piątek, 11 marca 2016
14. Filadelfia.
Jest bardzo pobudzony i nie podobało mu się, gdy rozmawiałam z Petem i Riley’m
podczas drogi do hotelu. Nie podobało mu się, kiedy musiałam go zostawić w naszym
pokoju, żeby pójść się wysikać. Chodził po naszej sypialni, czekając niczym niecierpliwy pan
młody. Jak tylko wyszłam, wpił się w moje usta i całował przez pół godziny dopóki nie przyszli zabrać nas na walkę. Nie chciał mnie puścić, kiedy szedł do szatni. Im bardziej wchodziliśmy w Podziemie, tym bardziej jego ręka zaciskała się na moich biodrach.
Powiedziałam mu, że nie mogę się doczekać kiedy będzie walczył i że będę oglądała.
Zacisnął szczękę i spojrzał na moje usta, spragniony jak diabli. Potem skinął i poklepał mnie
po tyłku, instruując Pete by nie odchodził ode mnie ani na krok podczas walki.
Teraz Pete jest przyczepiony do mnie jak syjamski bliźniak.
Jest ‘Facetem w Czerni’ i teraz nawet nosi przy sobie paralizator i gaz pieprzowy.
Co tylko chcecie, Pete to ma. Nawet minę ma dzisiaj jakąś taką peszącą i zmarszczone
brwi. Jakby chciał przekazać, że wszyscy powinni trzymać się z daleka.
- Traktujesz siebie zbyt poważnie. - Żartuję.
- Pan tego sobie życzy, więc to dostaje.- Mówi z chichotem.
Masa robaczków budzi się w moim brzuchu, gdy idziemy do naszych miejsc, w pierwszym rzędzie, po prawej stronie ringu. Wydaje mi się jakby minęła cała wieczność odkąd
oglądałam walkę. Podekscytowanie miesza się z nerwami i niestety po całym pierwszym
trymestrze mdłości, zgaga powraca ze zdwojoną siłą.
- Justin wykupił cały boks, więc żadni ludzie obok nie będą na ciebie wpadać.- Wyjaśnia Pete, gdy docieramy do naszych miejsc i widzę, że dwa krzesła po naszych bokach i dwa z tyłu są puste. Pete potakuje do kogoś po drugiej stronie ringu i podążam za jego wzrokiem do stojącej tam poczciwej Josephine, która ma na nas oko.
- Skąd się tu wzięła Jo? - Pytam, uśmiechając się do niej radośnie i ciesząc się, gdy sztywno odwzajemnia uśmiech. Stoi jak żołnierz i udaje jej się zachowywać bardzo uprzejmie i dyskretnie, a jednocześnie wygląda niewiarygodnie onieśmielająco.
- Musiała się zająć kilkoma rzeczami i dogoniła nas linią komercyjną. Będzie w pokoju z Diane i będzie siedziała ci na ogonie za każdym razem, gdy Justin nie będzie u
twojego boku. Pewnie bym protestowała, gdybym tak bardzo jej nie lubiła, i gdybym nie usłyszała jaka jest szczęśliwa, że dostała posadę, do której zazwyczaj zatrudnia się mężczyzn. Więc dalej uśmiecham się do niej, a Pete siada obok i zaczyna oglądać pierwszą walkę.
- Gdzie jest Justin?
- Dajcie Justina!
Tłum krzyczy, gdy ring robi się pusty po raz czwarty. Kiedy zaczyna się skandowanie, w całym pomieszczeniu słychać tylko jedno imię...
- Jus- tin, Jus-tin, Jus-tin!
- Organizatorzy uwielbiają zmuszać publikę, żeby prosiła o niego. - Mówi Pete chichocząć.
I w końcu głośniki ożywają.
- Tak jest, panie i panowie! Suki i męskie dziwki! Dziewczyny i pieprzeni chłopcy! Chcecie go? Dostaniecie! Przywitajcie się z waaaaszym jednym, waaaaaszym jedynym Justinem Bieberem, RRRRIIIIIIPTIDEM!! - ‘Z moim Riptidem’! krzyczy z podnieceniem mój umysł.
Mój Riptide. Mój, mój, mój. Mój dzisiejszej nocy, mój na zawsze.
Ludzie zebrani po każdej stronie ringu wstają. Niektórzy układają ręce wokół ust i wrzeszczą, inni podskakują i machają plakatami z jego imieniem.
- Justin, umrę za ciebie, Justin!!!- Krzyczy głos za mną. Radość bulgocze w moich żyłach, gdy widzę jak truchta. Jego idealna postura i rozluźnione ramiona, szlafrok RIPTIDE przykrywający najtwardsze mięśnie na świecie. To wszystko sprawia, że moje sutki wydłużają się i całe ciało pulsuje potrzebą. Gdy górne światła koncentrują się na nim, łapczywie pochłaniam jego twarz z dołeczkami, ale mój wzrok zatrzymuje się na śladach czerwonej szminki na jego szczęce. I ustach.
Mrugam w zdumieniu.
Łapie liny i wskakuje do środka, lądując niczym kot, który już włada tą kwadratową
powierzchnią ringu. Potem szlafrok znika i Justin znajduje się w pełnej odsłonie.
Widzę go, ale nadal jestem oszołomiona tym, co zauważyłam na jego chłopięcej twarzy...
te ślady, czerwone i rozsmarowane na jego pięknej opaleniźnie. Prawda zaczyna do mnie docierać, coraz bardziej i bardziej.
Każdy z tych pocałunków jest trochę jak uderzenie biczem.
Wzbiera się we mnie tysiąc niepewności, o których istnieniu nie miałam pojęcia.
Wyobrażam sobie wypielęgnowane ręce, które dotykają jego skóry…usta na jego
ustach… jego warknięcia dla kogoś innego… jego odciski, ocierające się o skórę kogoś
innego…
Moje oczy zaczynają piec i Pete cicho się odzywa.
- Brooke, to takie życie. Nie prosi o fanki. Chce tylko walczyć. Nie rób z tego wielkiej sprawy.
- Gdyby tylko mój mózg mógł przekonać o tym resztę ciała. - mówię cicho.
Czuję jakby czarna chmura bólu upadła na mnie, zakrywając całe światło.
Kilka krzeseł dalej po mojej prawej, kobieta ciągnie się za włosy i krzyczy.
- Riptiiiiiiide! Chcę zaciągnąć cię do mojego pokoju i pieprzyć aż nie będę mogła chodzić!
O Panie, chcę walnąć tą sukę.
Oto on, piękny i wspaniały Justin Riptide Bieber.
Robi swój obrót, a ja czuję taki ucisk w piersi, że owijam rękoma moje dziecko i patrzę
na małą wypukłość. Nigdy nie żałowałam, że jestem w ciąży, ale teraz czuję się tak bardzo ciężarna i taka głupia.
Oddycham powoli i głęboko, a wszystkie moje niepewności mącą wnętrze.
Będziemy mieli rodzinę. Będę mamą… ale on nadal będzie bokserem, otaczanym przez
młode, ładne groupies, które zrobią wszystko, żeby go mieć.
Brooke Przed Ciążą pewnie czułaby, że nikomu nigdy nie uda się jej go odebrać.
Ale Ciężarna Brooke czuje się trochę w niekorzystnym położeniu. Może to trochę boli, że nie poprosił, żebym za niego wyszła. Może nawet tego nie chce?
Dlaczego miałby się kłopotać, skoro już do niego należę?
- Brooke, patrzy na ciebie.- Mówi Pete z podekscytowaniem.
Dalej czuję się bardziej niepewna niż bym chciała, więc robię głęboki wdech i dalej wpatruję się w moje kolana, na tą głupią lnianą sukienkę w którą rano wystroiłam się dla niego.
- Brooke, dalej jawnie się na ciebie gapi. - Mówi Pete, teraz już z niepokojem.
Tłum cichnie.
Cisza staje się tak okrutna, jak gdyby Riptide przestał się uśmiechać i teraz wszyscy
wiedzą, że coś się dzieje. Czuję jego oczy, wpajające się w czubek mojej głowy. I wiem, że kiedy spojrzę w górę, zobaczę tylko czerwień. Szminkę. Na jego pięknej twarzy.
Taką szminkę, którą raz go pobrudziłam, ale ta należy do kogoś innego. Może do jednej z tych pierdolonych dziwek, które posuwał podczas mojej nieobecności. Boże.
- Jezu, Brooke, co jest do diabła?- Pete trąca mnie łokciem.
- Chcesz, żeby spieprzył dzisiaj? -Kręcę głową i zmuszam się, by spojrzeć na niego.
Wpatruje się we mnie z dzikością i niepokojem. Jego nogi są lekko rozstawione,
szczęka napięta a postawa obronna. Wiem, że wyczuwa, iż coś jest ze mną nie tak,
ponieważ jego ręce zwinięte są w pieści przy bokach, jest gotowy skoczyć i przyjść po mnie.
Dumnie podtrzymuję jego wzrok, bo nie chcę, by wiedział jak bardzo czuję się zraniona. Lecz kiedy się do mnie uśmiecha, nie udaje mi się zrobić tego samego.
Jego uśmiech znika.
W oczach błyska zranienie, gdy zwija palce w dłonie i bezwzględność jego miny prawie mnie
rozrywa. Ale czuję się tak samo dzika i tym razem nie mogę uspokoić, bo jestem tak
cholernie zraniona, zła, zazdrosna i ciężarna.
Niejasno przypominam sobie, że był taki czas, gdy siedziałam na tej widowni i marzyłam, że ta cudowna, surowa bestia na ringu jest moja. A teraz siedzę tutaj, w ciąży z jego dzieckiem i cierpię, bo jakaś kobieta albo kobiety, całowały i dotykały tego co jest moje.
Nagle chcę tego, co miałam wcześniej. Chcę być tylko dziewczyną, która chce znaleźć pracę. Chcę prostoty. Prostych celów i prostego życia.
Ale nie. Teraz już nie mogę tego mieć. Bo jestem zakochana w Justinie bardziej niż myślałam, że to możliwe. A on jest tak nieuchwytny, jak spadająca gwiazda. Taka, której nigdy tak naprawdę nie da się złapać, ale jeżeli go złapiesz, to tylko cię wypali.
Tak jak wypala mnie w tej chwili, pali sam środek mojej piersi, moja miłość do niego
przeżera mnie. Nie jestem w stanie dłużej patrzeć w jego ciemne oczy, więc odrywam wzrok i obserwuję jak na ring wkracza jego przeciwnik. Moje oczy przesuwają się, ale szybko wracają do ciemnego, eleganckiego B, wytatuowanego na prawym bicepsie Justina.
Moje serce zatrzymuje się z niedowierzania. Gapię się na atramentowy wzór w
zdumieniu i dociera do mnie...że tak, jest tam, na jego prawym bicepsie:
Piękne, idealne B.
Przez to, dzieje się ze mną coś szalonego. Moje biedne majtki robią się przemoczone i
zaczynam pulsować. Justin obraca się do przeciwnika i widzę, że jego usta układają się w arogancki uśmiech, gdy zerka z kim będzie się mierzył. To ktoś młody i nerwowy, najwyraźniej nazbyt chętny, żeby zacząć.
Stykają się rękawicami i Justin spogląda na mnie. Potem, nie uśmiechając się, znacząco napina biceps z B i całuje go tak, żebym widziała. Mała, oszalała, gorąca fala spływa do mojej kobiecości... zaciskam nogi.
Na jego twarzy pojawia się uśmiech, jakby wiedział, że przez niego robię się mokra i
nic nie mogę na to poradzić. Słychać gong.
- Kiedy zrobił sobie ten tatuaż?- Pytam bez tchu. Nie mogę przestać patrzeć na ten znak.
- Od razu po naszym wyjeździe z Seattle. - Mówi do mnie Pete.
Justin idzie na spotkanie z “niecierpliwym, młodym gogusiem” jak nazywa go Pete i od razu go uderza... potem wycofuje się i kiwa go tak, żeby tamten go zaatakował.
Goguś robi zamach i pudłuje, a Justin odwdzięcza się potężnym dwu-ciosem, który cofa
faceta niczym wybuch armatni. Chłopak odbija się od lin, a potem upada twarzą na matę.
- Ooooooooooo! - Odzywa się publika.
- Auć, to musiało boleć.- Mówi Pete, ale potem szczerzy się, gdy ktoś za mną woła.
- Właśnie tak się kończy walka z Riptidem, gnoju!
Nie ważne, co dzieje się w mojej głowie, obserwowanie walki Justina jest
ekscytującym doświadczeniem i wszystkie moje mięśnie napinają się tak jakbym to ja
walczyła. Facet podnosi się i Justin znowu wymierza cios, jego uderzenia są precyzyjne i
mocne, ciało porusza się grzesznie. Seksowne, czarne B na jego bicepsie napina się, gdy
mięśnie twardnieją w akcji. Jestem kłębkiem emocji i kropelka potu spływa pomiędzy moje
piersi. Temperatura mojego ciała jest wyższa przez ciążę ale obserwowanie co wyrabia tam
ojciec mojego dziecka… mistrz totalnego kataklizmu z tym tatuażem, wykrzykującym światu, że jest mój, w tym samym czasie całowany przez jakieś suki... powoduje, że jestem zaborcza i zła. Czuję się jak wulkan.
Po tym jak Justin nokautuje młodego gogusia na dobre, stawiają przed nim przeciwnika za przeciwnikiem. Wali w nich tak mocno, że odbijają się od lin, upadają na boki, twarzą w dół, na kolana. Wszyscy potrząsają głowami jakby drżały im mózgi. Nie da się go zatrzymać.
Pete śmieje się u mojego boku.
- Nigdy nie przestaje mnie zadziwiać jak bardzo ten człowiek lubi się kurwa popisywać, kiedy go oglądasz! -Kręcę głową w niedowierzaniu, a Pete energicznie potakuje.
- Poważnie. Różnica w wynikach badań jego krwi, kiedy jest przy tobie, to coś niesamowitego. Sposób w jaki pobudzasz jego chemię i wydobywasz cały jego testosteron, pobudzasz do życia wojownicze instynkty. Wiesz, że poziom męskiego testosteronu podnosi się, gdy faceci widzą nową, atrakcyjną kobietę? U niego tak nie jest. Jego testosteron wylatuje dachem, gdy widzi ciebie, jego kobietę. -Słowa Pete dobijają mnie. Wydaje się, że Justin zawsze chce udowadniać mi, iż jest najsilniejszym mężczyzną na świecie, że mnie ochroni. I o tak, wierzę mu.
Staje w szranki z czwartym a potem z piątym zawodnikiem. Jego ciało to buldożer seksu i siły, gdy powala ich na ziemię, jednego po drugim. Te ciemne oczy zerkają na mnie, siedzącą na swoim miejscu, upewniają się, że patrzę. Każde spojrzenie, które wysyła w moją stronę, sprawia mi coraz większy ból, jestem coraz bardziej zła i żenująco napalona. W końcu jestem tak nabrzmiała, że moje ręce zaciskają się mocno na kolanach i nie wiem, czego chcę najbardziej... zerżnąć go czy spoliczkować.
Kolej na szóstego i siódmego zawodnika, a Justin dalej nie jest zmęczony.
Blokuje, wymierza ciosy, atakuje i broni.
- RIP! RIP! RIP! RIP! RIP!- Skanduje publika. Pete dołącza do nich, wbijając pięści w powietrze i wołając to samo słowo, co tysiąc osób tutaj. Sędzia chwyta gruby nadgarstek
Justina i podnosi jego ramię w zwycięstwie.
- Nasz zwycięzca! Panie i panowie, po raz kolejny daję wam Justina Biebera,
waaaaaszegoo Riptiiiiide !!!
Te ciemne oczy szukają mnie wśród stojących. Gdy tylko mnie odnajdują, mój puls, pulsuje mocno w moim ciele, serce trzepocze w piersi tak jakby miało skrzydła. Patrzy na mnie i
uśmiecha się. Przebiega mnie dreszcz na widok tych dołeczków, białego uśmiechu, ciemnej, zarośniętej szczęki i tej pieprzonej czerwonej szminki.
Gdy wygląda na to, że nie mogę się uśmiechnąć, jego brwi opuszczają się nisko na
oczy. Chwyta linę i schodzi z ringu.
- Riptide, Riptide, Riptide!- Słyszę jak rozgorączkowani ludzie zaczynają skandować.
Siłą podtrzymuję jego stalowy, mroczny wzrok, stojąc na drżących nogach i obserwuję
jak zbliża się do mnie. Podaje mi rękę, a ja patrzę na tą całą cholerną szminkę na jego twarzy. Potem zerkam na rękę i chwytam ją. Moja szczęka zaciska się, kiedy ciągnie mnie pomiędzy rzędami.
- Kluczyki. - Szczeka do Riley’a.
Riley zeskakuje z narożnika ringu i podbiega do nas.
- Podwiozę was. - Idziemy na zaplecze, Justin zatrzymuje się w szatni po torbę.
Nie puszcza mojej ręki ani na chwilę. Nie mogę przestać patrzeć na szminkę na jego przeklętych, seksownych, irytujących ustach, ani na B na jego seksownym, twardym bicepsie. Sprzeczne uczucia wirują we mnie tak szybko, że nawet nie wiem, co z nimi zrobić, więc tylko zaciskam zęby.
Justin puszcza moją rękę na kilka sekund, by założyć biały T-shirt i wskoczyć w czarne
spodnie dresowe. Potem znowu łapie mnie za rękę, wbija swoje palce między moje i
wyprowadza na zewnątrz. Wsadza mnie na tył Navigatora i kiedy już siedzimy, a Riley włącza silnik, chwyta moją twarz jedną ręką. Jego oczy połyskują tym samym głodem, który widziałam przez cały dzień. A może nawet bardziej. Pochyla się do pocałunku, ale ja odwracam twarz.
- Nie- Mówię.
Siłą obraca moją głowę do siebie i mruczy niskim, zdesperowanym głosem.
- Chcę, żebyś na mnie patrzyła, kiedy walczę. Czekałem wieczność zanim na mnie
spojrzałaś. - Miażdży moje usta swoimi. Kiedy jego wargi przyciskają się do moich, uderza we mnie piorun. Potrzeba wewnątrz mnie jest tak wielka, że używam całej silnej woli, by zamknąć usta i oderwać się z jękiem.
- Nie całuj mnie!- Warczę.
Łapie moją twarz w otwartą dłoń, obraca ją i znowu zabiera się za moje usta, zmuszając je aby się otworzyły, by mógł wepchnąć we mnie język z warknięciem. Jęczę, gdy jego język dotyka mojego, próbuję walczyć, wijąc się pomiędzy nim a siedzeniem. Popycham
jego ramiona i odwracam głowę.
- Puść mnie!- Jęczę.
- Boże, potrzebuję cię jak oddychania…- Wsuwa szorstką rękę pod moją sukienkę, jego
długie palce przesuwają się w górę mojego uda, gdy zostawia ścieżkę wygłodniałych,
mokrych pocałunków na moim gardle.
- Dlaczego ze mną pogrywasz? Hmm? Muszę być w tej chwili w tobie…
- To samo mówiłeś swoim groupies?- Dysząca i zła, naciskam na jego granitowy tors, a
jego ręka dalej się przesuwa. Wydaję z siebie sfrustrowany dźwięk, bo nie mogę go ruszyć.
- Powiedz to tej, która pocałowała twoją brodę, skroń, szczękę i pieprzone usta!
Odsuwa się zmieszany patrząc z niechęcią
- Justin, masz całą twarz w szmince!- Mówię, prostując sukienkę. Z niskim, poirytowanym dźwiękiem przesuwa przedramię po ustach, potem spogląda na nie i mruży oczy, gdy widzi czerwone ślady na swojej skórze. Zaciska szczękę i opiera się na fotelu z jękiem odrzucając głowę do tyłu. Przeczesuje włosy rękami i wściekle gapi się na sufit, oddychając przez nos. Próbuję prześlizgnąć się na drugi koniec fotela, ale jego ręka momentalnie chwyta mnie za nadgarstek.
- Nie rób tego.- Zawodzi jakby cierpiał.
Przełykam bryłę gniewu w moim gardle, kiedy przesuwa rękę z mojego nadgarstka do dłoni i splata nasze palce. Przez całą podróż jestem dotkliwie świadoma jego dłoni przy mojej.
Jego grube, długie palce są wplecione w moje i trzymają mnie mocno. Przez cały ten czas
moja pierś ma zamiar równocześnie wybuchnąć i załamać się.
Docieramy do hotelu i Riley ostrożnie zerka na nas w lusterku wstecznym.
- Teraz pojadę po resztę ekipy. - Mówi.
- Dzięki. - Odpowiada Justin bez emocji i pomaga mi wysiąść z samochodu. Potem nadal trzymając moją rękę, prowadzi mnie przez recepcję i do wind.
Wchodzimy do środka i jego zarośnięta szczęka nadal jest usmarowana czerwienią.
Nawet z tymi śladami, jego twarz jest fantazją każdej kobiety. Jego włosy są potargane i
ciemne, te nisko zawieszone na jego biodrach spodnie dresowe, T-shirt który przylega do jego ośmiopaku, szerokie ramiona i wypukłe bicepsy. Nadal jest tym samym symbolem seksu co zawsze, a ja czuję się bardziej ciężarna niż kiedykolwiek z tym małym brzuszkiem.
Wciąga mnie do naszego pokoju, drzwi zatrzaskują się za nami pod własnym ciężarem.
W chwili, kiedy puszcza moją rękę, łapie mnie za biodra, podnosi i sadza na stole w jadalni.
- Nie rób mi tego. - Podgryza moją szyję i znowu wsuwa rękę pod sukienkę, podnosząc ją szybko i dotykając mnie przez majtki.
- Kurwa, nie rób mi tego teraz.- Jęczy.
Zaczynam drżeć, gdy przesuwa usta na moją szczękę, podgryzając usta i równocześnie
masuje mnie koniuszkiem palca. Nienawidzę tego skomlenia, które z siebie wydaję ale jemu
zdaje się podobać, bo pojękuje i uderza prosto w moje usta.
Odwracam głowę, mój głos jest łagodny i cierpiący.
- Chcę pocałować ciebie, nie je!- Krzyczę, bezsilnie pchając jego wielką pierś.
- To jestem ja.- Wyciąga rękę spod mojej sukienki, łapie moją twarz w obie dłonie i całuje, brudząc mnie czyjąś szminką, gdy zakrywa moje usta i rozchyla je siłą.
Pcham jego pierś tak długo aż braknie mi sił, jego język dominuje nad moim. Kładzie ręce na moich plecach i opuszcza na stole. Jego ramiona ochraniają mnie przed twardą powierzchnią i ssie mnie z desperackim głodem.
- To ja.- Zgrzyta, masując ręką bok mojego ciała, a potem pierś.
łkam potrzebująco i nienawidzę tego. Jestem taka mokra. Tak bardzo go potrzebuję.
Pachnie tak cholernie dobrze. Wariuję, ale kiedy kładzie rękę na mojej piersi, nadal jestem taka zazdrosna i zła, że próbuję ją odepchnąć. Wydaje z siebie niski, agonalny dźwięk.
- Brooke…
Ze sfrustrowanym odgłosem chwyta materiał mojej sukienki w obie pięści i rozrywa ją jednym ruchem. Tracę powietrze, gdy rozchyla materiał i widzi moją bieliznę. Jego ciemna
głowa szybko nurkuje, by przeciągnąć językiem po mojej skórze od pępka w górę.
Rozchyla materiał jeszcze bardziej i gładzi rękoma moje żebra.
Przechodzą mnie drgawki i łapię tył jego głowy, rozdarta między przyciągnięciem go do ust, a odepchnięciem. Zamiast tego, ciągnę go za włosy.
- Nie. - Jęczę, a on odsuwa się i patrzy na mnie tymi zwierzęco- dzikimi oczami. Wiem, że nie powinnam go prowokować, powinnam go uspokoić, ale jestem tak kurwa cholernie zazdrosna. On mnie do tego doprowadził. Zrobił ze mnie obsesyjnie kochającą osobę, która zastanawia się z kim był.
Może nawet sam siebie nie poznawać... ale one wiedzą i nie są mną.
Siadam ogarnięta nową stanowczością i ze złością łapię jego szczękę. Zaczynam
energicznie pocierać ślady, dłońmi i palcami. Kiedy okazuje się że to niewiele daje, łapię jego
biały T-shirt i podciągam go, żeby przetrzeć go nim. Stoi, oddychając ciężej niż podczas walki i patrzy jakby o coś mnie błagał... o mnie, kiedy cierpliwie pozwala mi go wyczyścić.
Moje palce drżą. Jego oczy są tak błyszczące w świetle apartamentu, ale nadal nie mogę zmyć tej szminki i nie mogę tego znieść. Liżę palec, wmasowuję ślinę w ślady szminki, a potem wycieram to cholerne miejsce jego T-shirtem.
Robi się coraz bardziej sfrustrowany i wkłada swój palec do ust, a potem zaczyna pocierać te same miejsca, co ja. Nasze palce wpadają na siebie, gdy rozsmarowujemy ślinę na całej jego szczęce. Podnoszę jego koszulkę i znowu wycieram, już brakuje mi tchu, kiedy w
końcu zaczyna schodzić.
Przestaję, kiedy nie ma już nic poza jego twardą, trochę zaczerwienioną szczęką.
Moje ciało płonie z potrzeby, serce płonie z miłości i każdy milimetr mojej osoby płonie z zazdrości. Łapię go za włosy, przysuwam się i zostawiam pocałunek tam, gdzie pocałował go ktoś inny, desperacko próbując wymazać wszystko. I zostawiam kolejny, gdzie do niedawna widniał inny znak. Mocno łapie mnie za biodra, kiedy przesuwam ustami po jego szczęce i kieruję się do ust. Całuję je szybko i prawie tak jakbym nie chciała. Odsuwam się, nabierając powietrza i puszczam go. Unosi brew.
- Już skończyłaś?- Pyta zdyszanym głosem, a ja chyba już nie oddycham, kiedy potakuję.
Jego pierś rozszerza się, gdy chwyta brudny T-shirt i zdejmuje go jednym szybkim, płynnym ruchem, a potem odrzuca na bok.
- Teraz ty i ja będziemy się kochać. Nie musimy czekać już ani chwili…dłużej…żeby być razem. - Przebiega mnie dreszcz i mój głos jest surowy z emocji.
- Justin, nie zniosę patrzeć na ich szminki na tobie. Nie pozwolę im cię całować. I to nie jest jakieś ciążowe gadanie czy moja niepewność! Powiedziałam ci dawno temu, że nie będę się dzielić. Nie będę się tobą dzielić.
- Cii, kochanie. Nie oczekuję tego od ciebie, ani nie chcę, żebyś to robiła.- Zsuwa podartą sukienkę z moich ramion i pozwala jej upaść na stół. Delikatnie popycha mnie w dół, a potem spogląda jak leżę z ugiętymi kolanami. Pochyla się i dotyka mnie wszędzie... po nogach, ramionach, pomiędzy piersiami.
- Trener owijał mi ręce. Miałem słuchawki na uszach. Zauważyłem je dopiero, gdy rzuciły się na mnie. To się już więcej nie powtórzy. Nikogo nie całuję. Nikogo, poza moją petardką.
- Schyla się do mojej piersi i liże sutek przez stanik. Wsuwa kciuk pod białą bawełnę, zsuwając materiał w dół i zaczepia go pod moją wypukłością.
- Będę je lizał, będę je ssał i robił z nimi co tylko będę chciał. - Moje serce pompuje gorącą krew przez żyły, gdy opuszcza materiał drugiej miseczki i liże wrażliwy czubek, wysyłając uderzenia rozkoszy w całe moje wnętrze. Moje piersi są większe, wypuklejsze, sutki ciemniejsze i sterczące. Łapie je tak jakby badał nowe terytorium, które mu się podoba. Dźwięk, który wydobywa się z jego piersi powoduje, że sama pojękuję i wiję się. Na ten dźwięk jego oczy spotykają się z moimi. Chwyta mnie za biodra i przesuwa na kraniec stołu, mój tyłek prawie spada z krawędzi, a on spuszcza spodnie. Nagle czuję jaki jest twardy, jego ciężki erekcja ociera się o moje przemoczone wejście, kiedy pochyla się, by znowu polizać moje piersi. Jego twardość usadawia się między moimi udami.
- Wrażliwe?- Przyciska kciukiem jeden sutek, a potem drugi, jego ręce są szorstkie, ale
delikatne. Wyginam plecy i mruczę łagodnie. Chcę mieć siniaki, chcę, żeby mnie bolało.
Chcę, by skóra i mięśnie bolały mnie tak jak boli mnie miłość, którą żywię do niego.
- Tak. - Wystękuję. Czuję gulę w gardle i łzy potrzeby w oczach.
Pochłania moje usta w żarłocznym pocałunku, a później pochyla głowę i pomrukuje w
moją szyję.
- Brooke. - Pieści mnie między nogami, wpychając kciuk w moje ciało, równocześnie obracając głowę i pocierając swój język z moim. Moje wnętrze drży, kiedy odsuwa się, aby zobaczyć jak rozpustnie wyglądam, gdy pieprzy mnie kciukiem.
Gdy mnie tak obserwuje w jego twarzy widzę surową potrzebę... następnie podnosi rękę i oblizuje swój połyskujący, mokry kciuk. O Boże, widzę go. Jest taki pierwotny i męski, a
równocześnie ma ten chłopięcy urok i potargane, szalone ciemne włosy. Wierzgam i jęczę, bo tak go pragnę, pragnę. PRAGNĘ GO.
- Jesteś niecierpliwa. Czego chcesz?- Potrzeba w jego głosie sprawia, że drżę przy odpowiedzi.
- Chcę polizać cię tak jak ty liżesz mnie. - Potakuje, pochyla się i najpierw daje mi swój język… później łapie tył mojej głowy i przyciska mnie do swojej szyi.
Jego mokra i gorąca skóra jest niczym jedwab pod moim ruszającym się językiem.
Mam dreszcze, gdy przesuwam się wyżej, łapię go za włosy i wsysam jego górną wargę w
usta. Smakuje sobą i smakuje tak jakby mnie pragnął. Intensywnie całujemy się i mój oddech
robi się jeszcze bardziej poszarpany. Rozrywa mój stanik, gdy gryzę jego dolną wargę.
Oddycha głęboko, kiedy ściąga mi majtki i odsuwa się, by zobaczyć moją całkowitą nagość.
Jego oczy studiują mnie, pożerają mnie. Widzi moje sterczące piersi, nagie i pełniejsze i
wiem, że ich pożąda. Chwyta jedną tak jakby robił to po raz pierwszy.
Właśnie to zrobił mojemu ciału. Właśnie to dzieje się z moim ciałem po kontakcie z nim.
Dotyka mojej drugiej piersi, a potem od razu chwyta obie, ugniata i zaczyna bawić się
nimi, obserwując to swoimi błyszczącymi ciemnymi oczami.
Jego warga krwawi tam, gdzie go ugryzłam. To dokładnie to miejsce, w którym
zawsze pęka. Jego pierś jest śliska od potu. Protestuję.
- Ugryzłam cię. - Mówię.
- Po prostu przyłóż tam usta.
- Justin..-
- Przyłóż tam język. - Znowu się pochyla i trąca moje usta swoimi. Liżę je delikatnie tak
jak zwierzę, instynktownie oczyszcza ranę. Lekko ssę tą krwawiącą wargę. Przesuwa nosem po moim, a potem liże moje usta. Przytulam się do niego, rozchylam nogi i oplatam je wokół jego bioder.
Gdy łapie mnie za tyłek i podnosi w powietrze, przebiega mnie potrzeba. Podnoszę tyłek, by mu pomóc i jestem tak upojona pożądaniem, iż wizja robi się zamazana, kiedy przenosi mnie kilka kroków dalej, na sofę.
Opuszcza mnie, całując po szyi. Potem zatacza kółka kciukiem między moimi udami
dokładnie w miejscu, gdzie jestem mokra i mruczę.
- Jesteś gotowa na mnie?- Jego głos ociera się o moje ucho, gdy pociera palcami moje mokre wargi.
- Przygotuj się na mnie. Wpycha we mnie swój długi palec, żebym zrobiła się jeszcze bardziej mokra, ale jestem tak przemoczona że wsuwa się z łatwością.
Zaciskam się i ledwo powstrzymuję przed dojściem, gdy masuje moje wnętrze.
Przesuwa usta po moim ciele, pochyla ciemną głowę, jego język dotyka mojej
łechtaczki. Liże ją delikatnie, trzymając za rozchylone uda. Łapię tył jego głowy i obserwuję
jak mi to robi. Następnie klęka na końcu sofy, łapie moje biodra i zsuwa mnie kilka milimetrów niżej. Wtedy zaczyna napierać na mnie. Gorący. Twardszy niż wszystko, czego dotykałam. Wyginam plecy i tracę oddech, gdy powoli wsuwa we mnie każdy swój centymetr.
Moje oczy przez cały czas podtrzymują jego wzrok, a jego robią to samo. Bierze moją twarz w dłonie i przesuwa kciukiem po mojej dolnej wardze, ciągnąc za nią mocno z miłością.
Cały czas wsuwa się we mnie aż w końcu jest całkowicie zanurzony w najgłębszej części mnie.Skomlę, gdy wygina biodra. Schyla się i całuje moje ucho.
- Tęskniłaś za mną. -Obracam się i całuję jego usta, tracąc powietrze, kiedy unoszę biodra.
- Nigdy nie byłam tak mokra i nabrzmiała.
- Ja nigdy nie byłem taki twardy. - Wysuwa się ze mnie, a potem wraca, powoli i słodko. Czuję jak mnie rozdziela, otwiera, bierze, wypełnia, a potem zostawia… Skomlę, już mam zamiar błagać go, żeby wrócił, ale właśnie to robi… wchodzi… wycofuje się… mięśnie jego ramion, celtyckie tatuaże i B napinają się przy ruchu. Przy trzecim razie przyszpila moje
ramiona nad moją głową i wchodzi mocniej, a ten ruch porusza moje piersi.
Krzyczę, a on ucisza mnie pocałunkiem. Oddycham głęboko, wdychając jego zapach.
- Kocham cię…- Wykrztuszam.
Zatrzymuje się we mnie, ciężko oddychając. Niski, głęboki dźwięk wyrywa się z jego gardła, gdy obraca się i zaczyna lizać moje ucho. Potem obejmuje mnie ramionami jakby chciał mnie chronić i przybiera szybki, zdeterminowany, surowy rytm.
Prawie płaczę, gdy unoszę biodra i obracam głowę do jego ucha, dysząc. Pochłania moją szyję, ściska piersi, pieprzy mnie mocno i szybko.
- O Boże… Justin… Justin…
Opiera czoło o moje, a jego biodra nadal sprawnie się kołyszą, następnie podnosi kciuk i zaczyna pieścić moją łechtaczkę. Jego członek cały czas porusza się we mnie, twardy i
pulsujący. Rozluźniam się i roztrzaskuję, drżąc niekontrolowanie, kiedy pożera moje usta
przepysznym, gorącym pocałunkiem. Miłość, pożądanie i potrzeba krążą we mnie, gdy
dochodzę i miotam się pod nim.
- W porządku?- Pyta zwalniając, a ja dalej dochodzę.
- Tak!- Krzyczy do niego każdy centymetr mnie. Wyginam się do niego falując trochę, bo chcę więcej, więcej jego. Warczy jakby nie mógł się już powstrzymać, wychodzi ze mnie, a
potem znowu wchodzi, ale z większą siłą. Trzyma mnie jednym ramieniem wokół talii, gdy się wyginam. Drugą ręką przyciska mnie i ponownie wchodzi do środka. Jęczę i mówię.
- Justin
Jego oczy płoną, gdy przesuwa ręką po moim gardle, pomiędzy piersiami, a potem
pochyla się i znowu mnie liże.
- Moja. - Przypomina mi miękkim szeptem.
- Twoja, twoja. - Mówię, kiedy orgazm znowu buduje się we mnie.
Przyciska nos do mojego ucha warcząc, gdy dochodzi we mnie. Jego duże ciało napina
się nade mną, zwierzęcy odgłos wyrywa się z jego ust zanim znowu się odzywa.
- Moja.
Potem trzyma mnie przez chwilę, podnosi będąc nadal we mnie i przyciska mój nos do swojej szyi. Zanosi mnie do kuchni i chwyta dwa zielone jabłka jedną ręką. Podaje mi
jedno i zanosi nas do sypialni.
Wgryzam się w owoc z chrupnięciem, kiedy układamy się w pościeli. On wbija się w
swoje z o wiele głośniejszym chrupnięciem. Trochę się całujemy, smakuje jak soczyste,
cytrynowe jabłko. Kończy jeść pierwszy, a potem zlizuje sok z kącików moich ust. Oferuję mu moje jabłko, bo podejrzewam, że nadal jest głodny. Bierze dużego gryza i uśmiecha się do mnie, kiedy widzi jak obracam owoc i gryzę w tym samym miejscu, co on.
Jego nogi poruszają się niecierpliwie pod kołdrą i wiem, że mój pobudzony Justin dzisiaj nie pośpi. Ale jeśli chce kochać się ze mną przez całą noc, to może. Mam nadzieję, że tak będzie. Przesuwam się, żeby nadal mieć go w sobie i razem jemy moje jabłko. Gryziemy je po przeciwnych stronach w tym samym czasie. Śmiejemy się, a potem mówię
.- W tej chwili nasze dziecko jest wielkości śliwki.
- Śliwki?- Otwiera usta, żebym dała mu więcej jabłka. Wolną ręką pokazuję kształt wielkości śliwki.
- Śliwki. - Powtarzam.
- Takie malutkie.- Mówi czule i kładzie dużą dłoń na małej wypukłości mojego brzucha.
- Takie malutkie. - Odpowiadam. Z westchnięciem wtulam się w jego duże, ciepłe ciało i
słucham jak kończy moje jabłko.
Potem pozwalam mu zlizać wszystkie soczyste krople, które spadły na moją skórę.
________________________________________________________________________________
Nie wierze!!
Udało mi się dodać koleiny rozdział w tak krótkim czasie!!
Dla tych nie doinformowanych....
Książkę w wersji polskiej ( pierwszy tom) możecie już kupić w Emipku!! >> Real, Real #1
Premiera książki była 2 dni temu, czyli 09.03.2016 :)
Jeżeli ktoś jest zainteresowany mieć ją w domu na półce, ruszać tyłki! :D
To na tyle...
Do następnego Mśki!!
xx
wtorek, 8 marca 2016
13. Koniec czekania.
Zostawiła wiadomość...
W wieczór, kiedy Justin wyjechał, znalazłam liścik wsadzony pod moją poduszkę.
To nie tak jak myślisz. Wrócę po sezonie. Załatwię to. Proszę, nie jedź za mną!
Co do kurwy?
Oszołomienie.. nawet nie zacznie opisuje mojej reakcji na ten liścik.
Nie mogę przestać tego czytać. Tak jakbym chciała wyczytać coś pomiędzy literami,
ale nic tam nie ma.
Mama i tata przychodzili każdego dnia opowiadając, że Nora to, Nora tamto.
Są przyzwyczajeni, że wszędzie lata i jest nieodpowiedzialna ale w tym wypadku są bardzo
zaniepokojeni tym, co im powiedzieliśmy. Domyślam się, że powodem z którego kompletnie
nie powariowali jest prośba jaką zostawił Justin zanim wyjechał: poprosił ich, żeby
pilnowali, abym miała dobrą opiekę, a on dopilnuje żeby Nora wróciła bezpiecznie do domu.
Moi rodzice, ożywili się. A ja?
Ja musiałam wyjść do łazienki. Siedziałam tam przez jakiś czas i próbowałam
oddychać. Nadal nie mogę dobrze oddychać kiedy myślę o czymś, o czymkolwiek związanym ze Skorpionem… i Justinem. Rozważam czy pokazać rodzicom liścik, ale jak mogę im dorzucać, kiedy właściwie nic nie mogą z tym zrobić? Po prostu nie mogę.
Ale pokazałam liścik Melanie.
- Co to w ogóle, kurwa, znaczy?- Domaga się Melanie, gdy pokazuję go jej następnego dnia.
Patrzy na mnie w kompletnym oszołomieniu.
- Nie wiem.
- To ja ci powiem, co to znaczy. To znaczy: „Jestem gówniarą tak jak zawsze myślałaś,
ale nie chciałaś w to uwierzyć. Wrócę, kiedy znowu rozpierdolę życie twoje i twojego
chłopaka. Nie próbuj mnie powstrzymać”- Mówi wściekle Melanie.
- To właśnie znaczy.
Ale ja pamiętam, co mi powiedziała o Skorpionie i żałuję, że nie poświęciłam temu
więcej uwagi.
- Jeśli wróciła do Skorpiona, to zasługuje na niego. - Syczy Mel.
Czuję się tak samo zdezorientowana jak kiedy czytałam liścik po raz pierwszy,
wzdycham i odzywam się do drugiej kobiety w pokoju.
- Josephine, chcesz coś?- Oferuję mojej głównej pani ochroniarz, „babochłopowi” jak powiedziała Melanie, kiedy ta śledziła nas wcześniej na walce. Nawet nie wiedziałam, że Justin... uroczy, zaborczy palant, już zatrudnił kogoś by mnie chronić. A Josephine okazała się być bardzo słodką, choć dużą i niebezpieczną kobietą.
- Nie, dzięki, pani Bieber. - Mówi ochrypłym głosem z kąta, gdzie jednym okiem
wypatruje przez okno, a drugim czyta magazyn.
Melanie podnosi rękę, by stłamsić chichot.
- Nazywasz Riptide panem Bieberem?- Pyta ją. Josephine potakuje uprzejmie.
- Oczywiście, panno Melanie.
- Brookey, nie mogę uwierzyć, że ktoś nazywa twojego faceta “panem” w jakikolwiek
sposób. „Pan” pasuje do kolesi w garniturach. Czy inne też mówią do niego na „pan”?
- Josephine potakuje, a Melanie dalej chichocze.
Kendra i Chantalle to moje pozostałe ochroniarki, celowo kobiety bo Justin nie chce
żadnych facetów wokół mnie. Zawsze sprawdzają teren wokół mojego budynku i wind.
Justin wyjechał w ekstremalnie bezradnym stanie przez Skorpiona i Norę... niech ich
szlag. Pete zapewniał go.
- Teraz mają jej siostrę. Już nie potrzebują Brooke, żeby namącić ci w głowie.
Znowu zrobią to przez Norę.
- Nie. Nie, nie pozwolę na to!- Poprzysięgłam, ale nie miałam z Norą żadnego kontaktu,
żadnego, oprócz tego głupiego liściku.
- Gniew jaki czuję jest poza słowami, Melanie, nie da się go opisać.- Mówię jej,
wkładając liścik z powrotem do kieszeni.
- Kurczaczku, ja cholernie bym się gotowała. Ona. Nie. Zasługuje. Na bohatera. Takiego
jak Justin. KONIEC I KROPKA! Chce Skorpiona? To go dostanie!
- Mel, sama myśl o tym, co zrobił przez nas w zeszłym roku, doprowadza mnie do mdłości. Nie pozwolę, żeby zrobił sobie krzywdę przeze mnie lub coś, co należy do mnie. Cokolwiek. Nawet to dziecka! - Melanie przytula mnie.
- Wiem, tylko się za bardzo nie denerwuj, pamiętaj o dziecku.
- Pan Bieber jest wielkim szczęściarzem.- Mówi Josephine z krzesła i potakuje.
- Och, Josephine, powinni stworzyć nowe słowo na miłość tej dwójki. - Mówi Melanie,
zgarniając swoje blond włosy i stukająć pomalowanymi paznokciami o usta, gdy mruży oczy z namysłem.
- Josephine, powinnyśmy nadać im imię jak Bennifer i wszystkie te sławne pary.
Pomóż mi wymyślić jedno, skoro jesteś teraz pochłonięta magazynami plotkarskimi. Co
powiesz na “Bustin”?
- A może ja wymyślę “Miley”? Dla ciebie i Riley’ea?- Odgrywam się. Melanie szczerzy się i siada bliżej mnie.
- Podobają mi się jego małe, przyjacielskie wizyty. Przychodził każdej nocy i mieliśmy super zabawę. Ale dobrze mu tak jak jest, Brooke.
Jest lojalny wobec Justina w niesamowity sposób. Nigdy nie zostawi tego, co ma... dla mnie,
a ja nigdy nie odejdę z mojego życia dla niego. - Wzdycha i odchyla głowę, by popatrzeć na
sufit.
- Więc wygląda na to, że jesteśmy przyjaciółmi.
- Z przywilejami. - Uśmiecha się krzywo.
- Taa.- Potem chwyta mnie za rękę.
- Ale chcę tego, co ty. Zakochiwałam się w życiu ze sto razy! Ale nigdy tak jak ty, więc zastanawiam się czy naprawdę wpadałam czy może tylko się potykałam, wiesz? -
Uśmiechając się, kładę rękę na małym wzgórku mojego brzucha i łapię ją za rękę drugą.
- Dotknij. Poczuj to. To ten mały bąbelek, o którym ci mówiłam…- Nawet Josephine
podchodzi.
- To ruchy dziecka?- Pyta Josephine.
Potakuję, biorę ją za rękę i kładę obok ręki Melanie.
- Myślę, że już uczy się jak robić haki. Ale jeszcze nie mów panu Bieberowi. - Przedrzeźniam ją tym “panem”.
- Chcę, żeby to poczuł, kiedy już na pewno będę wiedziała, że to dziecko.
~~~~~
Jutro dzień osiemnasty.
Jutro dzień osiemnasty.
Nie umarłam. Nie stała się żadna tragedia. Nora nie próbowała się ze mną skontaktować i postawić mnie w okropnej pozycji. Justin nie był pobudzony. Moja kara się skończyła. I. JADĘ. DO. DOMU. DO JUSTINA . JUTRO!
Z moim pięknym dzieckiem bezpiecznym w mym łonie, które dzisiaj kończy dokładnie
dwanaście tygodni. Czuję w sobie tysiąc i jedną łaskotkę, gdy pakuję moje rzeczy. A jest co pakować. Więc, tak, w końcu dostałam platynową kartę i było mi trochę smutno z powodu tęsknoty za moim mężczyzną. A z diabłem na moim ramieniu, zwanym Melanie, latałyśmy po Internecie, poddałam się i kupiłam dużo rzeczy dla dziecka i kilka ciążowych rzeczy dla siebie. Wydawało się, że im więcej kupowałam tym bardziej ogłaszałam energiom wokół mnie, że to dziecko się urodzi.
Więc mam małe, malutkie czerwone trampki Conversy, malutkie ubranka, tak na wszelki wypadek i śpioszek z napisem MÓJ TATUŚ ŁADUJE DOBRE CIOSY. Pakuję też moje
“Czego się Spodziewać, kiedy się Spodziewasz”. Tak jak powiedziałam Melanie, to nie jest
książka... to cholerna biblia o ciąży. To wszystko jest spakowane w walizkę dziecka.
Pakuję wszystkie moje rzeczy do ćwiczeń w osobną torbę, bo w końcu będę mogła
troszkę pobiegać i przysięgam, że w tej chwili bieganie równa się w moim umyśle lataniu. Nie mogę się doczekać! Razem z moimi sportowymi ciuchami, wkładam jeansy z niedorzecznym pasem ciążowym... jeszcze bardziej absurdalne jest to jak bardzo nie mogę się doczekać aż będę musiała je nosić zamiast normalnych jeansów... i mam też kilka luźnych topów.
Pakuje się dalej, kiedy dzwoni telefon i odbieram, słysząc głos Pete’a.
- Jest podekscytowany, że po ciebie przyjedzie.- Mówi do mnie Pete.
- Och Pete, jestem taka gotowa.- Mówię rozglądając się po pokoju, szczęśliwa, że nie
będę go widzieć przez jakiś czas, a potem wpycham buty do biegania w oddzielną przegródkę na zamek z boku torby.
- Mam na myśli, że jest naprawdę podekscytowany. - Mówi Pete, odchrząkując znacząco.
Słyszę krzyk w tle, zaciskam palce, znajomy głos mówi.
- Bo jestem pierdolonym królem! Przestaję się pakować i prostuję się z rozszerzonymi oczami.
- To on?
- Taa! Robi się pobudzony.
- Przyjedźcie tu już! Bardzo chcę go zobaczyć!
- Walka kończy się późnym wieczorem, ale zanim wzejdzie słońce, będziemy lecieli w
twoim kierunku.
- Te skurwysyny chcą kawałek Riptide’a, więc kurwa się w nim utopią!- Słyszę w tle.
Śmiejąc się z czystej radości, instynktownie oplatam ręce wokół małego brzuszka.
- Więc jest czarny?
- Jeszcze nie, ale zmierza tam. Myślę, że wszystko się skumulowało. Jesteśmy
zaskoczeni, że wytrzymał tak długo. Chociaż teraz mamy dobre ostrzeżenie.
Do zobaczenia wkrótce.
- Pete, pilnuj go! Żadnych kobiet, Pete.
- Żartujesz, prawda? Mogłyby zrywać z siebie majtki a on i tak patrzyłby tylko w
kierunku Seattle.
- Mogę z nim porozmawiać?- Pytam i czuję w piersi ten dziwny, ożywiony ucisk.
Mija chwila, a potem słyszę w słuchawce jego głęboki głos, który kieruje się wprost do
mojego serca.
- Kochanie, jestem tak napompowany, że jestem gotowy skopać tyłki i przyjechać po ciebie.
- Wiem o tym!- Mówię, śmiejąc się.
- Od razu znokautuję wszystko, co przede mną postawią, tylko dla ciebie.
- A ja będę czekała na ciebie wczesnym rankiem!
- W porządku, czekaj, przyjadę po ciebie. Załóż dla mnie sukienkę. Nie. Załóż coś
ładnego i obcisłego. Miej rozpuszczone włosy. Albo upięte, cholera to też doprowadza mnie
do szaleństwa.
- Zepnę je, żebyś sam mógł je rozpuścić.- Oferuję.
Głośno nabiera powietrza, a potem zapada długa cisza, jak gdyby dokładnie to sobie wyobrażał.
- Taa. - Mruczy w końcu i słyszę rosnące napięcie w jego głosie.
- Taa?- Nie brzmię o wiele lepiej, ściskam telefon.
Słyszę jak jego oddech uspokaja się i brzmi tak jakby robił się ostry i czuły,
tak właśnie robi ze mną.
- Taa, zrób to. - Rozpływam się i wewnętrzne drżenie znowu napełnia mnie energią.
Pakuję się cały dzień, a potem biorę prysznic, namydlam się, przymierzam z tysiąc rzeczy, nawet kilka sukienek. Próbuję z włosami do góry, z rozpuszczonymi i w koku.
W końcu decyduję się na ładną, luźną, lnianą, białą sukienkę i baleriny w cielistym kolorze. Włosy związuję w luźnego kucyka, który często noszę.
Następnego dnia myślę o sobie, że jeszcze nigdy w życiu tak bardzo nie wypiękniałam,
ledwo mogę usiedzieć w kabriolecie Melanie. Mel jest jedną z niewielu którzy zdecydowali,
że nawet jeśli w Seattle pada więcej niż dwieście dni w roku, to pozostałe 165 są warte jazdy
z opuszczonym dachem... i oto my, opuszczony dach w jednym z tych ładnych i słonecznych 165 dni. Czekamy na lądowanie odrzutowca.
- Chyba go widzę. - Mówię, wskazując na niebieskie niebo.
- Brookey, jesteś taka słodka. Tak jakby wszystkie twoje mury runęły i jesteś zakochaną po uszy piętnastolatką.- Melanie jest całkowicie rozbawiona, jej zielone oczy migoczą, okulary słoneczne na głowie.
Nawet nie mogę odpowiedzieć, bo dwa tylne koła odrzutowca dotykają ziemi, samolot jest taki biały i piękny z niebieskim i srebrnym paskiem przez środek, który ciągnie się do jego eleganckiego ogona. Mogę tylko patrzeć jak ląduje. Podekscytowanie sprawia, że mój puls tańczy, gdy oplatam palce wokół drzwi samochodu.
- Czuję się jakbym nie widziała go rok.
- Cieszę się, że przy mnie czas leciał ci szybko.- mMówi sarkastycznie Mel, a potem
piszczy i przyciąga mnie do siebie ze swoimi brzęczącymi bransoletkami.
- Przytul swojego cholernego szofera. Przywiozłam cię na lotnisko, prawda?- Gdy samolot kołuje w hangarze FBO, gdzie zaparkowałyśmy, obracam się i przytulam ją tak mocno, że prawie robię jej krzywdę.
- Kocham cię, Mel. Bądź grzeczna i odwiedź mnie niedługo, dobrze?
- Przyjadę, kiedy skończę mój obecny projekt!- Potem trąca mnie i potakuje, patrząc za mnie.
- Oto i on. -Obracam się. Samolot stoi tak blisko, że jedno z jego skrzydeł znajduje się niecałe dwanaście stóp od samochodu Mel. Kiedy jeden z pilotów zaczyna wysuwać schodki, nerwowo otwieram drzwi samochodu, a Melanie krzyczy.
- Twoje rzeczy, niemądra dziewczyno! Hej, nie zapomnij, że masz głowę na karku!
- Zabieram moją torebkę, a kiedy znowu się obracam, Justin zasłania wejście
samolotu. Tysiąc jeden dzwonów bije we mnie z ekscytacją. Wiem, że powinnam wyjąć moje walizki z bagażnika Mel, ale kiedy Justin schodzi na dół, stąpając na co trzeci stopień i uderza w ziemię... biegnę.
Czuję jakbym teraz mogła biec i wbiegam prosto w jego otwarte ramiona.
Piszczę, a on łapie mnie, ściska i okręca dookoła, śmiejąc się ze mną.
Potem spoglądamy na siebie, moje piersi przy jego twardej piersi, moje palce u nóg nadal wiszą kilka centymetrów nad ziemią, kiedy trzyma mnie w ramionach. Widzę jak małe złote plamki w jego oczach łapią światło słoneczne, gdy patrzy na mnie z góry tak jak gdyby chciał
mnie przytulić, popieścić, nakarmić i przelecieć, wszystko na raz.
- Zabierz mnie do domu.- Mówię przywierając do jego szyi, gdy opuszcza mnie na ziemię.
- Z przyjemnością. - Odpowiada biorąc pół mojej twarzy w jedną, dużą rękę. Opiera czoło o moje, kiedy przechyla usta do moich warg... słyszymy krzyk Mel.
- Justin, zajmij się nią! Gra twarde ciasteczko, ale jej rozpuszczone, czekoladowe wnętrze jest dla ciebie, wiesz o tym! - Śmieje się i idzie jej podziękować.
Riley zeskakuje z samolotu i idzie prosto do Mel.
- Hej, koleżanko. - Woła.
Melanie odpowiada mu “hej, kolego”, gdy Riley klepie Justina po plecach.
- Wezmę jej walizki.
Obserwuję jak Justin wraca do mnie, jego ciało porusza się grzesznie w luźnych jeansach i szarym T-shircie, który powinien być luźny ale przylega do wszystkich właściwych mięśni we właściwy sposób. Już nawet nie oddycham, kiedy bierze mnie w ramiona i patrzy z góry oczami, które błyskają słowami: Jesteś moja.
Wnosi mnie do samolotu jak gdybym była panną młodą, on panem młodym, a wejście do samolotu drzwiami do naszego nowego domu. Diane piszczy, a Trener i Pete zaczynają
klaskać, kiedy stawia mnie na nogach.
- Jej! Oto i ona!- Mówi Pete.
- Oooch, Brooke, tak pięknie wyglądasz w ciąży!
- Teraz przynajmniej mój chłopak skupi się na walce. - Marudzi Trener, prawie jęcząc w uldze. Śmieję się łagodnie i wyciągam ręce, żeby ich przytulić, zauważając, że Justin
wzmaga uchwyt w mojej talii i ma problem, by mnie puścić.
Wtedy do samolotu wchodzi Riley.
- Cholera, ta dziewczyna przez cały czas wygląda dobrze. I ty też, B! Świecisz jak gwiazda!
- Słyszę za sobą niskie warknięcie, Justin chyba ma dosyć mojego przytulania wszystkich. Zanim Riley jest w stanie zrobić krok w przód, Justin łapie mnie za biodra i na wpół niosąc zabiera mnie do naszych miejsc na końcu samolotu. Wiem, że jest ekstra zaborczy, gdy jest czarny, więc po prostu siadam i podnoszę jego rękę, by z miłością pocałować
wszystkie posiniaczone kłykcie.
- W porządku, Justin. Wróciła, więc już koniec z rzucaniem hotelowymi sprzętami!
Musisz być w pełni skoncentrowany. - Mówi Pete biznesowym tonem, kiedy samolot zaczyna kołować.
- Kiedy tylko się zameldujemy, masz zawlec tyłek na salkę. Szlag mnie trafi, jeśli pozwolę, żebyś stanął twarzą w twarz z tym skurwielem nieprzygotowany a zbliżamy się do
półfinałów. - Mówi Trener.
- Zawsze robię wszystko, co mogę. Wchodzi na mój pieprzony ring.- Odpowiada
Justin, ale słucha tylko częściowo, jego mina jest mocno czuła, gdy obserwuje
jak całuję jego kłykcie.
- Dobry chłopak! To lubię słyszeć.- Mówi Trener.
Justin obraca rękę tak, że jego kciuk pociera moją dolną wargę. Płynne czarno, karmelowe
oczy pożerają mnie, a męska aprobata w jego wzroku jedynie potwierdza, że ta biała, lniana
sukienka była bardzo dobrym pomysłem. Jestem w trzecim miesiącu ciąży, ale przysięgam że przez to jak na mnie patrzy, czuję się jak dziewica.
Sięga, a ja wstrzymuję oddech w oczekiwaniu na jego dotyk, na jego rękę, ciepłą i
silną, na odciski na moich policzkach. Nie mogę oddychać, gdy czuję jak zgina jeden palec i
łagodnie przesuwa nim po mojej szczęce.
- Myślałaś o mnie?
- Nie- mówię zalotnie.
Uśmiecha się czule i przesuwa ten palec do mojej brody, a potem na skroń i ucho.
- Ktoś inny zaprząta twoje myśli?
- Uniesiona iskrami jakie wzbudza jego dotyk, nadal udaje mi się tajemniczo wzruszyć
ramionami. Znowu uśmiecha się czule, jak gdyby wiedział, że nie ma takiej opcji, bym myślała o kimś innym niż on: centrum wszechświata i królu świata.
- Dobrze zajmujesz się moim dzieckiem?- Pyta mocno i bezczelnie unosi moją sukienkę,
przesuwając rękę coraz wyżej i wyżej, przez moje uda i majtki. Rozkłada palce na moim
nagim brzuchu.
- Czy znowu wymykałaś się nocami w peruce i sukience staruszki? - Ekipa siedząca z przodu chyba właśnie o coś go zapytała, ale on tylko upewnia się, że spódniczka mojej sukienki nadal przykrywa uda i dalej trzyma rękę w środku. A ja nawet nie mogę myśleć, bo kontakt skóra ze skórą, usmażył mi mózg.
Uśmiecha się do mnie czule jakby wiedział, co mi robi. Potem wsuwa wolną rękę pod moje włosy i zaczyna mnie głaskać.
Wydobywa się ze mnie żenujący, mruczący odgłos i słyszę jego odpowiadający chichot, gdy
mnie obserwuje. Dwa miesiące abstynencji. Pragnienia i tęsknoty.
Teraz wszystkie moje komórki budzą się. Nawet nie dotyka moich piersi, które bolą i są cięższe niż kiedykolwiek.
Nawet nie dotyka mojej kobiecości, która jest przemoczona i zaciska się z potrzeby, ale o
Boże, czuję rozkosz od cebulek włosów aż po pięty.
Jego ręka leży nieruchomo na moim brzuchu, skóra na skórze, a koniuszki palców drugiej ręki masują skórę mojej głowy, przesuwając się w stronę kucyka. Czuję dotyk jego palców w
każdej części mojego ciała.
Jego pierś rozszerza się, kiedy bierze głęboki wdech, schylając głowę, dotyka nosem
mojej szyi, wdycha mnie. Gorąca, płynna potrzeba zalewa mnie i prawie wierzgam. Zaplatam palce na jego umięśnionych ramionach, pod rękawami miękkiego T-shirtu i wypowiadam jego imię. Zanim mogę je dokończyć, obraca głowę i wsuwa język pomiędzy moje wargi. Och, proszę, och, och.
Jego mokry język wraca. Rozsadza mnie rozkosz, gdy moje usta rozchylają się, a wygłodniałe ciało krzyczy do niego, żeby dał mi więcej, żeby dał mi wszystko czego chcę,
co kocham i potrzebuję w tej chwili, w tej chwili, proszę, w tej chwili.
Daje mi to, ale powoli. Cieszy się mną, jego ręka na moim karku, jego kciuk pieszczący
gumkę mojego kucyka…powoli mnie zabija…
Jęczę i masuję jego ramiona, kiedy szerzej rozchyla mi usta i zanurza się w smaku, głębiej, wlgotniej. Poruszamy się tak wolno, prawie jak sen. Potem zaczyna pieprzyć moje usta, odurzająco, mocno, chłonąc każdą część, którą dotyka językiem, wydłużając chwilę.
Potem wysuwa język i z powrotem mnie smakuje. Żar leje się w moim ciele... doprowadza mnie do szaleństwa.
Rozplątuje mojego kucyka i odsuwa się, żeby popatrzeć jak moje włosy spadają na ramiona, a jego oczy, teraz takie czarne, pożerają mnie. Jest w manii i jest głodny, ale wydaje się być taki szczęśliwy... prawie jakby czuł ulgę, że mnie widzi. Widzę tuziny błyszczących
światełek w jego tęczówkach.
Zsuwa rękę w dół moich pleców i przyciąga mnie bliżej siebie, ożywiając.
Jego pocałunek jest brutalniejszy, moja głowa odchyla się do oparcia przez jego siłę.
Żarliwie poruszam ustami pod nim, jęcząc i nie zdaję sobie sprawy, że trzymam się go dopóki nie czuję ściśniętej w pięściach koszulki.
- Tęskniłam za tobą. - Dyszę w jego usta, a on warczy łagodnie i liże mnie po szyi.
Każdy pocałunek to ogień, na szyję z powrotem do mojego ucha.
- Wieczorem, po walce. - Mówi do mnie, jego oddech jest głęboki i wolny, mój szybki i
ciężki. Ściska mnie, patrząc z góry na oszołomiony uśmiech na moich ustach
.- Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem.
- Rozkazuję ci, żebyś znowu była moja tej nocy. Jesteś moja na zawsze. - Mówi to tak poważnie, że się śmieję, ale on nie. Nawet się nie uśmiecha. Patrzy na mnie jakby czekał aż powiem po raz kolejny, choćby kokietując, że jego życzenie jest moim rozkazem.
Dotykam jego zarośniętej szczęki.
- Co mi dzisiaj zrobisz? -Oddycha w moje ucho, podgryzając je lekko.
- Będę cię całował. Pocierał i pieścił. Lizał. Rozpieszczał. Pieprzył cię i kochał. Sprawię, że zaśniesz ze mną w środku.- Przesuwa palce, ogromne, silne i pełne blizn, na mój brzuch.
- Nie pamiętasz kto to w ciebie włożył?
- Och, pamiętam. Robi mi się gorąco, kiedy sobie o tym przypominam.
- A ja chcę przez to włożyć w ciebie tysiąc takich. Ale dlaczego nie wyglądasz jakbyś
była w ciąży ze mną? Dobrze jesz?
- Tak! Dlaczego?- Prostuję się, gdy zabiera rękę spod mojej sukienki.
- Chcesz, żebym wybuchła? Chcesz, żeby wszyscy wiedzieli, że jestem w ciąży?
- Odchyla się z łokciami na oparciu fotela, ten ruch ukazuje zarysy wszystkich mięśni pod
jego T-shirtem. Uśmiecha się wspaniale i potakuje.
- Żeby wszyscy wiedzieli, że jestem zajęta i twoja?- Nalegam.
Potakuje z tym uroczym uśmiechem, który sięga jego oczu.
- Mój tyłek już jest ogromny i dziewczynki też są większe. Logiczne, że zaraz przyjdzie
kolej na brzuch.
- Podoba mi się to jak dziewczynki wyglądają w tej sukience. A twój tyłek jest cholernie soczysty.
- Więc dlaczego nie policzysz swoich błogosławieństw? Mam duże cycki, duży tyłek i
płaski brzuch na jakiś czas. - Jego powieki opadają nisko na oczy, gdy patrzy dokonując oceny na dziewczynki, a potem uśmiech obraca jego usta i przyciąga mnie do siebie.
- Chodź tutaj.
- Masz diabelski błysk w oku. - Jego uśmiech zamienia się w śmiech.
- Chodź tutaj. Tęskniłem za tobą.
- Co pan planuje? -Poklepuje swoje kolano.
- Pozwolę ci wybrać.
- Pomiędzy?
- Muzyką.
- Podoba mi się to.
- Całowaniem się.
- Utrudniasz.
- Pieszczeniem.
- Teraz jesteś po prostu podły.
- Albo wszystko powyższe. - Bez ostrzeżenia wskakuję na niego, a on śmieje się i od razu mocno mnie chwyta.
- Teraz cię mam!
- Miałeś mnie, kiedy na mnie spojrzałeś. - Przyznaję cicho z uśmiechem, jakby jego
wielkie ego potrzebowało jeszcze kolejnego wielkiego pogłaskania z mojej strony.
- Kiedy mrugnąłeś, już było po mnie, panie Justinie Bieberze… seksowny chłopaku, zabójczy
bokserze i tato mojego nienarodzonego dziecka. Teraz masz mnie z całą pewnością.
________________________________________________________________________________
Po długim czasie ...
Dziękuje za cierpliwość!!!
Do następnego Miski
xx
W wieczór, kiedy Justin wyjechał, znalazłam liścik wsadzony pod moją poduszkę.
To nie tak jak myślisz. Wrócę po sezonie. Załatwię to. Proszę, nie jedź za mną!
Co do kurwy?
Oszołomienie.. nawet nie zacznie opisuje mojej reakcji na ten liścik.
Nie mogę przestać tego czytać. Tak jakbym chciała wyczytać coś pomiędzy literami,
ale nic tam nie ma.
Mama i tata przychodzili każdego dnia opowiadając, że Nora to, Nora tamto.
Są przyzwyczajeni, że wszędzie lata i jest nieodpowiedzialna ale w tym wypadku są bardzo
zaniepokojeni tym, co im powiedzieliśmy. Domyślam się, że powodem z którego kompletnie
nie powariowali jest prośba jaką zostawił Justin zanim wyjechał: poprosił ich, żeby
pilnowali, abym miała dobrą opiekę, a on dopilnuje żeby Nora wróciła bezpiecznie do domu.
Moi rodzice, ożywili się. A ja?
Ja musiałam wyjść do łazienki. Siedziałam tam przez jakiś czas i próbowałam
oddychać. Nadal nie mogę dobrze oddychać kiedy myślę o czymś, o czymkolwiek związanym ze Skorpionem… i Justinem. Rozważam czy pokazać rodzicom liścik, ale jak mogę im dorzucać, kiedy właściwie nic nie mogą z tym zrobić? Po prostu nie mogę.
Ale pokazałam liścik Melanie.
- Co to w ogóle, kurwa, znaczy?- Domaga się Melanie, gdy pokazuję go jej następnego dnia.
Patrzy na mnie w kompletnym oszołomieniu.
- Nie wiem.
- To ja ci powiem, co to znaczy. To znaczy: „Jestem gówniarą tak jak zawsze myślałaś,
ale nie chciałaś w to uwierzyć. Wrócę, kiedy znowu rozpierdolę życie twoje i twojego
chłopaka. Nie próbuj mnie powstrzymać”- Mówi wściekle Melanie.
- To właśnie znaczy.
Ale ja pamiętam, co mi powiedziała o Skorpionie i żałuję, że nie poświęciłam temu
więcej uwagi.
- Jeśli wróciła do Skorpiona, to zasługuje na niego. - Syczy Mel.
Czuję się tak samo zdezorientowana jak kiedy czytałam liścik po raz pierwszy,
wzdycham i odzywam się do drugiej kobiety w pokoju.
- Josephine, chcesz coś?- Oferuję mojej głównej pani ochroniarz, „babochłopowi” jak powiedziała Melanie, kiedy ta śledziła nas wcześniej na walce. Nawet nie wiedziałam, że Justin... uroczy, zaborczy palant, już zatrudnił kogoś by mnie chronić. A Josephine okazała się być bardzo słodką, choć dużą i niebezpieczną kobietą.
- Nie, dzięki, pani Bieber. - Mówi ochrypłym głosem z kąta, gdzie jednym okiem
wypatruje przez okno, a drugim czyta magazyn.
Melanie podnosi rękę, by stłamsić chichot.
- Nazywasz Riptide panem Bieberem?- Pyta ją. Josephine potakuje uprzejmie.
- Oczywiście, panno Melanie.
- Brookey, nie mogę uwierzyć, że ktoś nazywa twojego faceta “panem” w jakikolwiek
sposób. „Pan” pasuje do kolesi w garniturach. Czy inne też mówią do niego na „pan”?
- Josephine potakuje, a Melanie dalej chichocze.
Kendra i Chantalle to moje pozostałe ochroniarki, celowo kobiety bo Justin nie chce
żadnych facetów wokół mnie. Zawsze sprawdzają teren wokół mojego budynku i wind.
Justin wyjechał w ekstremalnie bezradnym stanie przez Skorpiona i Norę... niech ich
szlag. Pete zapewniał go.
- Teraz mają jej siostrę. Już nie potrzebują Brooke, żeby namącić ci w głowie.
Znowu zrobią to przez Norę.
- Nie. Nie, nie pozwolę na to!- Poprzysięgłam, ale nie miałam z Norą żadnego kontaktu,
żadnego, oprócz tego głupiego liściku.
- Gniew jaki czuję jest poza słowami, Melanie, nie da się go opisać.- Mówię jej,
wkładając liścik z powrotem do kieszeni.
- Kurczaczku, ja cholernie bym się gotowała. Ona. Nie. Zasługuje. Na bohatera. Takiego
jak Justin. KONIEC I KROPKA! Chce Skorpiona? To go dostanie!
- Mel, sama myśl o tym, co zrobił przez nas w zeszłym roku, doprowadza mnie do mdłości. Nie pozwolę, żeby zrobił sobie krzywdę przeze mnie lub coś, co należy do mnie. Cokolwiek. Nawet to dziecka! - Melanie przytula mnie.
- Wiem, tylko się za bardzo nie denerwuj, pamiętaj o dziecku.
- Pan Bieber jest wielkim szczęściarzem.- Mówi Josephine z krzesła i potakuje.
- Och, Josephine, powinni stworzyć nowe słowo na miłość tej dwójki. - Mówi Melanie,
zgarniając swoje blond włosy i stukająć pomalowanymi paznokciami o usta, gdy mruży oczy z namysłem.
- Josephine, powinnyśmy nadać im imię jak Bennifer i wszystkie te sławne pary.
Pomóż mi wymyślić jedno, skoro jesteś teraz pochłonięta magazynami plotkarskimi. Co
powiesz na “Bustin”?
- A może ja wymyślę “Miley”? Dla ciebie i Riley’ea?- Odgrywam się. Melanie szczerzy się i siada bliżej mnie.
- Podobają mi się jego małe, przyjacielskie wizyty. Przychodził każdej nocy i mieliśmy super zabawę. Ale dobrze mu tak jak jest, Brooke.
Jest lojalny wobec Justina w niesamowity sposób. Nigdy nie zostawi tego, co ma... dla mnie,
a ja nigdy nie odejdę z mojego życia dla niego. - Wzdycha i odchyla głowę, by popatrzeć na
sufit.
- Więc wygląda na to, że jesteśmy przyjaciółmi.
- Z przywilejami. - Uśmiecha się krzywo.
- Taa.- Potem chwyta mnie za rękę.
- Ale chcę tego, co ty. Zakochiwałam się w życiu ze sto razy! Ale nigdy tak jak ty, więc zastanawiam się czy naprawdę wpadałam czy może tylko się potykałam, wiesz? -
Uśmiechając się, kładę rękę na małym wzgórku mojego brzucha i łapię ją za rękę drugą.
- Dotknij. Poczuj to. To ten mały bąbelek, o którym ci mówiłam…- Nawet Josephine
podchodzi.
- To ruchy dziecka?- Pyta Josephine.
Potakuję, biorę ją za rękę i kładę obok ręki Melanie.
- Myślę, że już uczy się jak robić haki. Ale jeszcze nie mów panu Bieberowi. - Przedrzeźniam ją tym “panem”.
- Chcę, żeby to poczuł, kiedy już na pewno będę wiedziała, że to dziecko.
~~~~~
Jutro dzień osiemnasty.
Jutro dzień osiemnasty.
Nie umarłam. Nie stała się żadna tragedia. Nora nie próbowała się ze mną skontaktować i postawić mnie w okropnej pozycji. Justin nie był pobudzony. Moja kara się skończyła. I. JADĘ. DO. DOMU. DO JUSTINA . JUTRO!
Z moim pięknym dzieckiem bezpiecznym w mym łonie, które dzisiaj kończy dokładnie
dwanaście tygodni. Czuję w sobie tysiąc i jedną łaskotkę, gdy pakuję moje rzeczy. A jest co pakować. Więc, tak, w końcu dostałam platynową kartę i było mi trochę smutno z powodu tęsknoty za moim mężczyzną. A z diabłem na moim ramieniu, zwanym Melanie, latałyśmy po Internecie, poddałam się i kupiłam dużo rzeczy dla dziecka i kilka ciążowych rzeczy dla siebie. Wydawało się, że im więcej kupowałam tym bardziej ogłaszałam energiom wokół mnie, że to dziecko się urodzi.
Więc mam małe, malutkie czerwone trampki Conversy, malutkie ubranka, tak na wszelki wypadek i śpioszek z napisem MÓJ TATUŚ ŁADUJE DOBRE CIOSY. Pakuję też moje
“Czego się Spodziewać, kiedy się Spodziewasz”. Tak jak powiedziałam Melanie, to nie jest
książka... to cholerna biblia o ciąży. To wszystko jest spakowane w walizkę dziecka.
Pakuję wszystkie moje rzeczy do ćwiczeń w osobną torbę, bo w końcu będę mogła
troszkę pobiegać i przysięgam, że w tej chwili bieganie równa się w moim umyśle lataniu. Nie mogę się doczekać! Razem z moimi sportowymi ciuchami, wkładam jeansy z niedorzecznym pasem ciążowym... jeszcze bardziej absurdalne jest to jak bardzo nie mogę się doczekać aż będę musiała je nosić zamiast normalnych jeansów... i mam też kilka luźnych topów.
Pakuje się dalej, kiedy dzwoni telefon i odbieram, słysząc głos Pete’a.
- Jest podekscytowany, że po ciebie przyjedzie.- Mówi do mnie Pete.
- Och Pete, jestem taka gotowa.- Mówię rozglądając się po pokoju, szczęśliwa, że nie
będę go widzieć przez jakiś czas, a potem wpycham buty do biegania w oddzielną przegródkę na zamek z boku torby.
- Mam na myśli, że jest naprawdę podekscytowany. - Mówi Pete, odchrząkując znacząco.
Słyszę krzyk w tle, zaciskam palce, znajomy głos mówi.
- Bo jestem pierdolonym królem! Przestaję się pakować i prostuję się z rozszerzonymi oczami.
- To on?
- Taa! Robi się pobudzony.
- Przyjedźcie tu już! Bardzo chcę go zobaczyć!
- Walka kończy się późnym wieczorem, ale zanim wzejdzie słońce, będziemy lecieli w
twoim kierunku.
- Te skurwysyny chcą kawałek Riptide’a, więc kurwa się w nim utopią!- Słyszę w tle.
Śmiejąc się z czystej radości, instynktownie oplatam ręce wokół małego brzuszka.
- Więc jest czarny?
- Jeszcze nie, ale zmierza tam. Myślę, że wszystko się skumulowało. Jesteśmy
zaskoczeni, że wytrzymał tak długo. Chociaż teraz mamy dobre ostrzeżenie.
Do zobaczenia wkrótce.
- Pete, pilnuj go! Żadnych kobiet, Pete.
- Żartujesz, prawda? Mogłyby zrywać z siebie majtki a on i tak patrzyłby tylko w
kierunku Seattle.
- Mogę z nim porozmawiać?- Pytam i czuję w piersi ten dziwny, ożywiony ucisk.
Mija chwila, a potem słyszę w słuchawce jego głęboki głos, który kieruje się wprost do
mojego serca.
- Kochanie, jestem tak napompowany, że jestem gotowy skopać tyłki i przyjechać po ciebie.
- Wiem o tym!- Mówię, śmiejąc się.
- Od razu znokautuję wszystko, co przede mną postawią, tylko dla ciebie.
- A ja będę czekała na ciebie wczesnym rankiem!
- W porządku, czekaj, przyjadę po ciebie. Załóż dla mnie sukienkę. Nie. Załóż coś
ładnego i obcisłego. Miej rozpuszczone włosy. Albo upięte, cholera to też doprowadza mnie
do szaleństwa.
- Zepnę je, żebyś sam mógł je rozpuścić.- Oferuję.
Głośno nabiera powietrza, a potem zapada długa cisza, jak gdyby dokładnie to sobie wyobrażał.
- Taa. - Mruczy w końcu i słyszę rosnące napięcie w jego głosie.
- Taa?- Nie brzmię o wiele lepiej, ściskam telefon.
Słyszę jak jego oddech uspokaja się i brzmi tak jakby robił się ostry i czuły,
tak właśnie robi ze mną.
- Taa, zrób to. - Rozpływam się i wewnętrzne drżenie znowu napełnia mnie energią.
Pakuję się cały dzień, a potem biorę prysznic, namydlam się, przymierzam z tysiąc rzeczy, nawet kilka sukienek. Próbuję z włosami do góry, z rozpuszczonymi i w koku.
W końcu decyduję się na ładną, luźną, lnianą, białą sukienkę i baleriny w cielistym kolorze. Włosy związuję w luźnego kucyka, który często noszę.
Następnego dnia myślę o sobie, że jeszcze nigdy w życiu tak bardzo nie wypiękniałam,
ledwo mogę usiedzieć w kabriolecie Melanie. Mel jest jedną z niewielu którzy zdecydowali,
że nawet jeśli w Seattle pada więcej niż dwieście dni w roku, to pozostałe 165 są warte jazdy
z opuszczonym dachem... i oto my, opuszczony dach w jednym z tych ładnych i słonecznych 165 dni. Czekamy na lądowanie odrzutowca.
- Chyba go widzę. - Mówię, wskazując na niebieskie niebo.
- Brookey, jesteś taka słodka. Tak jakby wszystkie twoje mury runęły i jesteś zakochaną po uszy piętnastolatką.- Melanie jest całkowicie rozbawiona, jej zielone oczy migoczą, okulary słoneczne na głowie.
Nawet nie mogę odpowiedzieć, bo dwa tylne koła odrzutowca dotykają ziemi, samolot jest taki biały i piękny z niebieskim i srebrnym paskiem przez środek, który ciągnie się do jego eleganckiego ogona. Mogę tylko patrzeć jak ląduje. Podekscytowanie sprawia, że mój puls tańczy, gdy oplatam palce wokół drzwi samochodu.
- Czuję się jakbym nie widziała go rok.
- Cieszę się, że przy mnie czas leciał ci szybko.- mMówi sarkastycznie Mel, a potem
piszczy i przyciąga mnie do siebie ze swoimi brzęczącymi bransoletkami.
- Przytul swojego cholernego szofera. Przywiozłam cię na lotnisko, prawda?- Gdy samolot kołuje w hangarze FBO, gdzie zaparkowałyśmy, obracam się i przytulam ją tak mocno, że prawie robię jej krzywdę.
- Kocham cię, Mel. Bądź grzeczna i odwiedź mnie niedługo, dobrze?
- Przyjadę, kiedy skończę mój obecny projekt!- Potem trąca mnie i potakuje, patrząc za mnie.
- Oto i on. -Obracam się. Samolot stoi tak blisko, że jedno z jego skrzydeł znajduje się niecałe dwanaście stóp od samochodu Mel. Kiedy jeden z pilotów zaczyna wysuwać schodki, nerwowo otwieram drzwi samochodu, a Melanie krzyczy.
- Twoje rzeczy, niemądra dziewczyno! Hej, nie zapomnij, że masz głowę na karku!
- Zabieram moją torebkę, a kiedy znowu się obracam, Justin zasłania wejście
samolotu. Tysiąc jeden dzwonów bije we mnie z ekscytacją. Wiem, że powinnam wyjąć moje walizki z bagażnika Mel, ale kiedy Justin schodzi na dół, stąpając na co trzeci stopień i uderza w ziemię... biegnę.
Czuję jakbym teraz mogła biec i wbiegam prosto w jego otwarte ramiona.
Piszczę, a on łapie mnie, ściska i okręca dookoła, śmiejąc się ze mną.
Potem spoglądamy na siebie, moje piersi przy jego twardej piersi, moje palce u nóg nadal wiszą kilka centymetrów nad ziemią, kiedy trzyma mnie w ramionach. Widzę jak małe złote plamki w jego oczach łapią światło słoneczne, gdy patrzy na mnie z góry tak jak gdyby chciał
mnie przytulić, popieścić, nakarmić i przelecieć, wszystko na raz.
- Zabierz mnie do domu.- Mówię przywierając do jego szyi, gdy opuszcza mnie na ziemię.
- Z przyjemnością. - Odpowiada biorąc pół mojej twarzy w jedną, dużą rękę. Opiera czoło o moje, kiedy przechyla usta do moich warg... słyszymy krzyk Mel.
- Justin, zajmij się nią! Gra twarde ciasteczko, ale jej rozpuszczone, czekoladowe wnętrze jest dla ciebie, wiesz o tym! - Śmieje się i idzie jej podziękować.
Riley zeskakuje z samolotu i idzie prosto do Mel.
- Hej, koleżanko. - Woła.
Melanie odpowiada mu “hej, kolego”, gdy Riley klepie Justina po plecach.
- Wezmę jej walizki.
Obserwuję jak Justin wraca do mnie, jego ciało porusza się grzesznie w luźnych jeansach i szarym T-shircie, który powinien być luźny ale przylega do wszystkich właściwych mięśni we właściwy sposób. Już nawet nie oddycham, kiedy bierze mnie w ramiona i patrzy z góry oczami, które błyskają słowami: Jesteś moja.
Wnosi mnie do samolotu jak gdybym była panną młodą, on panem młodym, a wejście do samolotu drzwiami do naszego nowego domu. Diane piszczy, a Trener i Pete zaczynają
klaskać, kiedy stawia mnie na nogach.
- Jej! Oto i ona!- Mówi Pete.
- Oooch, Brooke, tak pięknie wyglądasz w ciąży!
- Teraz przynajmniej mój chłopak skupi się na walce. - Marudzi Trener, prawie jęcząc w uldze. Śmieję się łagodnie i wyciągam ręce, żeby ich przytulić, zauważając, że Justin
wzmaga uchwyt w mojej talii i ma problem, by mnie puścić.
Wtedy do samolotu wchodzi Riley.
- Cholera, ta dziewczyna przez cały czas wygląda dobrze. I ty też, B! Świecisz jak gwiazda!
- Słyszę za sobą niskie warknięcie, Justin chyba ma dosyć mojego przytulania wszystkich. Zanim Riley jest w stanie zrobić krok w przód, Justin łapie mnie za biodra i na wpół niosąc zabiera mnie do naszych miejsc na końcu samolotu. Wiem, że jest ekstra zaborczy, gdy jest czarny, więc po prostu siadam i podnoszę jego rękę, by z miłością pocałować
wszystkie posiniaczone kłykcie.
- W porządku, Justin. Wróciła, więc już koniec z rzucaniem hotelowymi sprzętami!
Musisz być w pełni skoncentrowany. - Mówi Pete biznesowym tonem, kiedy samolot zaczyna kołować.
- Kiedy tylko się zameldujemy, masz zawlec tyłek na salkę. Szlag mnie trafi, jeśli pozwolę, żebyś stanął twarzą w twarz z tym skurwielem nieprzygotowany a zbliżamy się do
półfinałów. - Mówi Trener.
- Zawsze robię wszystko, co mogę. Wchodzi na mój pieprzony ring.- Odpowiada
Justin, ale słucha tylko częściowo, jego mina jest mocno czuła, gdy obserwuje
jak całuję jego kłykcie.
- Dobry chłopak! To lubię słyszeć.- Mówi Trener.
Justin obraca rękę tak, że jego kciuk pociera moją dolną wargę. Płynne czarno, karmelowe
oczy pożerają mnie, a męska aprobata w jego wzroku jedynie potwierdza, że ta biała, lniana
sukienka była bardzo dobrym pomysłem. Jestem w trzecim miesiącu ciąży, ale przysięgam że przez to jak na mnie patrzy, czuję się jak dziewica.
Sięga, a ja wstrzymuję oddech w oczekiwaniu na jego dotyk, na jego rękę, ciepłą i
silną, na odciski na moich policzkach. Nie mogę oddychać, gdy czuję jak zgina jeden palec i
łagodnie przesuwa nim po mojej szczęce.
- Myślałaś o mnie?
- Nie- mówię zalotnie.
Uśmiecha się czule i przesuwa ten palec do mojej brody, a potem na skroń i ucho.
- Ktoś inny zaprząta twoje myśli?
- Uniesiona iskrami jakie wzbudza jego dotyk, nadal udaje mi się tajemniczo wzruszyć
ramionami. Znowu uśmiecha się czule, jak gdyby wiedział, że nie ma takiej opcji, bym myślała o kimś innym niż on: centrum wszechświata i królu świata.
- Dobrze zajmujesz się moim dzieckiem?- Pyta mocno i bezczelnie unosi moją sukienkę,
przesuwając rękę coraz wyżej i wyżej, przez moje uda i majtki. Rozkłada palce na moim
nagim brzuchu.
- Czy znowu wymykałaś się nocami w peruce i sukience staruszki? - Ekipa siedząca z przodu chyba właśnie o coś go zapytała, ale on tylko upewnia się, że spódniczka mojej sukienki nadal przykrywa uda i dalej trzyma rękę w środku. A ja nawet nie mogę myśleć, bo kontakt skóra ze skórą, usmażył mi mózg.
Uśmiecha się do mnie czule jakby wiedział, co mi robi. Potem wsuwa wolną rękę pod moje włosy i zaczyna mnie głaskać.
Wydobywa się ze mnie żenujący, mruczący odgłos i słyszę jego odpowiadający chichot, gdy
mnie obserwuje. Dwa miesiące abstynencji. Pragnienia i tęsknoty.
Teraz wszystkie moje komórki budzą się. Nawet nie dotyka moich piersi, które bolą i są cięższe niż kiedykolwiek.
Nawet nie dotyka mojej kobiecości, która jest przemoczona i zaciska się z potrzeby, ale o
Boże, czuję rozkosz od cebulek włosów aż po pięty.
Jego ręka leży nieruchomo na moim brzuchu, skóra na skórze, a koniuszki palców drugiej ręki masują skórę mojej głowy, przesuwając się w stronę kucyka. Czuję dotyk jego palców w
każdej części mojego ciała.
Jego pierś rozszerza się, kiedy bierze głęboki wdech, schylając głowę, dotyka nosem
mojej szyi, wdycha mnie. Gorąca, płynna potrzeba zalewa mnie i prawie wierzgam. Zaplatam palce na jego umięśnionych ramionach, pod rękawami miękkiego T-shirtu i wypowiadam jego imię. Zanim mogę je dokończyć, obraca głowę i wsuwa język pomiędzy moje wargi. Och, proszę, och, och.
Jego mokry język wraca. Rozsadza mnie rozkosz, gdy moje usta rozchylają się, a wygłodniałe ciało krzyczy do niego, żeby dał mi więcej, żeby dał mi wszystko czego chcę,
co kocham i potrzebuję w tej chwili, w tej chwili, proszę, w tej chwili.
Daje mi to, ale powoli. Cieszy się mną, jego ręka na moim karku, jego kciuk pieszczący
gumkę mojego kucyka…powoli mnie zabija…
Jęczę i masuję jego ramiona, kiedy szerzej rozchyla mi usta i zanurza się w smaku, głębiej, wlgotniej. Poruszamy się tak wolno, prawie jak sen. Potem zaczyna pieprzyć moje usta, odurzająco, mocno, chłonąc każdą część, którą dotyka językiem, wydłużając chwilę.
Potem wysuwa język i z powrotem mnie smakuje. Żar leje się w moim ciele... doprowadza mnie do szaleństwa.
Rozplątuje mojego kucyka i odsuwa się, żeby popatrzeć jak moje włosy spadają na ramiona, a jego oczy, teraz takie czarne, pożerają mnie. Jest w manii i jest głodny, ale wydaje się być taki szczęśliwy... prawie jakby czuł ulgę, że mnie widzi. Widzę tuziny błyszczących
światełek w jego tęczówkach.
Zsuwa rękę w dół moich pleców i przyciąga mnie bliżej siebie, ożywiając.
Jego pocałunek jest brutalniejszy, moja głowa odchyla się do oparcia przez jego siłę.
Żarliwie poruszam ustami pod nim, jęcząc i nie zdaję sobie sprawy, że trzymam się go dopóki nie czuję ściśniętej w pięściach koszulki.
- Tęskniłam za tobą. - Dyszę w jego usta, a on warczy łagodnie i liże mnie po szyi.
Każdy pocałunek to ogień, na szyję z powrotem do mojego ucha.
- Wieczorem, po walce. - Mówi do mnie, jego oddech jest głęboki i wolny, mój szybki i
ciężki. Ściska mnie, patrząc z góry na oszołomiony uśmiech na moich ustach
.- Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem.
- Rozkazuję ci, żebyś znowu była moja tej nocy. Jesteś moja na zawsze. - Mówi to tak poważnie, że się śmieję, ale on nie. Nawet się nie uśmiecha. Patrzy na mnie jakby czekał aż powiem po raz kolejny, choćby kokietując, że jego życzenie jest moim rozkazem.
Dotykam jego zarośniętej szczęki.
- Co mi dzisiaj zrobisz? -Oddycha w moje ucho, podgryzając je lekko.
- Będę cię całował. Pocierał i pieścił. Lizał. Rozpieszczał. Pieprzył cię i kochał. Sprawię, że zaśniesz ze mną w środku.- Przesuwa palce, ogromne, silne i pełne blizn, na mój brzuch.
- Nie pamiętasz kto to w ciebie włożył?
- Och, pamiętam. Robi mi się gorąco, kiedy sobie o tym przypominam.
- A ja chcę przez to włożyć w ciebie tysiąc takich. Ale dlaczego nie wyglądasz jakbyś
była w ciąży ze mną? Dobrze jesz?
- Tak! Dlaczego?- Prostuję się, gdy zabiera rękę spod mojej sukienki.
- Chcesz, żebym wybuchła? Chcesz, żeby wszyscy wiedzieli, że jestem w ciąży?
- Odchyla się z łokciami na oparciu fotela, ten ruch ukazuje zarysy wszystkich mięśni pod
jego T-shirtem. Uśmiecha się wspaniale i potakuje.
- Żeby wszyscy wiedzieli, że jestem zajęta i twoja?- Nalegam.
Potakuje z tym uroczym uśmiechem, który sięga jego oczu.
- Mój tyłek już jest ogromny i dziewczynki też są większe. Logiczne, że zaraz przyjdzie
kolej na brzuch.
- Podoba mi się to jak dziewczynki wyglądają w tej sukience. A twój tyłek jest cholernie soczysty.
- Więc dlaczego nie policzysz swoich błogosławieństw? Mam duże cycki, duży tyłek i
płaski brzuch na jakiś czas. - Jego powieki opadają nisko na oczy, gdy patrzy dokonując oceny na dziewczynki, a potem uśmiech obraca jego usta i przyciąga mnie do siebie.
- Chodź tutaj.
- Masz diabelski błysk w oku. - Jego uśmiech zamienia się w śmiech.
- Chodź tutaj. Tęskniłem za tobą.
- Co pan planuje? -Poklepuje swoje kolano.
- Pozwolę ci wybrać.
- Pomiędzy?
- Muzyką.
- Podoba mi się to.
- Całowaniem się.
- Utrudniasz.
- Pieszczeniem.
- Teraz jesteś po prostu podły.
- Albo wszystko powyższe. - Bez ostrzeżenia wskakuję na niego, a on śmieje się i od razu mocno mnie chwyta.
- Teraz cię mam!
- Miałeś mnie, kiedy na mnie spojrzałeś. - Przyznaję cicho z uśmiechem, jakby jego
wielkie ego potrzebowało jeszcze kolejnego wielkiego pogłaskania z mojej strony.
- Kiedy mrugnąłeś, już było po mnie, panie Justinie Bieberze… seksowny chłopaku, zabójczy
bokserze i tato mojego nienarodzonego dziecka. Teraz masz mnie z całą pewnością.
________________________________________________________________________________
Po długim czasie ...
Dziękuje za cierpliwość!!!
Do następnego Miski
xx
Subskrybuj:
Posty (Atom)