, ty dobrze się odżywiasz, ćwiczysz. -Wnosi mnie do szpitala i podchodzi do recepcji, domagając się uwagi. Kiedy przywożą wózek, mówi do pielęgniarki za nim.
- Proszę powiedzieć, gdzie mam ją zabrać. -Pod uchem słyszę bicie jego serca i nigdy wcześniej nie słyszałam, żeby biło tak mocno. Puum, puum, puum.
Wnosi mnie do pokoju, kładzie na łóżku i trzyma za rękę trochę za mocno, podczas gdy dwie pielęgniarki i jeden lekarz sprawdzają co ze mną. Pete czeka na zewnątrz. Dzięki Bogu, bo moje nogi są rozchylone i czuję się okropnie nieswojo, że Justin widzi mnie w takim stanie. Ale on patrzy na nasze splecione ręce, jak gdyby dla niego też było to bardzo niezręczne. Lekarz odsuwa się, zdejmuje rękawiczki i mówi do niego.
- Pana żona jest we wczesnej fazie poronienia. -Kiedy mój mózg próbuje zrozumieć sens tego, co słyszę, obracam się na bok i oplatam ręką brzuch w pozycji embrionalnej. Kręcę głową nic nie mówiąc, tylko kręcę głową, bo…nie. Po prostu…nie.
Jestem zdrową, młodą kobietą. Zdrowe, młode kobiety nie tracą dzieci od tak.
Lekarz odciąga Justina na bok i mówi do niego niskim tonem, a ja podnoszę głowę, żeby spojrzeć na jego twarz. To twarz moich marzeń i przysięgam, że nigdy nie zapomnę jego zawziętej miny, gdy powiedział do doktora ściszonym głosem.
- To niemożliwe. -Doktor dalej mówi, a Justin kręci głową z zaciśniętą szczęką. Nagle wygląda na
młodszego i bardziej bezbronnego niż kiedykolwiek. Boże, wygląda na tak przybitego jak pewnie tego dnia, gdy powiedzieli mu, że został wyrzucony z boksu i już nigdy więcej nie będzie walczył zawodowo.Przesuwa ręką po twarzy i opuszcza ją na bok. Pociąg paniki, jadący w mojej głowie,
nabiera takiego tempa, że wyciągam ramię z łóżka i słyszę swój dławiący się strachem głos.
- Co on mówi? Co on mówi? -Justin zostawia lekarza w pół zdania i podchodzi do mojego boku, momentalnie zamykając moją dłoń w swoich dużych, szorstkich rękach. Nawet nie mogę przebrać w słowa, co czuję na ten kontakt. Przebiega mnie horda uspokajających substancji chemicznych i moje
oczy zamykają się, gdy desperacko chłonę to uczucie mojej małej ręki w jego większych. Nie ma skurczy. Nie ma niczego. Nawet strachu.
Tylko suche ręce Justina na moich, i jego stabilna siła, wsiąkająca we mnie. Pochyla się i zaczyna całować moje kłykcie, a ja wzdycham miękko, obracając głowę w jego stronę z pijanym uśmiechem.
Nie dowiaduję się, dlaczego nie odwzajemnia uśmiechu.
Ani dlaczego wygląda na tak przejechanego, dopóki nie zabiera mnie z powrotem do hotelu i nie wzywa kolejnych dwóch lekarzy.
__________________________________________________________________________________
Ale nie martwcie się :)
Pocieszę was tym że Brooke i Justin nie strącą bobaska... .
Do następnego Miśki!
xx
Teraz jesteśmy w Mieście Grzechu, a jego oczy wróciły do swojego zwyczajowego, elektrycznego, przenikliwego karmelu.
Obudził się całkowicie brązowy po tym jak dowiedział się, że się spodziewamy. Spodziewamy. Się.
Nie spaliśmy tej nocy. Justin był twardy, ssał mnie, ja ssałam jego, pieścił mnie palcami, kładł swoją rękę na mojej, żebym go pieściła, gdy on pieprzył mnie palcami.
Następnego dnia oboje jesteśmy dobrze wypieprzeni i niewyspani, gdy spotykamy się z doktorem, który usunął moją kapsułkę antykoncepcyjną. Ten uprzejmy człowiek przypomniał mi, że po pięciu latach każda 'rzecz na ramię' musi zostać zmieniona. Moja miała już pięć i pół roku, co za wstyd i przyznaję, że czułam się głupio, iż kompletnie zapomniałam to policzyć. Zwłaszcza, że zapewniałam Justina że jestem na antykoncepcji. Ale potem widzę jego migoczące i zadowolone z siebie karmelowe oczy, które cicho drażnią się ze mną, mówiąc że zrobiłam to celowo.
- Cóż, mogłeś używać prezerwatyw. - Szepnęłam, patrząc złośliwie.
- Z tobą?- Prycha. Potem trąci mnie w żebra.- Jesteś moja.
- Pani antykoncepcja nie działała już od jakiegoś czasu i ciało potrzebuje trochę czasu, aby zwiększyć produkcję hormonalną, choć pani wydaje się dobrze sobie radzić. - Powiedział doktor, a potem przekazał nam datę porodu, która szczęśliwie będzie miała miejsce prawie dwa miesiące po zakończeniu sezonu.
Przysięgam, że Justin wyglądał tak uroczo w gabinecie lekarskim: silny i atletyczny w swoim sportowym ubraniu. Siedział na krześle obok mojego i słuchał z uwagą tego, co mówił doktor. Wiele terminów mogło być po chińsku dla nas obojga. Ale wyglądał na zaciekawionego i zmartwionego tym czy będę mogła biegać. I ile powinnam jeść? Ile gram protein? Ile węglowodanów? Lekarz wyglądał na zmieszanego przez jego pytania dotyczące szczegółowej wagi, a ja tylko chciałam pocałować mojego faceta za to, że poszedł ze mną na tą wizytę. Kłamstwo.
Nie chciałam go tylko pocałować. Chciałam przycisnąć moje piersi do jego klatki piersiowej aż sutki przestałyby mnie boleć i chciałam zmieszać moje usta z jego, usiąść na jego członku i ujeżdżać go do Australii i z powrotem. Jeśli Justin jest szalenie podniecony moją ciążą, to ja nawet nie zacznę opisywać, co robi mi kombinacja jego cielesnych, karmelowych oczu i moich szalejących hormonów. Teraz jest zdeterminowany, żebym poszła powąchać jedzenie, przez które nie zrobi mi się niedobrze i wtedy będę mogła zacząć jeść za dwoje. Martwię się, że utuczy mnie do rozmiarów słonia, więc jeśli chce bym jadła, to raczej wolałabym jeść świeże i pożywne produkty niż śmieciowe żarcie. No i o to jesteśmy, Diane i ja. Przechadzamy się po Whole Foods na Bulwarze Las Vegas.
Na zewnątrz sklepu widać bilbordy gier, kobiet i alkoholu. To Las Vegas, kochanie! Ale żadne z nas nie robi niczego, co musiałoby 'tutaj zostać'. Justin kopie tyłki na siłowni, w zasadzie to Trener zwiększył ilość jego godzin treningowych.
Pakuje więcej mięśni i robi się jeszcze bardziej wyrzeźbiony, a cały zespół zgadza się, że Skorpion nie zasługuje na nic innego jak Riptide’a w najlepszej formie podczas finału. Więc moja bestia trenowała dziewięć godzin, a ja rozpieszczałam się trochę dłuższym snem rankami, a potem dołączałam do niego w siłowni nim skończył. Je proteiny jak szalony i Trener włączył mu do jadłospisu koktajle z L-glutaminą, by zachować masę mięśniową. Więc teraz pomagam Diane wybrać najlepsze jedzenie dla jego ciała i umysłu. Pete mówi, że jeśli Skorpion znowu będzie chciał pieprzyć mu w głowie, to musimy się upewnić że Justin wystarczająco dużo śpi, odpowiednio ćwiczy i właściwie je...żeby był tak stabilny jak to możliwe. Szczególnie bardzo potrzebuje tłuszczów omega-3.
Dzisiaj kupujemy tyle świeżego jedzenia dla mojego T-rexa, że potrzebujemy dwóch wózków. Zaliczamy każdy kąt sklepu, kupując owoce, warzywa, najlepsze sery, ciemną czekoladę, kiełki i orzechy. Potem kierujemy się do części z białkiem i zamawiamy alaskańskiego łososia królewskiego, króla pośród ryb, z jak najmniejszą ilością toksyn jaką może mieć ryba. Kiedy czekamy na zapakowanie kilku kilogramów ryby, oglądam główkę jednego z uroczych brokułów, które mamy w jednym z wózków. Kiedyś nazywałam je 'małymi drzewami', a Melanie 'zielonymi rzeczami'. Mówiła tak na wszystko co było zielone... jedynym powodem, z którego jadła warzywa był kolor. Mel kocha kolory.
- Moja babcia nauczyła mnie wszystkiego, co wiem o jedzeniu. Dietą wyleczyła mojego dziadka z depresji. - Mówi do mnie Diane.
Zamawiamy też trochę krewetek złapanych na wolności i wszystko inne, co zostało złapane na wolności, a facet obsługujący stanowisko pakuje je.
- Raz miałam depresję. - Mówię nagle, patrząc na oko nieżywej ryby.
- To niefajna sprawa.
- Ty? Brooke, patrząc na ciebie nigdy bym nie pomyślała. Czy stało się coś, co to spowodowało?
- Chyba moje życie zmieniło się zanim byłam na to gotowa. - Wzruszam ramionami i uśmiecham się do niej smutno.
- Nie mogłam uwierzyć w rzeczy, które pojawiały się w mojej głowie tamtymi dniami. - Przyznaję.
- Wszystko wydawało się takie bezcelowe. Takie nużące. Ciężko myśleć, że ktokolwiek może sam z tego wyjść.
- A ty jak to zrobiłaś?- Naciska.
- Nie wiem, myślę, że jakaś mała część mnie zdawała sobie sprawę, że to nie był mój mózg. To tylko kolejny organ, taki jak nasze nerki czy wątroby. - Trzeźwo potakuje w zrozumieniu, więc dodaję, mimo, że to brzmi szalenie.
- Mój mózg chciał, żebym umarła, ale w jakiś surrealistyczny sposób, czułam jak moja dusza walczy.
Czasami nie potrafię przestać myśleć i porównywać; kiedy ja miałam depresję raz w życiu przez dwa miesiące, Justin przechodzi przez to bez przerwy, zatacza ten krąg znowu i znowu, podnosząc się i upadając. Każdy, kto przez to przechodzi jest wojownikiem.
Tak samo jak jego najbliżsi, którzy walczą razem z nim. Przysięgam, że dusza Justina jest taka silna… Wiem, że kiedy zapada się w mroczny wir, to właśnie jego dusza pokonuje depresję. Cała ta gotująca się w nim energia jest zbyt potężna, żeby nie powrócić. Jak… prąd odpływowy.
- Jakie to uczucie?- Szepcze Diane, gdy mężczyzna w końcu oddaje nam worki z lodem.
- Wiesz, że kiedy dostajesz jakieś wizualne albo słyszalne bodźce, albo kiedy czegoś dotykasz, to twój mózg dyktuję odpowiedź do zmysłów. - Mówię jej.
- Widzę cię i mój mózg momentalnie wysyła odpowiedź na twój widok, którą w moim przypadku są komfort i szczęście. Ale podczas mojej depresji, widziałam rzeczy, normalne rzeczy, a odpowiedzi,
które wysyłał mój mózg nie pasowały do siebie. To było szaleństwo.
- Brzmi jak szaleństwo!- Zgadza się.
Uśmiecham się, zabieramy lód od mężczyzny, dziękujemy i pchamy nasze wózki alejką w kierunku mięs i serów. Dodaję.
- Ja to widzę tak. Nasze mózgi to lekarze, a nadnercza to apteki wypełniające recepty. Możesz oglądać reklamę ze śmiejącymi się dziećmi, a niezrównoważony umysł szybko przepisze niepokój i łzy. Nawet jeśli to logicznie nie ma sensu... to bez znaczenia. Taką receptę dostało twoje ciało.
- Naprawdę mi przykro, Brooke. Nigdy tak naprawdę nie zastanawiałam się jakie to musi być uczucie.
- Dodajemy do naszych wózków trochę organicznego sera koziego, mleko kokosowe, mleko migdałowe i tłuste mleko krowie.
- Kazali mi brać tabletki, ale to tylko pogorszyło sprawę. Jedyną rzeczą, która mi pomogła była rodzina, Melanie, ćwiczenia i słońce.
- Wiem, że naszego faceta dopada taki stan kilka razy w roku. - Szepcze Diane, oglądając etykietkę na organicznym jogurcie greckim.
- Wiedziałam, że coś z nim jest, tylko nie znałam diagnozy dopóki chłopcy nie powiedzieli mi, kiedy był hospitalizowany po raz ostatni. - Nagle znowu zostaję przeniesiona do szpitala, do Justina, który próbował mi coś powiedzieć. I do mnie, która uciekła… a potem on, próbujący jakoś sobie radzić z tysiącem kobiet w jego łóżku. Przysięgam, że głęboko mnie to boli, tak głęboko, dokładnie tam, gdzie mieści się moja dusza. Zanim się orientuję, oplatam ręce wokół brzucha jak gdybym czuła go tam. We mnie. W naszym dziecku.
- Jest niesamowitym bokserem. - Mówi Diane z podziwem, a jej oczy połyskują dumą.
- Cały ten wysiłek jaki wkłada, żeby być zdrowym. Musiałaś zauważyć, że Justin nigdy nie je czegoś, co nie jest całkowicie dobre dla jego ciała. Przenigdy. - Burczy mi w brzuchu, gdy przypominam sobie jego zdrowe, olbrzymie śniadanie i porównuję je z wodą mineralną i krakersami, które stanowiły moje. Rankami nie potrafię utrzymać niczego w żołądku, nawet moich rozpływających się w ustach, organicznych daktyli bez pestek. Ale oczywiście, że zauważyłam jak Justin dobrze je. Je najczystsze jedzenie i utrzymuje swoje ciało w najbardziej naturalnym stanie z możliwych. Kocham to. Kocham to
jaki jest i z jaką uprzejmością traktuje swoje ciało po tym jak wymaga od niego maksimum przez wiele godzin, każdego dnia. A potem patrzę na Diane i naprawdę ją widzę.
Widzę jak dobrze rozumie go ta prawie czterdziestoletnia kobieta z dużym uśmiechem i życzliwymi oczami, która emanuje aurą komfortu. Całe to ciepło, która umieszcza w każdym naszym hotelowym apartamencie i wiem, że tak dobrze zajmuje się Justinem, równie dobrze mogłaby być najbliższą matce osobą, jaką kiedykolwiek miał. Impulsywnie puszczam wózek i przytulam ją, szepcząc.
- Dziękuję ci. Dziękuję, że o niego dbasz, Diane.
- Och, ba! Jak mogłabym nie dbać, kiedy on tak dobrze się mną zajmuje? Jeśli myślisz, że to ja dbam o niego, to nawet nie wiem co powiedzieć o rzeczach, które on zrobił dla nas, zawsze kiedy tylko słyszy, że czegoś potrzebujemy. Nawet przyszedł na pogrzeb mojej matki. - Przerywa, widząc moje zaskoczenie. Kiedy stajemy przy kasie i zaczynamy wypakowywać zakupy, dodaje.
- On nawet nie ma matki, takiej prawdziwej, ale wiedział, że mnie moja obchodziła i przeleciał przez trzy stany na jej pogrzeb. Nie powiedział ani słowa, tylko przytulił mnie na końcu, ale samo to, że tam był…
- Jej głos niespodziewanie się załamuje i tak bardzo dobrze rozumiem jak trafia do niej ciche wyrażenie uczuć przez Justina, że moje gardło także robi się zbyt ciasne.
- Tak się cieszymy z powodu dziecka. - Wypala, zmieniając temat.
- Wszyscy. Pete. Riley. Trener. Jesteśmy tacy podekscytowani z powodu tego malutkiego dziecka. Uważamy, że to wszechświat oddaje Justinowi coś dobrego i czystego, naprawdę.
- Obchodzi mój wózek jakby chciała jakoś nawiązać kontakt z dzieckiem, a potem ma moment wahania zanim mnie dotyka. Sięgam po jej rękę i powoli rozkładam ją na moim płaskim brzuchu. Szepczę do niej.
- Nie wiedziałam jak bardzo chciałam tego dziecka dopóki nie dowiedziałam się , że on nadchodzi. - Jej brwi unoszą się w całkowitym zaintrygowaniu.
- On? - Mam to przeczucie. Nie wiem czy to szósty zmysł, który powinny mieć kobiety. Gdy myślę o tym dziecku, instynktownie wyobrażam sobie małego Justina. Nie wiem dlaczego ani niby jak to wiem, ale to dla mnie tak samo pewne jak miłość jego ojca. Potakuję podekscytowana.
- On.
~~~~
Vegas jest kompletnie wciągnięte w Riptide’a.
Młodzi studenci oblegają arenę, a dziewczyny? Dziewczyny są najgłośniejszą, najbardziej rozskakaną grupą młodych kobiet z jaką kiedykolwiek się spotkałam. Lecą na niego tak bardzo, że cała moja zazdrość, która jak odkryłam, jest spotęgowana do potęgi dziesiątej przez hormony ciążowe, została w pełni wypuszczona w moje wnętrze. Dziewczyny krzyczą i nawet słyszę jak mówią o nim za mną...
o tym jak duże są jego ręce i co to oznacza.
Pete chyba też to usłyszał, bo chichocze przy moim boku i kręci swoją lokowaną głową.
Po drugiej stronie ringu i na lewo, grupa przyjaciółek jest ubrana w czerwone koszulki.
Na każdej z nich mieści się jedna litera i właśnie ćwiczą wstawanie w tym samym czasie, tak żeby wszyscy widzieli wypisane RIPTIDE !
Jest nawet jeden wykrzyknik dla dziewczyny, dla której zabrakło litery.
Kiedy w końcu zbliża się jego walka, już zdążyłam poobserwować każdą z tych panienek z zaciśniętą szczęką, a potem, nagle je kocham, bo one też go kochają, a on zasługuje na uwielbienie.
Czego ja chcę? Żeby wiwatowały na cześć takiego dupka jak Skorpion? Nie, do diabła!
Więc proszę. Chyba pokonałam moją zazdrość na ten wieczór.
W zasadzie, pokonałam ją tak ładnie, że kiedy go wywołują, czuję się tak niespokojna jak fani.
- Riiiiptiiiiiiiidee!- Krzyczy prowadzący z całym entuzjazmem, który u każdego prowadzącego jest zarezerwowany tylko dla niego.
- Ludzie, jeden, jedyny! JEDEN JEDYNY! - Pojawia się jak piękny czerwony piorun, a potem wskakuje na ring. Jest silny jak wół, ale aerodynamiczny jak cholera. Kiedy zdejmuje szlafrok, a on trzepocze w powietrzu, gdy podaje go Riley’owi, prawie czuję go na mojej skórze. Ta satyna na mnie, kocham jak mnie obejmuje i pachnie nim.
- A teraz, Joey 'Człowiek Pająk'! Który dzisiaj przeraził swoich przeciwników! - Zanim Człowiek Pająk wchodzi na ring, Justin patrzy na mnie swoimi płonącymi, karmelowymi oczami. Pożądanie zbiera się między moimi nogami. Przez głowę przelatuje mi ostatnia noc. Wiem, co myśli- czuję to w sobie. Nie wiem, co mnie do niego zespala, ale na pewno coś. I kiedy testosteron pędzi przez jego ciało, widzę, że jest gotowy do walki i myśli o tym, że go obserwuję. I to go podnieca. I będzie walczył tak jak ma to w zwyczaju, a potem przeleci mnie tuż po. Tak jak lubi. O Boże, nie mogę się doczekać. Mogę obwiniać ciążę ile chcę, ale tym, który jest odpowiedzialny za rozpalanie mnie najmniejszym spojrzeniem jest on.
- Ten skurwysyn jara się tobą. - Mówi Pete.
- Da sobie radę. - Odpowiadam. Justin mówi mi, że walka to w połowie głowa, w połowie ciało i może ma rację, ale kiedy patrzę na walczącego Justina, jestem w stanie postawić całą siebie, że walczy całym sercem. Moje serce bije mocniej przez niego, gdy obserwuję jak styka rękawice z przeciwnikiem i oboje się przygotowują.
Słychać znajome dzwięk gongu i publiczność milknie. Tak naprawdę nie ma znaczenia ile razy widziałam jak walczy, zawsze jestem oczarowana tym jak się rusza. Oboje stają na środku i rozgrzewają się. Wiem, że Justin stosuje inną strategię z każdym przeciwnikiem. Z niektórymi się bawi. Z innymi przechodzi od razu do ciosu. Czasami ich wymęcza i oszczędza uderzenia na przeciwników o ciężkich rękach, ale dzisiaj zaczyna uderzać szybko, tak szybko, że słyszę tylko wysyłane do Człowieka Pająka puu puu puuf!... do mężczyzny, który dzisiaj przeraził swoich przeciwników... a teraz chwieje się w tył po pierwszej minucie.
- Kochamy cię, Riptide!- Krzyczą dziewczyny
- R-I-P-T-I-D-E-!- Znokautuj go dla nas!
- Za każdym razem, kiedy tu jesteś, walczy jak szaleniec.- Dodaje Pete.
Słowo 'szaleniec' tu nie pasuje. Jest maszyną.
Walka toczy się pełną parą, a uciski w moi brzuchu ledwo pozwalają mi dobrze nabrać powietrza.
Jego mięśnie uwydatniają się, gdy robi hak lewą ręką, a potem się zasłania.
Człowiek Pająk pudłuje, a Justin kontratakuje. Wymierza kilka ciosów zarówno prawą jak i lewą ręką, potem kończy prostym, który wbija się w Człowieka Pająka jak szybko poruszająca się ściana.
Człowiek Pająk chwieje się. Justin odskakuje i pozwala mu odetchnąć. Drugi mężczyzna atakuje.
Justin robi zmyłkę i jego nieszczęsny przeciwnik robi zamach za zamachem, pudłując za każdym razem, gdy Justin robi unik i wraca, żeby uderzyć go w brzuch, w żebra, a potem w szczękę.
Kiedy używa swojego najpotężniejszego ciosu i robi hak prawą, Człowiek Pająk jest już spocony, zakrwawiony i śmiertelnie zmęczony. Potyka się.
Obserwuję jak Jus czeka aż wstanie i jestem pewna, że wszystkiego kobiety na stadionie krzyczą i patrzą uwodzicielsko na tą samą rzecz, co ja. Na to... jak kropelki potu spływają po umięśnionym torsie Justina. Jak tatuaże na jego ramionach połyskują cienką warstwą potu i są tak samo ciemne jak jego włosy. Jak pojawiają się te seksowne dołeczki, kiedy uśmiecha się do siebie za każdym razem, gdy zakołysze swoją ofiarą.
Dziewczyny R-I-P-T-I-D-E-! rozmawiają ze sobą pomiędzy krzykami, tak jak Mel i ja, kiedy widzimy jak walczy. Dwie z nich, P i T, skaczą razem tuląc się do siebie, bo wierzę, że pożądanie to już za dużo.
O Boże, to za dużo nawet dla mnie. A podobno on jest mój. Ale po prostu nie mogę w to uwierzyć. Widzę go, dotykam, całuję, kocham i dziewięćdziesiąt dziewięć procent mnie nie może uwierzyć, że ktoś tak nieuchwytny, złożony i męski jak on, może do kogoś należeć... nawet, jeśli mnie kocha.
Jeden prawy hak i głośny plask na podłogę później, ramię Justina zostaje podniesione w powietrze przez arbitra. Dysząca pierś, wygłodniałe, szukające mnie karmelowe oczy. Oczy, które przypalają mnie aż do kości. Nie uśmiecha się. Jego nozdrza drgają. Moje serce wali i całe ciało przygotowuje się na to, co zaraz zobaczę w jego oczach.
- Chcecie więcej?- Słyszę krzyk przez głośniki.
- Jesteście gotowi na WIĘCEJ?
Publiczność krzyczy, dziewczyny R-I-P-T-I-D-E-! krzyczą, a Justin patrzy na mnie łapiąc oddech, jego jaskrawe brązowe oczy szukają mnie i postawię wszystko, że pieprzy mnie w swojej głowie. Moje wrażliwe piersi robią się jeszcze cięższe, a kiedy staje do walki z kolejnym przeciwnikiem, moja płeć zostaje zalana i zaciska się, gdy widzę jego naprężające się mięśnie, to jak obmyśla strategię swoim mózgiem. Umieram, żeby mieć go tylko dla siebie tego wieczoru, jego język w moich ustach, robiący to, co robi. Jego we mnie, ujeżdżającego mnie mocno i szybko albo wolno i głęboko…
Chcę po prostu poprzytulać się z moim lwem i dać mu całą tą miłość, której nikt na świecie
nie dał mu oprócz mnie. Tłum narzeka.
- Daleeeej, Riptide!!!!!
Pragną podniecenia, które zawsze dostarcza i jestem pewna, że Justin chce go dostarczyć. Spogląda na mnie i nie wiem, co spodziewa się zobaczyć w moim wzroku, ale cokolwiek to jest, wydaje się to dostać. Zerka na swojego kolejnego rywala, młodego boksera, którego nigdy wcześniej nie widziałam i zanim się orientuję, dostarcza trzy szybkie ciosy z prędkością światła, W bok, w środek i kończy ciosem podbródkowym w szczękę. Facet upada.
- TAK!- Syczy Pete, wybijając ramię w powietrze.
- TAKTAKTAAAAAK! - Całe pomieszczenie krzyczy 'Riptide', a ja siedzę w bezruchu na moim krześle.
Ból zaczyna się pulsowaniem i zamienia w skurcz. Obejmuję brzuch rękami i przesuwam się na siedzeniu.
- Riiiptiiiiiiiiiiidee! Jeszcze raz daję wam Riiiiiptide’a! - Jego ramię zostaje wyciągnięte do góry w zwycięstwie i zauważam rozcięcie na środku jego pełnej dolnej wargi. Pokazuje mi swoje dołeczki, jego oczy migoczą i umieram chęcią zlizania tej kropli krwi i posmarowania jego ust maścią. Potem pojawia się kłujący skurcz i lekko się zginam, a kiedy wprowadzają kolejnego przeciwnika, już nawet nie patrzę.
Jest mi bardziej niż niedobrze.
Moje płuca zaciskają się, gdy zerkam w górę i widzę jak pracuje każdy istniejący na świecie mięsień, jego ramiona falują i wyginają się. Widzę go, ale ciągle wracam do mojej głowy. Bardzo zmartwiona. Zastanawiam się, co mi jest.
- Pete, muszę w tej chwili iść do łazienki. - Mówię głosem, jakiego jeszcze nigdy wcześniej nie słyszałam. Jest przerażony, naprawdę przerażony i drży.
Pete wstaje z oczami utkwionymi na ring i rozkojarzony idzie za mną do brudnych, prowizorycznych łazienek. Czekam w kolejce przez kilka minut, i gdy nadchodzi moja kolej, by wejść do małego,
plastikowego domku, ściągam majtki, które wydają się być lepkie. Widzę, że są przemoczone
czerwienią, jak gdybym miała obfity okres.
- O Boże. - Mówię.
Robię tysiąc uspokajających oddechów, ale nie działają i zamiast tego czuję przenikliwą, mdlącą rozpacz. Przez kilka minut próbuję się pozbierać, potem wychodzę i chociaż próbuję wyglądać na pozbieraną do końca walki. Pete szczerzy się do mnie.
- Stara, nigdy nie widziałem, żeby ktoś rzygał tyle co ty. Ile kilogramów schudłaś?
- Chodźmy usiąść. - Mówię. Idę powoli lekko zgięta, bo stanie boli jeszcze bardziej i moje ciało instynktownie chce, żebym się skuliła. Opuszczam się na moje miejsce z ekstremalną ostrożnością, a Justin nadal jest na ringu.
- Justin!- Wołają.
Wygląda na to, że czeka na następnego przeciwnika, jego głowa jest obrócona w kierunku Pete i moim, jak gdyby czekał aż wrócimy na nasze siedzenia. Kiedy mnie widzi, puszcza do mnie oko. Potem jego błyszczące brwi ściągają się na oczy i baczniej mi się przygląda.
Nagle chwyta liny ringu i zeskakuje na dół. Publiczność ożywa, kiedy dociera do nich, że zamierza wykonać swoją zwyczajową intrygę... jak zawsze, gdy schodzi z ringu.
- Ju-stin! Ju-stin! Ju-stin! - Skanduje tłum, a kiedy widzą, że idzie w moim kierunku... i że ta cała wieża tężyzny, siły i testosteronu zbliża się do mnie.. zmieniają melodię na:
- Pocałunek, pocałunek, pocałunek! - Bierze mnie w ramiona. Publiczność szaleje i moje serce też.
Ale on spogląda na mnie z uwagą i z niepokojem.
- Co się dzieje?
- Krwawię. - Mówię płaczliwie.
~~~~
Kolejne pół godziny jest zamazane.
- Idź po samochód. - Instruuje Pete’a Justin, gdy wynosi mnie z areny.
Słowo 'Riptide' nadal dzwoni w tle, kiedy wychodzimy na świeże powietrze Vegas i na parking przed magazynem w którym dzisiaj mieści się Podziemie. Wkłada mnie na tył Escalde’a, a Pete siada za kółkiem i wbija przyciski w GPS-a szukając najbliższego szpitala. Słyszę jak mówię gorączkowo.
- Nie stracę go. Nie stracę twojego dziecka.
Justin nie słyszy mnie. Trzyma mnie i rozmawia z Pete’m ściszonym głosem, mówiąc mu że ma skręcić w prawo, na ostry dyżur. Natomiast ja dalej mówię moim najbardziej zdeterminowanym głosem.
- Nie stracę go. Ty chcesz tego dziecka, ja chcę tego dziecka. Dobrze się odżywiam, ćwiczę, ty dobrze się odżywiasz, ćwiczysz. -Wnosi mnie do szpitala i podchodzi do recepcji, domagając się uwagi. Kiedy przywożą wózek, mówi do pielęgniarki za nim.
- Proszę powiedzieć, gdzie mam ją zabrać. -Pod uchem słyszę bicie jego serca i nigdy wcześniej nie słyszałam, żeby biło tak mocno. Puum, puum, puum.
Wnosi mnie do pokoju, kładzie na łóżku i trzyma za rękę trochę za mocno, podczas gdy dwie pielęgniarki i jeden lekarz sprawdzają co ze mną. Pete czeka na zewnątrz. Dzięki Bogu, bo moje nogi są rozchylone i czuję się okropnie nieswojo, że Justin widzi mnie w takim stanie. Ale on patrzy na nasze splecione ręce, jak gdyby dla niego też było to bardzo niezręczne. Lekarz odsuwa się, zdejmuje rękawiczki i mówi do niego.
- Pana żona jest we wczesnej fazie poronienia. -Kiedy mój mózg próbuje zrozumieć sens tego, co słyszę, obracam się na bok i oplatam ręką brzuch w pozycji embrionalnej. Kręcę głową nic nie mówiąc, tylko kręcę głową, bo…nie. Po prostu…nie.
Jestem zdrową, młodą kobietą. Zdrowe, młode kobiety nie tracą dzieci od tak.
Lekarz odciąga Justina na bok i mówi do niego niskim tonem, a ja podnoszę głowę, żeby spojrzeć na jego twarz. To twarz moich marzeń i przysięgam, że nigdy nie zapomnę jego zawziętej miny, gdy powiedział do doktora ściszonym głosem.
- To niemożliwe. -Doktor dalej mówi, a Justin kręci głową z zaciśniętą szczęką. Nagle wygląda na
młodszego i bardziej bezbronnego niż kiedykolwiek. Boże, wygląda na tak przybitego jak pewnie tego dnia, gdy powiedzieli mu, że został wyrzucony z boksu i już nigdy więcej nie będzie walczył zawodowo.Przesuwa ręką po twarzy i opuszcza ją na bok. Pociąg paniki, jadący w mojej głowie,
nabiera takiego tempa, że wyciągam ramię z łóżka i słyszę swój dławiący się strachem głos.
- Co on mówi? Co on mówi? -Justin zostawia lekarza w pół zdania i podchodzi do mojego boku, momentalnie zamykając moją dłoń w swoich dużych, szorstkich rękach. Nawet nie mogę przebrać w słowa, co czuję na ten kontakt. Przebiega mnie horda uspokajających substancji chemicznych i moje
oczy zamykają się, gdy desperacko chłonę to uczucie mojej małej ręki w jego większych. Nie ma skurczy. Nie ma niczego. Nawet strachu.
Tylko suche ręce Justina na moich, i jego stabilna siła, wsiąkająca we mnie. Pochyla się i zaczyna całować moje kłykcie, a ja wzdycham miękko, obracając głowę w jego stronę z pijanym uśmiechem.
Nie dowiaduję się, dlaczego nie odwzajemnia uśmiechu.
Ani dlaczego wygląda na tak przejechanego, dopóki nie zabiera mnie z powrotem do hotelu i nie wzywa kolejnych dwóch lekarzy.
__________________________________________________________________________________
Ale nie martwcie się :)
Pocieszę was tym że Brooke i Justin nie strącą bobaska... .
Do następnego Miśki!
xx
sobota, 15 sierpnia 2015
6. Lot do Bostonu.
Tylko proszę nie krzyczcie z podniecenia kiedy będziecie to czytać,
albo krzyczenie ,może was usłyszę ;D
Na naszej drodze do Bostonu, mam okazję lepiej zapoznać się z łazienką odrzutowca.
Połowę lotu spędzam na wymiotowaniu w niej.
Kiedy wychodzę po pierwszej rundzie, wita mnie patrzący pochmurnie Justin, a Diane kieruje się do swojego fotela z przodu, gdzie czeka talerz z melonem, papają, orzechami i serkiem wiejski. Kocham papaję. Ma dużo włókien i tonę witaminy A, jest świetna na system trawienny. Z boku leży kawałek cytryny, którą zazwyczaj uwielbiam wyciskać na papaję. Ale moje ciało ma inne pomysły i zapach papai…
Zaraz zwymiotuję w usta, więc odsuwam talerz i biegnę do łazienki, podnoszę klapę toalety i znowu rzygam. Diane błyskawicznie pojawia się przy drzwiach i słyszę jak mówi do kogoś na zewnątrz. Oczywiście mam całkowite pojęcia kim jest ta osoba.
- Nie pozwól mu tu wejść. - Błagam pomiędzy drgawkami. Justin jest już pobudzony od dwóch tygodni.
Kilka dni temu nazwał siebie ‘królem świata’, następnie ‘królem dżungli’, potem 'królem worków treningowych’, a jeszcze później tego wieczoru, poprosił, żebym została jego królową. Zaśmiałam się. Ale w tym samym czasie wyglądał tak uroczo i słodko z tymi dołeczkami, że odebrałam to prawie jak oświadczyny. Jest taki energiczny. Wszystkich nas męczy, ale przynajmniej Pete... ma podkrążone
oczy a wszyscy się cieszą , że nie przełączył się na depresję. Maniakalny Justin walczy jak
gladiator, a ostatnio, wydaje się być w dobrym nastroju tak długo jak może bić ludzi i uprawiać dużo seksu, który dostarczam bardziej niż chętnie jak zawsze albo co dziwne, może jeszcze trochę bardziej chętnie. Gdy spłukuję toaletę i próbuję znowu oddychać, Diane uśmiecha się do mnie w sposób, który mówi mi, iż uważa że Justin jest uroczy tak się martwiąc. Ale jej uśmiech znika, gdy dobrze przygląda się mojej skórze.
Naprawdę czuję się jak gówno, więc muszę wyglądać jak gówno. Zabawne, że nie ważne w jakim jestem wieku, gdy jestem tak chora jak teraz, wracam do moich dni z zupami i tęsknię za mamą.
Nigdy nie pozwalała nam jeść w łóżku, chyba że byłyśmy chore i wtedy dostawałyśmy tacę z zupą.
- Czy to może być zatrucie pokarmowe?- Diane dotyka mojego czoła.
- Nie masz gorączki. Chcesz się napić wody mineralnej? Albo Alka-Seltzer?- Pyta.
- Może trochę wody gazowanej. - Przyznaję, rumieniąc się w zakłopotaniu, gdy pomyślę, że cały zespół będzie wiedział o moim zwracaniu.
- Masz jakąś gumę? -Przytakuje i obserwuje mnie, gdy szybko próbuję poprawić kucyka.
- Powinnaś zostać dzisiaj w pokoju. - Proponuje.
- I przegapić jego trening? Nigdy! - Dyszę.
- Jesteś taka blada, Brooke. - Podszczypuję swoje policzki i dodaję radosny uśmiech.
- Już. -Beszta mnie kręceniem głowy, wychodzi, a potem wraca z paczką gum i małą, hotelową kosmetyczką, która zawiera plastikową szczoteczkę do zębów i tubkę pasty Colgate.
- Zabieram je w każde miejsce, w którym się zatrzymujemy. Szampony też. - Mówi dumnie.
- Och, ratujesz mi życie, Diane.
Gdy myję zęby w małym zlewie, zaczynam się poważnie zastanawiać, co jest ze mną nie tak. Kiedy wychodzę, Justin siedzi na krańcu swojego fotela z łokciami na kolanach, a jego czarne oczy są skupione na drzwiach łazienki. Oprócz tego, śledzą mnie jeszcze trzy pary innych zmartwionych oczu, gdy idę prosto do mojego fotela. Czuję się tak słabo i jestem taka odwodniona, że upadam na poduszki i
siadam na mojej torbie podręcznej. Justin wyciąga ją spode mnie, a potem mocno chwyta mnie za tył głowy i podnosi ją do góry.
- Co ci jest?
- Nie wiem. Nie jestem sobą od czasu ukąszeń. -Bardziej wyczuwam niż widzę obecność Diane, która wydaje się studiować nas, choć to nie ma znaczenia, chcę tylko żeby mnie tulono. Chcę usiąść Justinowi na kolanach i zostać tam z ramionami wokół jego szyi i nosem przy jego gardle, wdychając go cholernie mocno. Niestety, jestem tak zmęczona, że nie mogę ruszyć się z siedzenia, więc tylko wtulam twarz w jego rękę i zamykam na chwilę oczy, czując jego mydło.
- Brooke, jesteś pewna, że to zaczęło się od ukąszeń? - Oboje obracamy się do Diane w tym samym czasie i widzimy diabelski uśmiech na jej ustach, taki jakiego jeszcze nigdy nie widziałam. Jej radosne, brązowe oczy skupiają się bardziej na Justinie niż na mnie, i kiedy znowu się odzywa, jej głos drży od czegoś, co brzmi jak podekscytowanie.
- Zapytałeś Brooke czy zostaniesz tatą?
Przepraszam? Chyba właśnie się zadławiłam, a potem przełknęłam kulę od kręgli.
Kiedy znowu czuję na sobie konkretną parę znajomych, czarnych, gapiących się na mnie oczu, moje płuca zdają się poszerzyć do swoich granic.
Czeka aż przesunę na niego mój wzrok, jego głos jest ledwo słyszalny nad silnikami samolotu.
- A zostanę?
Kurwa mać… czy ja jestem…?
W ciąży?
Samo słowo sprawia, że kula do kręgli w moim żołądku podwaja swoją wagę. Martwi się, że jestem? Wpatruję się w jego twarz i…nic. Czysta przystojność i to wszystko. Nie potrafię odczytać go z tymi ciemnymi oczami.
- Nie. - Podkreślam. Wszystkie moje wewnętrzne ściany podnoszą się w trybie obronnym z powodu strachu o to, co coś takiego by nam zrobiło.
- Mam chip antykoncepcyjny. Używam go od lat. Przez to straciłam okres, więc tak naprawdę już nie wiem, kiedy jest mój czas…- Milknę, kiedy widzę jak Diane porusza brwiami.
- Nie jestem. - Zapewniam jej uśmiechającą się twarz, która teraz jaśnieje.
Przynosi butelkę wody gazowanej i Justin zabiera ją z jej wyciągniętej ręki.
- Nie mogę być. Nie mogłabym być. - Mówię, kierując to teraz tylko do niego.
- Chcę, żeby ktoś cię obejrzał.- Otwiera butelkę, potem podaję ją mi i obraca głowę na przód samolotu.
- Pete, chcę, żeby ktoś obejrzał Brooke w tej pieprzonej chwili!
- Już się tym zajmuję, proszę pana.- Odpowiada Pete.
- Podzwonię jak tylko wylądujemy.
- Niech to będzie kobieta, z idealnymi aktami i doświadczeniem, nie jakaś nowicjuszka! - Dodaje.
- Nie chcę, żeby ktoś mnie oglądał. - Protestuję.
Wygląda na to, że robi się bardzo pobudzony, więc przeczesuję jego jedwabiste, ciemne włosy rękami, żeby go uspokoić. Głośno wydycha powietrze przez nos, i gdy czuję, że zaczyna się relaksować, zakopuję nos w jego gardle. Nie jestem pewna dlaczego, ale to jedyne miejsce, gdzie nie czuję się chora ani mnie nie mdli, kiedy moje płuca są wypełnione czystym Justinem.
- Obejrzą cię. - Mówi ochryple w moje włosy, a potem obejmuje mnie ramieniem i przyciąga na swoje kolana. Prawie jęczę z wdzięczności, bo czuję się tak niedorzecznie
bezpieczna w jego ramionach. Opuszcza głowę, żeby powąchać moją szyję jak gdyby też chciał uspokoić się moim zapachem. Potem jego usta przesuwają się do mojego ucha, gdzie mówi do mnie miękko i delikatnie, nabierając tempa za każdym słowem.
- Jeśli te skorpiony wywołały jakieś trwałe uszkodzenie, to przysięgam, że zabiję tego skurwysyna i wbiję jego głowę na pierdolony pal!
- To może chociaż pójdę do apteki i kupię jej test ciążowy?- Pyta Diane.
Justin patrzy na nią czarnymi oczami. I nie mogę nie zauważyć, z małą dawką paniki, że w ogóle się nie świecą i z pewnością nie śmieją się.
- Nie jestem w ciąży. Nie mogę być. - Upieram się. Mój chip na ramieniu nie mógł mnie zawieść! Prawda?!
Bardzo powoli ogarnia wzrokiem moje ciało, od czubka głowy do mojego kucyka, moje piersi pod wygodnym topem w kolorze nieba, obcisłe różowe jeansy i powoli z powrotem. Jego twarz jest nieczytelna.
- Co? Myślisz, że jestem?- Pytam z niedowierzaniem i zanim może odpowiedzieć, dodaję.
- Justin dziecko byłoby teraz bardzo przerażające. Prycha.
- Kto boi się dziecka?
- Ja. Ty uroczy mężczyzno. Ja. -Unosi moją brodę i uśmiecha się drwiąco.
- Może ja je wezmę, jeśli będzie wyglądało jak ty.
- Gówno weźmiesz, bo nie ma czego brać! - Obserwuje mnie przez kilka chwil i przysięgam, że wygląda na…
- Wyglądasz na zadowolonego z siebie, co? - Oskarżam, nie mogąc uwierzyć w to, co widzę.
Unosi jedną, błyszczącą, ciemną brew.
- Wyglądasz. Wyglądasz na zadowolonego z siebie myśląc, że zaszłam z tobą w ciążę kiedy moje środki antykoncepcyjne mówią, że to prawie niemożliwe. -Śmieje się w ten głęboki, gardłowy sposób, który powoduje, że moje ciało budzi się do życia i wszystkie małe włoski na moich ramionach stają dęba. Potem całuje mnie w usta w stylu chłopaka, gdzie pocałunek nie ma nas podniecić... ale tylko wyrazić połączenie...a następnie patrzy na mnie tymi uroczymi, czarnymi oczami, które teraz bardzo, bardzo świecą się w rozbawieniu.
- Wolałbym, żebyś nosiła moje dziecko niż była chora z powodu jego trucizny. -Na wpół szepta i warczy.
- To ani jedno ani drugie. - Zapewniam. Ale nadal, dlaczego od dwóch tygodni mam festiwal wymiotowania? Cholera.Kurwa. Cholerakurwa!
Lekko przyciska mnie do swojego twardego torsu i szybko masuje mi plecy, w górę i w dół, potem mówi do mnie cicho, a w jego miękkich słowach jest subtelne ostrzeżenie.
- Kiedy dojedziemy do hotelu, wpakuję cię do łóżka i nie ruszysz się z niego. Nie obchodzi mnie, co ci jest. Nie ruszysz się z tego łóżka dopóki ktoś cię nie obejrzy i nie powie mi, że wszystko będzie dobrze.
- Ha! Nie ma mowy, żebym przez cały dzień leżała w łóżku, nawet jeśli źle się czuję.
Nigdy w życiu nie opuściłam dnia pracy. - Znowu całuje moje ucho w stylu chłopaka, który tak bardzo zaczynam lubić.
- Więc nie żyłaś odpowiednio.
~~~~
Tak więc teraz nie tylko opuszczam pracę i żyję na krawędzi, ale też właśnie nasikałam na patyczek.
Pete umówił nas jutro na wizytę do doświadczonego, męskiego ginekologa a
Justina robi się niecierpliwy... nawet wybaczył Pete tego męskiego lekarza, ale nie będzie długo czekał, żeby się dowidzieć. Oczywiście, że Pan Pobudzony nie chce czekać.
Powiedziałam mu z tysiąc razy, że nie jestem w ciąży i im więcej razy tak mówię, tym bardziej na zadowolonego z siebie wygląda. Teraz, wydaje się być bardzo podekscytowany sikaniem na patyczek, niż ja. Kiedy wychodzę z łazienki w jego czarnym T-shircie, widzę jak boksuje powietrze w pokoju.
Obserwuję go z progu i podziwiam ciosy. Dokładnie wie, gdzie kieruje swoje pięści i nawet, gdy sprawia wrażenie zrelaksowanego, to wiem, że każdy cios ma siłę buldożera.
Opieram się o framugę i atletka we mnie nie może nie podziwiać atlety w nim. W moim życiu poznałam tysiące sportowców. Ale nigdy, przenigdy nie spotkałam kogoś takiego jak on. Jego prędkość. Zwinność. To jak robi unik. Jak robi zamach. Sposób, w jaki walczy wydaje się być instynktowny, a w tym samym czasie widzę też, że zarówno podczas treningów jak i walk, jego głowa zawsze jest w grze.
Przez chwilę myślę o moich rodzicach. Wiedzą, że jestem w trasie pracując, ale nie mają pojęcia jak bardzo związałam się z mężczyzną, który mnie zatrudnił. W dniu, w którym opuściłam Seattle, moim największym zmartwieniem było to czy Justin weźmie mnie z powrotem. Nawet nie rozważałam, żeby powiedzieć moim rodzicom, że jestem zakochana.
Że spotkałam tego faceta... tego, którego myślałam, że nigdy nie znajdę. Tego, na którego upadłam mocno niż kiedykolwiek myślałam, że mogłabym upaść. Wiem, że ufają, iż będę zrównoważona. Przez lata udowadniałam, że jestem najbardziej odpowiedzialną z ich potomstwa, ale jeśli test jest pozytywny… O mój Boże, jeśli jest pozytywny, to będzie krzyczało 'lekkomyślna!'
Mój Boże, co jeśli jestem w ciąży? I w moim życiu pojawi się mały Bieber tak samo jak Justin, przejmie je, mówiąc mi: 'Wiesz co? Możesz nie wiedzieć, że mnie potrzebujesz, że mnie chcesz, i że cholernie mnie pokochasz, ale oto jestem.'
- Sprawdziłaś już?
Jego głos przywraca mnie do świadomości. Mój żołądek zaciska się z nerwów, kiedy patrzę na niego. Przeczesuje włosy palcami i za każdym razem kiedy to robi, zostawia je w jeszcze większym nieładzie. Jego oczy są ciemne, ale światło zachodu słońca oświetla w nich malutkie, brązowe plamki. Wygląda ciepło i sportowo w swoich spodniach od dresu i bluzie z kapturem... chłopięco i myśl o noszeniu jego dziecka sprawia, że jest mi gorąco, jestem zniecierpliwiona i bardzo, bardzo nieprzygotowana.
- Brooke?- Nalega łagodnie.
Mój brzuch przewraca się jeszcze raz. Część mnie jest ciekawa, a inna nie chce wiedzieć i chce tylko utrzymać status quo. Tylko my. Justin i Brooke.
- Kochanie, nasikałaś czy nie nasikałaś na patyczek?- Ponagla, gdy dalej się waham.
- Nasikałam! Powiedziałam ci, że nasikałam!- Jęczę i wracam po test, potem zanoszę go do stolika nocnego i po raz trzeci czytam instrukcję. Następnie zbieram odwagę i zakładam moje wyimaginowane spodnie dużej dziewczynki, gdy zdzieram osłonkę i zaglądam w ekran.
Motylki zaczynają latać w moim wnętrzu.
Przed oczami stają mi moi rodzice. Mama i tata. Kolejne pokolenie. Może Nora powiedziała im, że spotykam się z mężczyzną, dla którego pracuję. Ale jeśli nie wiedzą, że z nim jestem, dziecko w drodze sprawi, że będą potrzebowali miesięcznej terapii. Kręcę głową na tą myśl, bo szczerze mówiąc, teraz ważne jest to, co on myśli. On. Justin Bieber.
Wasz jeden, jedyny Riptide. Możliwe, że wkrótce tatuś mojego dziecka? Kurna.
To nie może się dziać.
Ale się dzieje.
Obracam się, żeby popatrzeć na niego i cała ciężarówka miłości wbija się w moje serce.
Skacze po pokoju, uderzając pięściami w powietrzu, w górę i w dół. Robi haki, sierpowe, marszczy brwi i bije swojego wymyślnego partnera od boksu...który wygląda na szybkiego, wnioskując po sposobie w jaki Justin wymierza ciosy i oddaje uderzenia. Jest urokliwy.
Wyrzeźbiony, surowy i taki prawdziwy. Cały mój... a przynajmniej tylko tego chcę na całym świecie.
Żeby był mój.
Spokojnie, jak gdyby mnie wyczuwając, przestaje robić zamachy i unosi błyszczącą, ciemną brew, która wygląda jakby była na stałe zamocowana w tej pozycji.
- Co mówi?
- Mówi…- Wpatruję się w mały ekran i nie... nie widzę podwójnie. To znaczy widzę, ale to nie halucynacje. Chyba kamienie zastąpiły moje płuca, bo nie mogę oddychać, kiedy odkładam test na
łóżko i podchodzę do niego. Krok po kroku, wpatruję się w te czarno- szare oczy z brązowymi
plamkami, które z rosnącą ciekawością obserwują jak się zbliżam. Podnoszę ręce i kładę je na jego szorstkiej szczęce. Wpatruję się w niego tak bardzo jak on we mnie, z tym wyjątkiem, że ja jestem całkowicie trzeźwa, a on całkowicie rozbawiony.
- Justin, nie zapomnij tego. - Szepczę z niepokojem, moja pierś puchnie od potrzeb poczucia jego wsparcia.
- Jesteś teraz czarny i nie chcę, żebyś zapomniał o tym, co ci teraz powiem. Potrzebuję ciebie całego ze mną.
- Hej.- Jego dołeczki znikają, gdy bierze moją twarz w swoje wielkie, szorstkie dłonie.
- Trzymam cię.
- Boże, trzymaj, proszę.
- Tak, trzymam. Trzymam cię. No co się tutaj dzieje? Hmm? Jeśli nie jesteś, to dowiemy się, co ci jest. Jeśli jesteś…
Odskakuję zanim może dokończyć, podbiegam, chwytam test i przynoszę mu go, moje serce bije dziko. Chcę jego siły. Chcę jego pewności. Nawet, kiedy jest niestabilny, zawsze jest tak. Cholernie. Silny! Potrzebuję tego teraz.
Nie zdejmując ze mnie oczu, bierze test z mojej wyciągniętej ręki.
Ale Boże, może nie uśmiechać się przez długi czas. Mój głos jest spokojny i zadziwiająco stabilny.
- Dwie kreski oznaczają, że mogę być. -Jego oczy zostają na moich jeszcze chwilę, a potem jego rzęsy przesuwają się w dół, gdy lekko obraca test do słońca.
Mój własny niepokój zjada mnie od środka, gdy czekam na reakcję. Żartowaliśmy w samolocie, ale teraz jest poważny. Tak poważny jak ja. Jego profil jest całkowicie nieczytelny, gdy patrzę na to jak idealny jest jego nos. Jego usta, rozluźnione i pełne, tak cholernie piękne. Jego brwi, zmarszczone lekko w skupieniu, gdy rozszyfrowuje kreski. Niemożliwym jest dla mnie dopatrzenie się jakiekolwiek emocji. Kiedy odkłada test, powietrze zatrzymuje się w moich płucach, a kiedy podnosi swoją ciemną głowę, na świecie nie istnieje nic poza tą chwilą. Podnosi wzrok i mój brzuch zaciska się tak bardzo jak serce w piersi. Co, jeśli nie chce mnie w taki sposób?
Co, jeśli to dla nas za dużo?
Co, jeśli jesteśmy wystarczająco silni, żeby kochać siebie nawzajem, ale nie tak silni, by kochać kogoś innego... razem?
Co, jeśli nie jesteśmy gotowi?
Nasze oczy spotykają się. Bada moją reakcję, gdy ja badam jego z jeszcze większą desperacją. I z tysiąca rzeczy, które wyobrażałam sobie zobaczyć na jego twarzy, nigdy nie wyobrażałam sobie, że zobaczę to, co widzę. Jest… zadowolony. Nie. Jest bardziej niż zadowolony. Jego oczy świecą jak gdyby dopadł go seksualny głód, ale jest głodny czegoś innego. Potem pojawiają się jego dołeczki i śmieje się. Jego idealna radość eksploduje na mnie jak tęcza.
- Chodź tutaj. - Podnosi mnie tak, że mój brzuch znajduje się na wysokości jego twarzy i zostawia na nim głośny pocałunek. Piszczę, gdy rzuca mnie na łóżko i wisi nade mną. Widok tych dwóch dołeczków na jego szorstkiej szczęce sprawia mi taką radość, że zaczynam się śmiać.
- Jesteś szalony! Jesteś jedynym mężczyzną, jakiego znam, który rzuca swoją ciężarną dziewczynę na łóżko!
- Jestem jedynym mężczyzną. - Mówi. - Na tyle na ile wiem. Jest tylko jeden mężczyzna w twoim świecie i ja nim jestem.
- W porządku, ale nie mów mojemu tacie, że tak łatwo się zgodziłam…- Pocieram jego ramiona, a on bierze w ręce moją twarz i kładzie się na mnie. Jeśli wcześniej myślałam, że jest zadowolony z siebie, to teraz to słowo nabiera nowego znaczenia.
- Brooke Dumas w ciąży z moim dzieckiem. - Mówi chytrze. Jego włosy sterczą tak bardzo, że wkładam w nie ręce i obserwuję jak moje palce bawią się nimi. Przebiega mnie fala szczęścia.
- Kręci mi się w głowie. Pocałuj mnie. - Opuszcza głowę i czule łączy swój język z moim, najpierw liżąc moje usta, a potem pocierając mój język tak przepysznie, że moje wszystkie kubeczki smakowe budzą się. Odsuwa się, żebym przesunąć zgiętym palcem po moim policzku.
- Niech wygląda jak ty.
- To ty mi je dałeś.
- Nie, ty mi je dajesz.
- W porządku, oboje jesteśmy takimi dobrodusznymi duszami.
Jego śmiech jest tak cudowny, że chwyta za serce, kiedy obraca się na bok, zabierając mnie ze sobą i zaczyna obsypywać powolnymi pocałunkami.
- Teraz jesteś moja od czubka twojej ślicznej, ciemnej głowy, po podeszwy twoich małych stóp.
- Głaszcze moją twarz szorstkim kciukiem, gdy całuje moje powieki.
- Nawet nie myśl o tym, żeby znowu mnie zostawić, bo inaczej przyjdę po ciebie i jak mi Bóg miły, przywiążę cię tam, gdzie jestem, gdzie śpię i gdzie jem. Słyszysz mnie, Brooke Dumas? - Moje już wrażliwe piersi nabrzmiewają pod stanikiem i potakuję bez tchu. Cholera, kocham to jaki jest zaborczy... a jest podwójnie zaborczy, gdy jest czarny. Czuję, że robię się mokra pomiędzy nogami.
- Nie ma ani jednej części mnie, która nie wie, że jestem twoja. - Zapewniam, biorę go za rękę i kładę ją na moim sercu. Zaciska szczękę i iskra prymitywnej świadomości błyska w jego oczach, gdy zaciska
palce wokół mojej piersi. Zaczynamy się całować. Najpierw mocno, a potem łagodniej. Oboje przysuwamy się do siebie w tym samym czasie, potrzebując kontaktu jak tlenu. Szepta mi do ucha.
- Tak bardzo za tobą szaleję. - I trąca czubek mojej głowy. Ściskam go mocno i dyszę.
- Tak bardzo cię kocham. - Wyglądając ekstremalnie usatysfakcjonowany, prawie tak samo jak kiedy daje mi kilka orgazmów pod rząd, obraca mnie i dopasowuje, trzymając za brzuch, gdy zaczyna
pieścić moją szyję. Mój umysł nada wiruje i wyobrażam sobie małego Justina biegającego tak jak mają to w zwyczaju mali chłopcy, nieporadnie i potykając się.
Dotykam mojego brzucha i pozwalam mojemu lwu mnie pieścić.
__________________________________________________________________________________
I jak tu się nie dziwić kiedy pie*rzą się jak króliki ;D
będą mieli małego lub małą Booke/Justina
Do następnego Miśki!!
xx
Subskrybuj:
Posty (Atom)