środa, 16 grudnia 2015

12. No to ruszamy.


Dwa dni później dalej jesteśmy w tym samym pokoju hotelowym i budzę się z
boską radością, kiedy widzę, że mnie obserwuje. Jest podparty na jednym
ramieniu jego mięśnie uwypuklają się. Seksowne, brązowe włosy sterczą, a na twarzy widać
leniwy, zmysłowy uśmiech mężczyzny który został zaspokojony prawie do śpiączki. Wygląda tak seksownie w tym łóżku, że chcę jeść go łyżeczką. Mruczę i obracam się twarzą do niego.
- Nie chcę wstawać z tego łóżka.- Szepczę przesuwając palcem po jednym z jego celtyckich tatuaży.
Głaszcze moje ramię z tak lekką jak piórko czułością, która jest prawie nie do zniesienia. Całuje moje ucho.
- Do kogo należysz?- Pyta łagodnie. Po raz kolejny jego oczy mówią mi, że do niego.
- Do ciebie. -Sięga i przyciska mnie do siebie tak mocno, że tracę oddech.
- Dokładnie! -Wydobywa się ze mnie dziwny śmiech, który brzmi podobnie do chichotu.
- Nigdy nie przestaniesz mnie o to pytać, co? Och nienawidzę cię! Słyszałeś to? Przez ciebie zachichotałam.
Przypina mnie pod swoje wielkie ciało, śmiejąc się, a ja uderzam go pięścią w pierś.
- Cholera, zachichotałam przez ciebie, a nawet nie powiedziałeś niczego śmiesznego!
- Zajebiście mi się to podobało. Zachichotaj jeszcze raz.
- Nigdy!- Śmieję się i to brzmi jak przeklęty chichot.
Nienawidzę chichotać, ale szczera radość w jego tańczących karmelowych oczach
wypełnia mnie takim szczęściem, że moja klatka piersiowa wydaje się być zdetonowanym
granatem. On dalej się śmieje, a ja dalej chichoczę.
Kiedy już trzeźwieje, ogląda moją twarz, centymetr po centymetrze, i kiedy powietrze
zmienia się między nami, nasze uśmiechy znikają. Jego ciało przygniata moje. Jego mięśnie
piersiowe rozpłaszczają moje piersi. Jego ciężar więzi mnie. Tak bardzo to kocham, nawet
jeśli nabranie powietrza boli. Jego oczy robią się lekkie od miłości, gdy przysuwa się bliżej i przyciska usta do moich na trzy cudowne bicia serca. Nie używamy języków, tylko nacisk miękkich, suchych ust, tak pełnych miłości że mogę prawie lewitować.
Moje ręce wędrują po jego muskularnych łopatkach.
- Kiedy wyjeżdżasz?- Pytam.
- Tak późno jak to możliwe, żeby zdążyć na kolejną walkę. - Ból i rozczarowanie zdają się być widoczne na mojej twarzy, bo chwyta mnie mocniej, gdy obraca się na plecy i zabiera mnie ze sobą.
- Jesteś szczęśliwa tutaj? Dobrze cię traktują?- Wącha moją skroń.
- Nikt nie traktuje mnie ani nie rozumie tak jak ty. Poza Mel.
- A twoi rodzice?
- Kochają mnie.- Tylko tyle mówię. Już chcę powiedzieć, że w tej chwili mogą nie być za
bardzo szczęśliwi z powodu naszych okoliczności, ale potem patrzę w oczy tego mężczyzny i dociera do mnie że on nie ma rodziców, którzy go wspierają i dbają o niego. Uzmysławiam sobie jakie mam szczęście.
- Czy czułeś się niekochany, kiedy twoi rodzice nie wrócili?- Pytam go.
- Nie, niekochany. Niezrozumiany. -Mówi słabo, tak jakby nic to dla niego nie znaczyło, jakby był to tylko fakt. Fakt, który łamie mi serce za każdym razem, gdy o tym myślę.
- Och, Justin. Tak mi przykro. Nienawidzę ich za to, co ci zrobili. -Wstaje i chwyta swoje spodnie od dresu. Wiem, że będzie chciał iść jeść... oczywiście.
- Dlaczego? Nie cierpiałem. Dlaczego jest ci przykro? I tak będę dobrym ojcem.- Mruga
do mnie.
- Właśnie dlatego, że byli tacy gówniani, to ja będę dobrym ojcem. -Jego oczy błyszczą i chce mi się płakać, gdy oboje patrzymy na mój brzuch. Naprawdę cieszymy się na to dziecko, choć go nie planowaliśmy. Może jesteśmy młodzi i głupi, młodzi i zakochani, ale jesteśmy też pełni nadziei, że razem stworzymy rodzinę. Że po prostu będziemy razem.
Słyszę walenie do drzwi i marszczę brwi. On też patrzy pochmurnie, a potem wskazuje
na mnie palcem.
- Zostań.- Idzie otworzyć, a ja zakopuję twarz w poduszce. Nienawidzę tego, że dzisiaj znowu wyjeżdża. Rozmawiałam z moją lekarką i nalega, żebym nie podróżowała do zakończenia pierwszego trymestru, więc jeszcze dwa i pół tygodnia.
Kiedy słyszę głosy, chwytam szlafrok, zawiązuję pasek wokół talii i wychodzę.
Justin widzi mnie ubraną w jego bokserski szlafrok i reaguje tak jak zawsze... prawie
czuję jak osacza mnie w swojej głowie i pieprzy tak jak nie byliśmy w stanie się pieprzyć
odkąd zaszłam w ciążę. Pete wygląda tak jakby nie spał od wielu dni.


Justin nadal pieprzy mnie wzrokiem, jego usta są ułożone w czystej, męskiej
satysfakcji, jak zawsze kiedy mam na sobie jego ubrania. Zgina palec i powoli przyzywa mnie do siebie. Moje serce rozpływa się i podchodzę do niego, świadoma tego że obserwuje mnie wyciągając rękę.
Wyciągam moją a on chwyta moje palce i przysuwa mnie do swojego boku, gdzie
zaczynam nerwowo masować jego mięśnie, kiedy rozmawia z Pete.
Ale jestem tak skupiona wpychaniem się w jego twarde ciało, że zajmuje mi kilka
sekund zanim rejestruję ciszę. Ciszę tak absolutną, że dałoby się słyszeć upadającą szpilkę.
- Co się dzieje?- Przestaję robić to, co robię, podczas gdy mój wzrok skacze pomiędzy
nimi. Pete luzuje węzeł swojego krawata.
- Mam złe wieści. -Ziarno strachu kiełkuje głęboko w moim wnętrzu.
- Jakie złe wieści? -Patrzy na podłogę i przeczesuje ręką włosy. Dociera do mnie, że Justin gapi się na mój profil. Jego karmelowe oczy obserwują mnie z taką intensywnością, że małe ziarenko strachu w moim żołądku zamienia się w pełni rozwiniętą roślinę.
- Chodzi o Skorpiona.- Mówi Pete. Jedno słowo i moje serce wali jak młot.
- Co ze Skorpionem?- Z olbrzymią siłą powraca obrzydliwe, pełzające uczucie na mojej
skórze. Nienawidzę o nim myśleć. Rozmawiać o nim. Nienawidzę jego imienia.
Ale Justin jest tutaj. Bezpieczny. Jest bezpieczny, prawda? Jego oczy osadzają się na mnie. Wyglądają na… zmartwione. Cholera.
Jest mi zimno. Jestem sparaliżowana. Zamarznięta.
- Nora spędziła z nim noc. - Dodaje Pete, głosem absurdalnie chłodnym, prawie jak u
robota. Jego słowa martwią mnie w tak głęboki, przerażający sposób, że to cud iż dalej mam
tyle komórek mózgowych, by pojąć co mówi. Moja siostra.
- Cały ten czas spędzili w pobliskim hotelu. Wyszła z nim, inną kobietą i trzema
zbirami. Są w drodze na lotnisko. Najwyraźniej jest bilet na jej nazwisko.
- Wyjeżdża z nim?- Cofam się, bo tak mocny jest to cios.
- Nie może z nim wyjechać, ta… ta… niewdzięczna gówniara!
- Petardko…- Mówi Justin, ale jestem zbyt nakręcona, by słuchać.
- O mój Boże. Jest głupią, bezmyślną, nierozważną debilką! Nie mogę uwierzyć…
 - Wkurzam się, podczas gdy Justin jest spokojny i zamyślony. Ramiona
skrzyżowane tak aż tatuaże wydają się być rozciągnięte do maksimum, stopy lekko
rozstawione w walecznym nastroju, oczy połyskujące skupieniem. Jak on, wojownik może
myśleć kiedy ja chcę w coś przywalić? Zrobił dla Nory wszystko w moim imieniu. Wszystko.
I Pete! Pete jest w niej zakochany.
Oczy palą mnie od gorących łez frustracji a umysł kręci się, odtwarzając każdą chwilę z
ostatnich tygodni. Rozmowę, kiedy otworzyła się w sprawie Skorpiona a ja byłam zbyt zaniepokojona Justinem i dzieckiem żeby zwracać uwagę. Byłam tak pochłonięta moimi
myślami. Przeoczyłam znaki. Ale jakie znaki? To nie może dziać się naprawdę!
Idę po komórkę i włączam ją, oglądając wszystkie aplikacje w poszukiwaniu wiadomości. Mam tylko SMS-y od Mel, Kyle’a i Pandory, ale żadnej od Nory. Wybieram jej numer, Pete chodzi w jedną i w drugą a Justin cicho mnie obserwuje ze skrzyżowanymi ramionami.
Jego brwi są nisko ściągnięte na oczy jak gdyby próbował to wszystko rozwikłać.
- Nie podoba mi się to, Jus.- mówi Pete, bezsilnie krążąc dookoła i kręcąc głową.
Wygląda na tak sponiewieranego jakby dopiero co walczył z krokodylem.
- Jeśli Nora powie mu o ciąży Brooke i że jest tutaj, bo ma reżim łóżkowy, będzie tak samo bezbronna jak gdyby była z nami w trasie. Z tym tylko wyjątkiem, że nie będzie cię tutaj, by jej bronić. Może cię zranić, stary.
- Poczta głosowa. - Przerywam prawie do siebie. Potem się rozłączam i znowu
wybieram numer.Nic.
Boże, co jest z nią nie tak? Ten facet przysłał mi pudełko pełne skorpionów! Nie ma żadnych skrupułów. Nie chce niczego więcej jak znowu zadrzeć z Justinem. I znowu użyje do tego mojej siostry. Czy ona nie zdaje sobie z tego sprawy?


Kiedy wkładam telefon do kieszeni szlafroka zauważam, że Justin obserwuje mnie z
mocno zmarszczonymi brwiami. Wiem, że podoba mu się to jeszcze mniej niż mnie i wiem,
że też doszedł do tych samych wniosków. Powrót Nory do Skorpiona w tym konkretnym momencie nie może być zbiegiem okoliczności. Skorpion jakoś ją zwabił.
Znowu chce jej użyć. A ja za nic w świecie nie pozwolę, żeby mojemu facetowi znowu stała się krzywda. Za nic.
- Chcę jechać z tobą w trasę. - Gadam. Nagle nie czuję się już bezpieczna. Jestem w ciąży,
jesteśmy rozdzieleni… Justin ma ten mocno opiekuńczy błysk w oczach. Nie wiem, co zrobi ale moje instynkty opiekuńcze w stosunku do niego, naszego dziecka i do mnie, buzują z pełną siłą.
- Chcę jechać z tobą w trasę. - Powtarzam.
- Chodź tutaj.- Mówi łagodnie i wyciąga rękę.
Po trzech krokach jestem już w jego ramionach. Nawet niedźwiedzie tak nie przytulają. Czuję się otoczona wszystkim czym jest, kiedy szepcze.
- Kiedy możesz pojechać ze mną?- Jego ręce są ciepłe i spokojne, gdy odchyla mi głowę
do tyłu.
- Brooke, kiedy?- Ponagla łagodnie.
- Za osiemnaście dni.- Za całe wieki. Jego oczy połyskują zaborczo i potakuje.
- Jestem tutaj. O dziesiątej rano, osiemnastego dnia. W porządku? -Co mogę odpowiedzieć? Dzisiaj wyjeżdża i wszystko jest popieprzone. Moje oczy trochę pieką,
więc opuszczam głowę żeby tego nie zauważył.
Gniewne warknięcie wyrywa się z niego, kiedy odsuwa się ode mnie.
- KURWA JEGO PIERDOLONA MAĆ! - Chwyta włosy w pięści i obraca się do Pete.
- Wycofujemy się z tego sezonu. Puści ją, kiedy dowie się że już nie walczę. Zostanę tu, gdzie jestem potrzebny. Odwołaj to do narodzin mojej córki. - Kiedy dociera do mnie, co robi, łapię go za grube ramię i trzymam aż na mnie spojrzy.
- Justinie Bieberze!- Jego szczęka jest zaciśnięta z determinacją a ja jestem przytłoczona paniką.
- Obiecuję ci wszystkim czym jestem i co do ciebie czuję że nie pozwolę, by cokolwiek, cokolwiek stało się mi czy temu dziecku. Cokolwiek.- Chwytam jego twarz w ręce i przebiegam kciukiem po ciemnym zaroście na jego szczęce.
- Nie będziemy cię hamować. Nie mogłabym żyć ze sobą. Ty masz tam iść. I walczyć. I wygrać. Zaufaj mi. Wybieram ciebie. Kocham moją siostrę, ale ciebie kocham bardziej. Pomożemy jej, kiedy będziemy mogli ale nie twoim kosztem! Już nie. Tym razem jej nie wybiorę. Wybieram ciebie. -Zaciska ręce w moich rozpuszczonych włosach i patrzy prosto na mnie.
- Nie każę ci wybierać.- Moje oczy znowu pieką.
Miażdży moje usta mocnym pocałunkiem, a potem wpatruje się z determinacją w
moje oczy wzrokiem, który mnie pali.
- Będę ratował ją tyle razy ile będzie tego potrzebowała. Dla ciebie. -Stalowy błysk w jego wzroku napawa mnie niepokojem.
- Nie- Jęczę. Nie, już nawet nie wiemy, co się dzieje.Ściska mnie mocno.
- Musisz wyłączyć dla mnie twojego ducha walki, petardko. Muszę wiedzieć, że jesteś bezpieczna w każdej sekundzie każdego dnia. Nigdzie nie chodź sama. Nie odbieraj telefonów od żadnych numerów oprócz naszych i Melanie. Nie przyjmuj żadnych przesyłek. Nie wierz w nic, co o mnie przeczytasz lub usłyszysz. Żadnych kontaktów z siostrą
bez mojej wiedzy. - Jego oczy skanują moją twarz jak gdyby upewniał się, że nic mi nie jest i nie jestem ranna. Potem maszeruje do naszej sypialni a ja idę za nim. Chwyta jakieś ubrania i rzuca mi jedną ze swoich koszulek.
- Chcę z nimi porozmawiać.
- Co? Z kim?
- Z twoimi rodzicami.- Podchodzi i odchyla mi głowę do tyłu, jego szczęka jest zaciśnięta z determinacją.
- Przywiozłem cię tutaj, żebyś była bezpieczna, chroniona, żeby się tobą zajęto. Chcę porozmawiać z twoimi rodzicami. Chcę, by spojrzeli mi w oczy i dali słowo że się tobą zajmą. Postawię ochroniarza przy twoich drzwiach, jednego przy windach i
jednego w mieszkaniu. Nie kłóć się ze mną.- Powstrzymuje mnie zanim mogę zacząć.
Zakrywam twarz z gniewnym piskiem frustracji.
- Dlaczego rozmawiamy o mnie? To ja martwię się o ciebie!- Krzyczę, opuszczając ręce.
- Justin, on chce pieprzyć ci w głowie. Przysięgam, że jeśli ktokolwiek cię skrzywdzi to zranię go dziesięć razy bardziej! Klepie mnie w tyłek.
- Jestem dużym chłopcem. A teraz chodźmy poznać twoich rodziców.
- Nie mogłam przeżyć tego, co zrobiłeś ostatnim razem! Teraz to jej decyzja.
- Teraz nie będzie tak jak ostatnio.
~~~~~

Czekamy na rodziców w moim salonie.
Obmyśliłam wszystko w głowie. Chciałam ich chronić, chciałam chronić Norę, ale koniec końców już nie chcę nikogo okłamywać. Moi rodzice zasługują na prawdę, nawet jeśli
będzie bolała. Nie będę siedziała z boku i patrzyła jak oceniają i powstrzymują się przed  ciepłymi uczuciami w stosunku do Justina, bo wierzą że mnie zrani. A to ja, ja go zraniłam moim błędnym poczuciem heroizmu, chcąc ocalić siostrę. Boże, ale co jeśli nie da się jej ocalić? Co, jeśli jest tak daleko, że nigdzie nie wróci. A jeśli nawet i będzie jak prawdziwa
narkomanka, znowu w to wpadnie a potem znowu i znowu?
Kiedy przyjeżdżają moi rodzice, prawie w ogóle na mnie nie patrzą.. ich oczy od razu
kierują się za mnie i w górę na twarz Justina. Mój ojciec najeża się.
- Ty jesteś jej chłopakiem? Tym, który ją zapłodnił, a potem porzucił na naszej wycieraczce?
- Justin obchodzi mnie i patrzy z góry na mojego tatę.
- Tak, to ja.- Kładzie rękę na moim brzuchu, dodając.
- Lepiej, żebym to był ja. -Wypuszczam powietrze.
- To ty. A teraz wszyscy trochę się uspokójmy.
- Ja nie jestem spokojny.- Odpiera Justin niskim głosem, kiedy patrzy na mojego ojca a
potem na matkę.
- Była sama. Jeśli chciałbym, by była sama to nie przywiózłbym jej do domu.
- Justin, nic mi nie jest. Tato, odpuść i usiądź.- Chwytam Jusa za nadgarstek a on pozwala się odciągnąć do salonu. Rodzice idą za nami. Siada obok mnie i kładzie rękę na
moim brzuchu. Nabieram powietrza i spoglądam na rodziców.
- Mamo, tato. Nora was oszukała. Nie podróżowała po świecie. Spotykała się z mężczyzną na którego wołają Skorpion. Nie była na Hawajach ani w Timbuktu. Podróżowała z nim w tym samym czasie gdy ja podróżowałam z Justinem. Skorpion też jest bokserem. - Moja matka zakrywa ręką usta, ale i tak nie udaje jej się stłumić przerażonego odgłosu.
- Skorpion karmił Norę narkotykami i tym samym przywiązał ją do siebie. Żeby mogła odzyskać wolność, Justin oddał mistrzostwo. I myślę że w tym roku też może potrzebować
naszej pomocy. -Oczy mojej matki kierują się na moją prawą stronę i w górę a ojciec nawet nie mruga, bo przez cały czas gapi się tylko na Justina. Czując te wszystkie napięte mięśnie obok mnie wiem że Justin także go obserwuje.
- Och, Noro. - Wzdycha ciężko moja matka, łapiąc się za głowę.
- Podłożyłeś się dla małej Nory?- Nagle pyta go tata. Mój ojciec jest trenerem i szanuje
sportowców.
- Przegrałeś dla niej? - Justin śmieje się lekko i pochyla, opierając łokcie na kolanach.
- Nie. Przegrałem dla Brooke. -Mój tata natychmiast wstaje i Justin robi to samo w ten swój powolny, lwi sposób.
- Justin, myślę że źle zaczęliśmy.- Ojciec obchodzi stolik do kawy i wyciąga rękę. Jego cała wrogość rozpłynęła się. Wygląda teraz o tysiąc kilo lżej i nawet lekko się uśmiecha.
- Jestem Lucas Dumas. -Justin nawet nie zerka na rękę... od razu ją chwyta i potrząsa mocno, jego głos jest zachrypnięty z emocji.
- Jestem Justin.

_________________________________________________________________________________

Nawet nie macie pojęcia jak się cieszę że w końcu dodałam rozdział!!
Jestem już chyba na stałe w Niemczech, a dostęp do laptopa mam ograniczony, wręcz muszę czatować kiedy nie jest okupowany :/
Wkurza mnie to, ale nic z tym nie mogę zrobić -_-

* Jeśli nie zdążę dodać nowego rozdziału przed świętami lub końcem nowego roku...

Chcę życzyć wam:
Zdrowych i radosnych świąt, 
pełnego za oknem białego puchu, 
dużo uśmiechu na twarzy, 
i oczywiście....
aby Gwiazdor o was nie zapomniał! :)

Mam nadzieję że chociaż na chwile wpadnę tutaj, aby móc wam złożyć życzenia na nowy rok :)

Do następnego Miśki!!
xx